"Lokomotywa" jedzie dalej. Zagłębie nie zdołało zatrzymać Lecha [RELACJA, ZDJĘCIA]
Szóste z rzędu zwycięstwo w Ekstraklasie odnieśli piłkarze Lecha Poznań, którzy w niedzielne popołudnie pokonali Zagłębie Lubin 2:0. Niedawna "czerwona latarnia" pnie się w górę tabeli, zajmując już 5. miejsce!
Trzeba przyznać, że piłkarze Jana Urbana zafundowali swoim kibicom niezłe widowisko. Styl gry poznańskiego zespołu był lepszy od tego, który zaprezentował niespełna miesiąc wcześniej podczas rewanżowego spotkania z „Miedziowymi” w ćwierćfinale Pucharu Polski. Wtedy, mając w zanadrzu jednobramkową zaliczkę z Lubina, zawodnicy Lecha nie forsowali tempa, skupili się na spokojnej obronie wyniku i oddali inicjatywę rywalowi. A że ten nie miał argumentów, by skutecznie zaatakować, wyszło z tego mizerne widowisko, zwieńczone bramką Szymona Pawłowskiego w doliczonym czasie gry.
Tym razem „Kolejorz” nie miał czego bronić, więc od pierwszych minut wziął się do roboty, próbując narzucić rywalowi swój styl gry. Rezultaty były niezłe, czego efektem była częsta obecność gospodarzy na połowie gości, a także ich przewaga w posiadaniu piłki. Problem stanowiła dokładność podań – pod presją rywala na 20-25 metrze przed bramką Martina Polacka lechici zaczynali się gubić, podając pod nogi przeciwnika lub po prostu tracąc piłkę na jego rzecz. Dwie bramkowe okazje w początkowym okresie spotkania miał Karol Linetty, w obu nie trafiając między słupki. Przy drugiej warto zauważyć bardzo dobre prostopadłe podanie Abdula Aziza Tetteha, które powinno zakończyć się skutecznym strzałem.
Zwróciliśmy uwagę na niedokładności w drużynie Lecha, trzeba więc w tym miejscu uczciwie przyznać, że akurat w sytuacji bramkowej chaos był jej znaczącym sprzymierzeńcem. W 16. minucie lechici znaleźli się pod polem karnym Zagłębia, nie mając specjalnie możliwości wdarcia się w obręb szesnastki. Parę przebitek, strat po jednej i drugiej stronie, aż w końcu piłka trafiła do Kaspra Hamalainena, który uderzył niby od niechcenia, kompletnie zaskakując Polacka. Ciekawe, czy był to pożegnalny gol Fina na Inea Stadionie. Wiele wskazuje na to, że tak, gdyż z końcem roku wygasa jego umowa, a nowej podpisać nie chciał. Szkoda, bo odejście takiego zawodnika będzie sporą stratą dla naszej Ekstraklasy.
Na zadany cios gracze Zagłębia nie potrafili odpowiedzieć. Dwie minuty po straconej bramce niezłą sytuację miał Michal Papadopulos, ale uderzył zbyt lekko, by pokonać Jasmina Buricia. W dalszej części pierwszej połowy piłkarze Zagłębia nie zmuszali Bośniaka do wysiłku – większość ich akcji kończyło się skutecznymi Interwencjami obrońców lub defensywnych pomocników. Lech natomiast próbował kontrować i kilka z tych akcji rzeczywiście wyglądało obiecująco, tyle że najczęściej brakowało dokładności lub celności. Albo decyzji o oddaniu strzału – to akurat dobrze było widoczne w groźnej akcji, rozpoczętej przez Marcina Kamińskiego w 35. minucie gry. Środkowy obrońca Lecha dobrze wyprowadził piłkę z własnej połowi, był przy tym faulowany, ale zdołał odegrać do Pawłowskiego. Ten z kolei dobrze uruchomił Barry’ego Douglasa na lewym skrzydle, ale po jego dośrodkowaniu mieliśmy serię niepotrzebnych podań, przez co akcja wydłużyła się zbyt mocno, by zaskoczyć defensywę Zagłębia.
Drugą część meczu lechici powinni rozpocząć od mocnego uderzenia, ale znów zabrakło dokładności. Tym razem dobra dwójkowa akcja Linettego i Hamalainena zakończyła się zbyt mocnym podaniem tego drugiego w kierunku wychodzącego na idealną pozycję w polu karnym rywala reprezentanta Polski. Później ciekawiej niż na boisku zrobiło się w „Kotle”, bowiem kibole Lecha postanowili efektownie zakończyć rok i zaprezentowali najpierw efektowną sektorówkę, a później morze niebiesko-białych flag oraz racowisko. To ostatnie spowodowało chwilową przerwę w grze, zarządzoną przez sędziego Pawła Raczkowskiego w 54. minucie gry. Odnotujmy jeszcze, że na trybunach pojawiły się również elementy, nawiązujące do Powstania Wielkopolskiego – a konkretnie biało-czerwona flaga z napisem, oddającym hołd walczącym o niepodległość mieszkańcom regionu.
W 64. minucie poznaniacy zdobyli drugą bramkę. Hamalainen bardzo dobrze wypuścił Pawłowskiego, ten ruszył do przodu, uciekł Lubomirowi Guldanowi i w sytuacji sam na sam spokojnie pokonał Polacka. Cztery minuty później skrzydłowy Lecha, który w przeszłości spędził sporo lat w Lubinie, powinien dobić swój były zespół. Linetty wybił piłkę spod własnego pola karnego prosto pod nogi Pawłowskiego, ten biegł sam od własnej połowy, ale w końcowej fazie akcji nie zachował już tyle spokoju, co wcześniej i tym razem przegrał pojedynek z golkiperem rywala. A w 70. minucie blisko zdobycia kontaktowego gola był Papadopulos – napastnik Zagłębia posłał piłkę pod poprzeczkę, ale Burić świetnie wyciągnął się i zdołał zbić piłkę na rzut rożny. W świetnych interwencjach bramkarzy było więc 1:1, choć trzeba przyznać, że obrona lechity była bardziej efektowna. Kilka chwil później Bośniak zaliczył kolejną, tym razem wygrywając pojedynek sam na sam z Krzysztofem Piątkiem.
Pięć minut przed końcem spotkania wynik mógł podwyższyć Maciej Gajos, ale jego groźne uderzenie obronił Polacek. Te "pięć minut" to pojęcie względne, gdyż sędzia Raczkowski przedłużył spotkanie aż o osiem. Powodem były przerwy w grze w momentach zadymienia boiska przez odpalane w "Kotle" race. Ostatecznie jednak ten wyjątkowo przedłużony czas gry nie przyniósł zmiany rezultatu. Lech zakończył więc rok na własnym stadionie zwycięstwem, dzięki któremu przeskoczył Zagłębie w tabeli Ekstraklasy. Za tydzień przed poznaniakami trudniejsze zadanie, bo rywalem będzie liderujący Piast Gliwice. Celem jest oczywiście przywiezienie ze Śląska trzech punktów, które mogą pozwolić poznaniakom przezimować na piątej pozycji w Ekstraklasie.