ŁKS w ostatnich sekundach ratuje punkt w meczu z Wartą Działoszyn [RELACJA]
Niedziela 11 maja to na pewno nie był dzień zawodników Łódzkiego Klubu Sportowego. Podopieczni Wojciecha Robaszka nie poradzili sobie z plasującą się w środku tabeli Wartą Działoszyn i w ostatnich sekundach ledwo uratowali remis i zarazem jeden punkt. Pomimo innego niż oczekiwano wyniku nadal zajmują pozycję lidera czwartej ligi, tuż przed depczącymi im po piętach paradyżanami.
fot. kwadrans_po
Tak słabej pierwszej połowy kibice Łódzkiego Klubu Sportowego w wykonaniu zespołu Wojciecha Robaszka jeszcze nie widzieli i wszyscy mają nadzieję, że już nigdy podobnej nie zobaczą. Problemy zaczęły się już na samym początku i niewiele brakło, by w piątej minucie goście objęli prowadzenie po fatalnym błędzie Adriana Filipiaka. Obrońca nie do końca zrozumiał się z bramkarzem Konradem Przybylskim, przez co jego próba podania mogła zakończyć się golem samobójczym, lub - gdyby tylko ktoś z Warty znalazł się w odpowiednim miejscu - oddaniem przez rywala strzału.
Co się odwlecze, to nie uciecze. Drużyna prowadzona przez Grzegorze Bognara, zgarniając komplet punktów w meczach na przykład ze Zjednoczonymi Stryków czy Widokiem Skierniewice, udowodniła już, że nie ma kompleksów wobec wyżej plasujących się przeciwników i tak samo zaprezentowała się w niedzielę. Po niewiele ponad kwadransie przyniosło to efekt w postaci objęcia prowadzenia. Dzięki odważnej grze i kolejnemu błędowi gospodarzy, którzy zbyt krótko wybili futbolówkę po rzucie rożnym, ta trafiła prosto pod nogi Daniela Karonia. Pomocnik z pierwszej piłki, mocnym i pewnym strzałem wbił ją do siatki, nie dając Przybylskiemu żadnych szans na obronę uderzenia. Łodzianie jeszcze nie zdążyli się dobrze pozbierać po utracie pierwszej bramki, a już rywale mogli cieszyć się z kolejnej, której nie powstydziłby się niejeden napastnik z wyższych klas rozgrywkowych. W okolicy czterdziestego metra znalazł się niepilnowany Artur Ryś i pięknym wolejem huknął nad bramkarzem gospodarzy, sprowadzając na ziemię spodziewających się pewnego wysokiego zwycięstwa kibiców.
Nadzieję przywrócił wszystkim pod koniec pierwszej połowy Aleksander Ślęzak, pokonując głową Michała Różyckiego po dalekim wyrzucie z autu Piotra Słyścio i przedłużeniu lotu piłki przez Marcina Zimonia. To jednak nie był koniec emocji przed ostatnim gwizdkiem arbitra. Gdyby nie świetna interwencja Konrada Przybylskiego w ostatnich sekundach, gdzie defensywa gospodarzy pozwoliła Pawłowi Pęciakowi znaleźć się sam na sam z bramkarzem, spotkanie mogłoby zakończyć się całkowicie inaczej. - Cieszę się że udało mi się obronić w tej sytuacji, bo z perspektywy całego meczu bardzo ciężko byłoby odrobić dwie bramki straty - stwierdził później golkiper łódzkiego klubu.
Druga część pojedynku nie przyniosła znaczącej zmiany w postawie i grze obu zespołów do momentu, gdy w pięćdziesiątej szóstej minucie boisko musiał opuścić Mateusz Stępień. Zawodnik nie potrafił się pohamować i po przerwie szybko zasłużył na dwie żółte kartki, tym samym osłabiając drużynę. Przełożyło się to na zachowanie gości, którzy skupili się głownie na obronie wyniku, a co wpłynęło także na łodzian. Teraz to oni wypracowali optyczną przewagę, ale zagęszczona defensywa Warty nie dawała za wygraną i kibice zaczęli już powoli wątpić, że w niedzielę podopiecznym Wojciecha Robaszka uda się zdobyć chociaż jeden punkt. Właśnie wtedy, kiedy już każdy czekał na kończący spotkanie gwizdek arbitra po doliczonym czasie, Adrian Kasztelan w ostatnim geście rozpaczy dośrodkował w pole karne działoszynian, gdzie w zamieszaniu zimną krew zachował Michał Zaleśny i doprowadził do wyrównania. Sędzia nie pozwolił już wznowić gry i łodzianie rzutem na taśmę wydarli przyjezdnym zwycięstwo z rąk.
- O pierwszej połowie tego spotkania chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Zabrakło dokładności i popełnialiśmy za dużo błędów. Rywal uwierzył, że mogą osiągnąć dobry wynik - zauważył ponuro po zakończeniu meczu Konrad Przybylski. - Po przerwie robiliśmy wszystko, żeby zakończyć ten pojedynek z pozytywnym wynikiem. Teraz pozostaje nam wrócić do treningów i jeszcze ciężej pracować, by takie sytuacje się nie powtarzały - zapewnił.
Zawodnicy Łódzkiego Klubu Sportowego mają teraz tydzień, by przygotować się do starcia z przeciwnikiem, którego w tym sezonie nie udało się pokonać. Mowa o Nerze Poddębice, z którym zmierzą się na wyjeździe w najbliższą sobotę. Zespół ten dwukrotnie dal się podopiecznym Wojciecha Robaszka we znaki. Raz w rozgrywkach ligowych i raz w Pucharze Polski, z którego ich wyeliminował.
Czytaj także: Kibice ŁKS nie pojadą do Poddębic. Ner boi się... fanatyków Widzewa