menu

Liverpool na dobrej drodze, aby zmarnować kolejny sezon. Znowu będzie klapa?

14 lutego 2013, 21:47 | Zbyszek Anioł

Wszystko wskazuje na to, że obecny sezon będzie kolejnym, który Liverpool spisze na straty. Podopieczni Brendana Rodgersa przegrali w Sankt Petersburgu z Zenitem 0:2 i są o krok od odpadnięcia z Ligi Europy, która jest ostatnią szansą na poważny, długo oczekiwany sukces.

Ostatnie osiągnięcie jakie Liverpool zapisał na swoim koncie to Puchar Ligi w poprzednim sezonie po wygranej w finale z Cardiff City w rzutach karnych. Te rozgrywki są na Wyspach najmniej prestiżowe, więc puchar tylko troszkę osłodził chude lata. Z drugiej strony rozpalił wśród kibiców nadzieje, że w końcu nadejdą lepsze czasy. Nic z tego, bo w bieżącym sezonie „Czerwoni” znowu grają słabo, a lepsze spotkania, przeplatają gorszymi. W lidze angielskiej potrafią zremisować po dobrej grze z Manchesterem City (2:2) i Arsenalem Londyn (2:2), by w następnej serii spotkań przegrać z West Bromwich Albion (0:2). To trzy ostatnie ligowe mecze rozegrane na przełomie stycznia i lutego. A jeszcze na początku roku obrońca Daniel Agger na łamach Liverpool Echo mówił:

- Nie możemy grać raz lepiej, raz gorzej. Gdybyśmy powiedzieli, że to problem, byłoby za łatwo. Musimy po prostu iść dalej, robić swoje i pracować nad formą. Szczerze mówiąc, sam nie wiem z czego to wynika, nie rozumiem tego – jak widać z tej zapowiedzi niewiele wyszło, bo Liverpool już kolejny sam gra w kratkę. I nikt wciąż nikt nie potrafi zrozumieć czemu tak źle się dzieje.

Liverpool przegrał na Anfield z West Bromem (ZDJĘCIA)

Nikogo też już nie zaskakują serie pięciu spotkań bez wygranej, które dla Liverpoolu nie są niczym nowym. Nawet obecnie angielski klub ma taką właśnie niechlubną serię pięć meczów – dwa remisy, trzy porażki.
- Przegrali sześć z siedmiu ostatnich spotkań, taki klub na Liverpool nie może tego tolerować – grzmiał w kwietniu ubiegłego roku John Aldridge, kiedy The Reds w Premier League tracili seryjnie punkty.

- Liverpool jest w kryzysie i trzeba coś zrobić, aby to zmienić – radził były napastnik Liverpoolu, który grał w tym klubie od 1987 do 1989 roku. Łącznie we wszystkich rozgrywkach zdobył dla LFC 63 bramki w 104 spotkaniach. Teraz na Anfield Road mogą tylko pomarzyć o tak skutecznym i regularnym napastniku.

Gra całego zespołu opiera się obecnie na Luisie Suarezie, który jednak nie jest typowym napastnikiem, grającym na szpicy i mającym odpowiadać za bramki. On lubi kreować grę, biegać po całym boisku, przez co nie trzyma się kurczowo swojej pozycji. Do tego Suarez jest tak samo genialny jak i nieprzewidywalny, nigdy nie wiadomo co wymyśli i jak zagra. W czwartkowy wieczór nie był skuteczny.

Brytyjskie media obwiniają go za porażkę z Zenitem. Urugwajczyk rzeczywiście na Pietrovski Stadium zmarnował dwie doskonałe sytuacje przy bezbramkowym remisie. Gdyby wykorzystał chociaż jedną, to wynik mógłby być znacznie korzystniejszy dla The Reds. A to liverpoolczycy są o krok od odpadnięcia z europejskich pucharów, które są ostatnią nadzieją na sukces w tym sezonie. W lidze zajmują dziewiąte miejsce i na razie nic nie wskazuje na to, by udało się awansować przynajmniej do Ligi Europy. Sytuacja jest więc podobna do tego z poprzednich sezonów, kiedy to LFC zajmował miejsca od 6 do 8.

Anglicy ustalili nowe zasady finansowe ligi, by uniknąć niewypłacalności klubów

Słychać głosy, że „winowajca” Luis Suarez marnuje się w Liverpoolu i ciężko się z tym nie zgodzić, mimo słabszego występu w Sankt Petersburgu. Urugwajczyk często nie ma z kim grać, koledzy nie nadążają za jego myślami i koncepcjami. Mimo tego i zainteresowania czołowych klubów w Europie, chce dalej grać na Anfield Road.

- Chciałbym zostać tutaj jak najdłużej, bo Liverpool to jeden z tych klubów, o którym dzieciaki marzą, aby w przyszłości zagrać – przyznaje Suarez. Z takich deklaracji cieszą się wszyscy sympatycy LFC, bo gdyby wyjąć nagle z drużyny świetnego Urugwajczyk, to kto miałby strzelać bramki?

Z pozostałych atakujących tylko Daniel Sturridge ma trzy gole. Poza nim do siatki rywala trafia jeszcze tylko Gerrard – siedem goli. Pozostali nie trzymają ich poziomu, a Liverpool nie potrafi wygrywać. Czasami można odnieść wrażenie, że nawet przeszkadzają swoją obecnością na murawie.

To na pewno pokłosie fatalnej polityki transferowej klubu, który w ostatnim czasie wyjątkowo nie potrafił sprowadzać wartościowych graczy, za to włodarze bardzo łatwo wyrzucali ogromne pieniądze w błoto. Taki Andy Carrol kosztował 41 milionów euro, ale już go w Liverpoolu nie ma. Za Stewarta Downinga zapłacono ponad 22 miliony, ale Anglik dopiero ostatnio przypomniał sobie jak gra się w piłkę. Do tej pory był głównie bohaterem szyderców w internecie. Z drogich transferów sprawdził się tylko Luis Suarez (26,5 miliona euro).

Jak smakuje Liga Mistrzów? W Liverpoolu zdążyli już o tym zapomnieć, a hymn tych najbardziej prestiżowych rozgrywek na Anfiled Road ostatni raz słyszeli 9 grudnia 2009, wówczas gospodarze przegrali z Fiorentiną 1:2 i pożegnali się z LM. Z graczy, którzy zagrali w tym spotkaniu, obecnie w kadrze jest Liverpoolu jest trzech: Daniel Agger, Martin Skrtel i Steven Gerrard.

Liverpoolczycy całkiem nieźle radzili poradzili sobie potem w Lidze Europy, gdzie w półfinale odpadli z Atletico Madryt. Teraz mogą odpaść już w 1/16 finału, a marzenia o Lidze Mistrzów muszą odłożyć jeszcze na długi czas.

Ligi Mistrzów w Liverpoolu nie doczeka raczej trener Brendan Rodgers. Władze klubu mogą nie wytrzymać kolejnego słabego sezonu i może w końcu zatrudnią szkoleniowca, która zapewni Liverpoolowi sukcesy. Sam Rodgers jest jednak przekonany, że to on wyprowadzi klub na właściwą drogę.

- Przybyłem tu, by sprostać dużemu wyzwaniu. Podpisałem kontrakt na trzy lata. To czas, który mam na budowę nowego Liverpoolu – podkreśla Irlandczyk. Na razie nic nie słychać o jego zwolnieniu, więc może czuć się mocny, ale jeśli będą mu się przytrafiać kolejne wpadki, to sytuacja szybko się zmieni na jego niekorzyść.