Dwa tygodnie przerwy bramkarza ŁKS-u, Adama Sekuterskiego. "Z nieba do piekła"
Chociaż Łódzki Klub Sportowy wygrał spotkanie inaugurujące rozgrywki rundy wiosennej IV ligi z Jutrzenką Warta, to jednak debiutujący jako pierwszy bramkarz Adam Sekuterski nie będzie wspominał go tak dobrze, jak mógł. Przy świetnej interwencji i obronie rzutu karnego doznał urazu mięśnia przywodziciela i nie zagra z pewnością przez minimum dwa tygodnie.
fot. kwadrans_po
Ostatniego meczu chyba nie wspominasz za dobrze...?
"Z nieba do piekła", to chyba najlepsze określenie pojedynku z Jutrzenką w moim wykonaniu. Długo wyczekiwane spotkanie, w którym debiutuje jako pierwszy bramkarz, w dodatku dobre zawody i obroniony karny w istotnym momencie meczu. Do pełni szczęścia brakowało chyba tylko strzelenia bramki nożycami (śmiech). Przez długi czas nie mogłem pogodzić się z tym, że brutalnie przerwał to uraz. Teraz już jestem skupiony tylko na pokonaniu kontuzji.
Co dokładnie uszkodziłeś?
Tuż przed rzutem karnym przy wybiciu piłki zagranej od obrońcy uszkodziłem mięsień przywodziciela w prawym udzie. Buzujące endorfiny po obronionej jedenastce dawały złudną nadzieję, że dokończę spotkanie, ale w przerwie po konsultacji z naszym masażystą mecz dla mnie się już zakończył.
Czeka cię teraz mała przerwa. Kiedy znowu powrócisz do treningów?
W moim przypadku urazy goją się jak na psie (śmiech). Myślę, że zalecane dwa tygodnie odpoczynku i zabiegów wystarczą na zwalczenie kontuzji.
Co w trakcie tej przymusowej przerwy?
Już następnego dnia po urazie byłem poddany szczegółowym badaniom i zabiegom związanym z fizykoterapią. Będą one trwały przez cały okres rekonwalescencji. W ostatnim etapie będziemy skupiać się na wzmocnieniu mięśnia, stosując ćwiczenia izometryczne.
Rozmawiałeś już z trenerem na temat szansy powrotu do pierwszego składu po wyleczeniu kontuzji?
Trenerzy czekają na mój powrót, a to czy wystawią mnie miedzy słupki zależy od nich. Ze swojej strony gwarantuje, że będę chciał jak najszybciej wrócić do bramki i pokazać się z jeszcze lepszej strony.
Mimo wszystko to dzięki tobie ŁKS nie stracił w niedzielnym spotkaniu żadnego gola...
Nie byłem sam na boisku. Przed sobą miałem dziesięciu kolegów, który również dobrze spisywali się tego dnia. Bardzo fajnie, że Kuba dał radę bo wynik spotkania nie był jeszcze taki oczywisty, a wejście w mecz z ławki szczególnie dla bramkarza nie jest komfortowe.
Kibice bardzo was wspierali.
Tak, największe brawa należą się kibicom, którzy tak licznie przybyli i swoim dopingiem uświetnili to spotkanie. Mecz przy takiej atmosferze, to spełnienie marzeń i niesamowita motywacja.