Radosław Chmiel - Fan Roku Liverpoolu: Warto podążać za swoimi marzeniami
Radosław Chmiel w wieku 18 lat postanowił spróbować swoich sił za granicą. Wielki kibic Liverpoolu został fanem roku tego angielskiego klubu. Na co dzień mieszka w mieście Beatlesów, jest młody, zdolny, odważny i rozmawia ze Stevenem Gerrardem czy Luisem Suarezem jak z dobrymi kumplami.
fot. Radosław Chmiel
Miło mi rozmawiać z „Polskim mistrzem na Wyspach Brytyjskich”. Tak nazwali Cię w swojej wieczornej audycji dziennikarze Radia Eska Rock (audycja odbyła się 12 maja – przyp. red.).
Dzięki za zaproszenie do rozmowy. Szczerze to nie spodziewałem się aż takiego „bumu” medialnego. To naprawdę miłe, że pomimo faktu, iż była to wewnętrzna gala klubu, informacja o wydarzeniu dociera do Polski i jeszcze… ktoś się tym interesuje. Niesamowite! Nigdy bym się tego nie spodziewał. Cieszę się chwilą i za każdym razem dedykuję to moim przyjaciołom „po szalu” z Polski, dzięki którym nie rozmawialibyśmy teraz o tym temacie.
Polski mistrz na Wyspach Brytyjskich – brzmi, jakbym zdobył czempiona w boksie (śmiech). Lubię chłopaków z Eski Rock, przyjemnie mi się z nimi rozmawiało, kilku z nich znam osobiście, więc domyślam się, czyja to była sprawka!
Radku to teraz prosto z mostu – powiedz jak zostaje się Fanem Roku FC Liverpool?
Przede wszystkim chciałbym sprostować jedną rzecz, na którą uczulam od dawien dawna. Nie istnieje taki klub, jak… FC Liverpool. Poprawna nazwa to Liverpool FC i tego się trzymajmy. A teraz do rzeczy, bo pomyślisz, że moralizuję! (śmiech)
Szczerze mówiąc, to sam byłem zaskoczony nominacją. Po prostu lubię pomagać ludziom i nie oczekuję za to zapłaty, uznania. Sam kiedyś potrzebowałem pomocy i ją dostałem, a kto wie, czy w przyszłości nie będę jej potrzebował ponownie? Los jest przewrotny. Moją przewagą jest to, że mieszkam w Liverpoolu już kilka dobrych lat, znam to miasto i jeśli tylko ktoś z polskich kibiców pisze do mnie z prośbą o pomoc w ogarnięciu hotelu, w pokazaniu dojazdu na Anfield, to ja bardzo cieszę się z tego, że mogę dzielić się swoją wiedzą nie tylko związaną z klubem, ale i miastem, które jest piękne i jest tu co robić nawet poza sezonem piłkarskim. Kilka lat temu, będąc jeszcze w Rzeszowie, organizowałem „Ogólnopolski Charytatywny Turniej Kibiców Drużyn Zagranicznych”. Z całej Polski do mojego rodzinnego miasta zjechali się kibice Liverpoolu, Realu, Arsenalu, Milanu czy Valencii. Przez trzy dni bawiliśmy się na boiskach uganiając się za piłką, a wieczorem zorganizowaliśmy charytatywną aukcję pamiątek piłkarskich. Cały dochód poszedł wówczas na rehabilitację małego Dominika Joksza, który urodził się z rozszczepieniem kręgosłupa. Udało się zebrać prawie 3 tysiące złotych.
Przez ostatnie dwa lata byłem również mocno zaangażowany w pomoc Ewie Kieryk. Dziewczyna z Bierutowa w wypadku kolejowym straciła obie nogi powyżej kolan. Ewa jest fanką Liverpoolu. Do normalnego funkcjonowania były jej potrzebne protezy, które niestety kosztowały ogromną kwotę pieniędzy. Kiedy tylko dowiedziałem się o wszystkim, byłem już w Anglii, ale za pomocą Internetu i kontaktów rozpocząłem wśród fanów LFC w Polsce akcję pomocy dla Ewy. Udało się zorganizować zbiórki pieniędzy podczas spotkań kibiców przy okazji oglądania meczów.
Skontaktowałem się również z klubem, który opisał historię Ewy na głównej stronie, przez co pieniądze płynęły tak naprawdę z całego świata, a sam Jamie Carragher podarował dziewczynie swoją koszulkę z dedykacją oraz obraz, który na eBayu został sprzedany za 500 funtów, zaś pieniądze oraz sam obraz pojechały do Ewy.
Dwa tygodnie temu Ewa gościła na Anfield. Liverpool sprezentował jej dwa bilety na mecz z Chelsea, a drużyna kobieca Liverpoolu dzień wcześniej gościła Ewę podczas kobiecych derbów Liverpoolu. Kapitan drużyny, Gemma Bonner wręczyła Ewie na boisku koszulkę zespołu z podpisami wszystkich dziewczyn przy owacji na stojąco ok. tysiąca kibiców. Ewa otrzymała również piłkę z autografami męskiej drużyny Liverpoolu.
Pamiętasz swoje myśli gdy na gali wyczytano Twoje nazwisko (gala odbyła się 6 maja – przyp. red.)?
Zacznijmy od tego, że w ogóle nie spodziewałem się samej nominacji, a co dopiero wygrania nagrody! Gala odbyła się tydzień temu we wtorek, a w poprzedzający ją czwartek otrzymałem telefon z klubu w godzinach wieczornych. Byłem przekonany, że chodzi o sprawę mojej akredytacji na mecz LFC U-21, który odbywał się w piątek. Jakież było moje zdziwienie, kiedy Kathy po drugiej stronie słuchawki powiedziała mi, że jestem nominowany do nagrody „Fana Roku” LFC. Nie wierzyłem w to zupełnie! Następnego dnia miałem odebrać zaproszenia vipowskie na galę.
A trafiłem na nią dzięki nominacjom fanów Liverpoolu. Klub na początku kwietnia ogłosił, że odbędzie się Gala Nagród, a fani z całego świata mieli szansę na głosowanie na „Zawodnika Roku”, „Gola Sezonu”, również „Fana Roku” – kogoś, kto swoim życiem propaguje Liverpool, wykazuje się wielką pasją do klubu, pomaga ludziom w zdobywaniu wiedzy o The Reds. Sam głosowałem na mojego przyjaciela, Maćka Płuciennikowskiego, który w tym sezonie na 19 meczów domowych opuścił zaledwie dwa – jeden z powodu mgły, przez co jego samolot nie wyleciał z Polski, a drugi dlatego, ze na ostatnim meczu sezonu oddał swój bilet Kamilowi Stochowi, który gościł u nas w Liverpoolu. Muszę o tym wspomnieć, bo bez Maćka wielu ludziom nie udałoby się dostać na mecze. Maciej pomaga naszym kibicom z Polski w zdobyciu biletów i właśnie dlatego mój głos poszedł na niego. Ale ostatecznie padło na mnie i to ja pojawiłem się na gali. Zupełnie nie wiedziałem, czego się wtedy spodziewać. We wtorek pojawiłem się przed salą konferencyjną „Liverpool ECHO Arena”, gdzie wchodząc po czerwonym dywanie otrzymaliśmy po szampanie. O godzinie 19 zaproszono nas na główną salę, przydzielono nas do stolików. Zjedliśmy uroczysty obiad wraz z pierwszą drużyną, legendami klubu, drużyną rezerw, juniorów oraz LFC Ladies.
Po godzinie rozpoczęło się rozdawanie nagród w poszczególnych kategoriach. Kiedy prowadzący Galę wyczytali kategorię „Fana Roku”, to moje serce zaczęło bić na bardzo przyśpieszonych obrotach. Przed sceną siedziały wszystkie gwiazdy, które miałem okazję oglądać w telewizji czy na stadionie. Gdy padło moje nazwisko i musiałem przemieścić się wśród tych sław… nie dowierzałem. Podczas wchodzenia na scenę w mojej głowie kotłowały się myśli, by tylko się nie potknąć i nie popełnić żadnego gramatycznego błędu podczas krótkiej przemowy. Na scenie dostałem totalnego zaćmienia, zupełnie nie wiedziałem, co mówię i po powrocie do domu musiałem obejrzeć sobie na spokojnie wideo z tego wydarzenia jakieś pięć razy. Dopiero potem zorientowałem się, że brawa biły mi legendy – moi idole, ludzie, którzy z Liverpoolem osiągnęli wielkie sukcesy. Luis Suarez, Steven Gerrard, Kenny. Nie wierzyłem i dalej w to nie wierzę, mimo że patrzę na moją statuetkę otrzymaną z rąk Simona Rimmera, sławnego kucharza-celebryty i wielkiego fana LFC urodzonego na Merseyside.
Sama nominacja była dla mnie wielkim zaskoczeniem, ale wygranie statuetki? Poza wszelką moją logiką! To wielki honor, że kapituła wybrała Polaka na „Kibica Roku” LFC. Jak wspomniałem w wywiadzie dla klubowej telewizji, tej nagrody nie traktuję jako swojego indywidualnego sukcesu – to sukces całej rzeszy polskich fanów Liverpoolu i naszej wspólnej pracy przy propagowaniu klubu w Polsce.
Od 8 lat z przerwami mieszkasz w Liverpoolu. Dlaczego porzuciłeś Rzeszów?
To trudne pytanie… Nie zrozum mnie źle, kocham swoje miasto rodzinne, jednak już w wieku 17 lat musiałem zarabiać na własne przyjemności – choćby opłacić Internet czy mieć środki na jakieś wyjścia ze znajomymi. Moi rodzice wychowywali mnie w szacunku do pieniądza i choć w domu się nie przelewało, to całkiem dobrze nam się powodziło, jak na podkarpackie warunki. Mimo wszystko chciałem sam się usamodzielnić i w trzeciej klasie technikum, tuż przed 18 urodzinami, podjąłem decyzję, że spróbuje swojej szansy za granicą.
Zdecydowałem się na wakacyjny wyjazd 13 czerwca, trzy dni po moich urodzinach. Oczywiście wybrałem Liverpool, gdyż zawsze chciałem odwiedzić to miejsce, gdzie gra moja ukochana drużyna i mój ówczesny idol, a dzisiaj kolega – Jerzy Dudek. Było to w 2006 roku, a przez trzy wakacyjne miesiące posmakowałem innego świata. Pracowałem wtedy w fabryce cukierków i mimo, że była to praca fizyczna, to dostawałem godziwą wypłatę – sporo przekraczającą to, co zarabiałem w polskich dorywczych pracach i do tego jeszcze spełniałem swoje marzenia. Pojechałem na swój pierwszy wyjazd z Liverpoolem do Wrexham dzięki uprzejmości Jurka, potem odwiedziłem Anfield w sierpniowym meczu kwalifikacyjnym do Ligi Mistrzów.
Po powrocie do Polski „odhaczyłem” klasę maturalną, zdając ją bez problemu i trzy dni po ostatnim egzaminie byłem z powrotem na Merseyside. Nie żałuję ani jednej decyzji związanej z wyjazdem do Anglii. Choć tęsknię za moją rodziną, przyjaciółmi i moją rzeszowską ekipą czerwonych, to jednak swoją przyszłość wiążę z Liverpoolem. Poza tym sieć komunikacyjna jest teraz tak rozwinięta, że w dwie i pół godziny jestem u siebie, więc nie jest źle.
Mówią, że trudne decyzje często okazują się tymi najwłaściwszymi…
Nie wahałem się z decyzją o opuszczeniu kraju. Jak wspomniałem, po maturze wyjechałem od razu do Liverpoolu i chciałem sobie zrobić chwilę przerwy od nauki. Po około roku wróciłem by rozpocząć studia dziennikarskie. W trakcie studiów bardzo wnikliwie obserwowałem rynek pracy i widziałem, że było cholernie ciężko o praktyki, a co dopiero o płatną pracę. Tak więc decyzja o opuszczeniu Polski nie była aż tak trudna. Poza rodziną i przyjaciółmi, tak naprawdę nie widziałem dla siebie szans na rozwój. Dodatkowo wciąż coś ciągnęło mnie do Liverpoolu. John Lennon powiedział kiedyś bardzo trafne słowa: „Chłopiec może opuścić Liverpool, ale Liverpool nigdy nie opuści chłopca”. Nie mogę się z tym nie zgodzić.
To miasto jest magiczne, bardzo klimatyczne. W słoneczne dni, których naprawdę tu nie brakuje, nie ma nic lepszego niż spacer dokami nad rzeką Mersey. W okolicy jest kilka plaż, na któe można się wybrać ze znajomymi, rozpalić grilla, poopalać się. Jest tu wiele atrakcji turystycznych i wiele darmowych muzeów, co jest sporą różnicą nie tylko między Polską, a Anglią, ale też kilkoma europejskimi krajami, w których byłem. Ludzie są mili i pomocni, jeśli zgubisz się na ulicy, to zawsze znajdzie się życzliwa dusza, by Ci pomóc. Niesamowite. W tym momencie nie wyobrażam sobie życia w lepszym miejscu na ziemi, a umacniają mnie w tym tylko kolejne moje małe sukcesiki, a przede wszystkim słowa moich angielskich znajomych. Dla nich jestem adoptowanym Scouserem (Scouser – czyli osoba urodzona i wychowana w Liverpoolu, w duchu wartości miasta, a Scouse to ich dzisiejszy dialekt, coś jak u nas śląski, kaszubski. Lekko gardłowy i zdecydowanie trudniejszy do zrozumienia, niż poprawny angielski, ale ja już inaczej nie potrafię rozmawiać, więc Scouse pasuje mi idealnie – przyp.) i to największy komplement, jaki może otrzymać obcokrajowiec z ust rodowitego liverpoolczyka.
Zdradź czym zajmujesz się w Anglii. Przed wywiadem wspominałeś, że coś „dziennikarzysz” ale… Tak sobie myślę, że Fan Roku powinien postawić przed sobą kolejny cel. Może Dziennikarz Roku?
Dziennikarz Roku? Marzę o takim wyróżnieniu, ale to chyba nie za tego życia (śmiech) Póki co pracuję jako pomoc techniczna w biurze podróży BCD Travel. Poza swoją normalną pracą wraz z przyjacielem Łukaszem Kalusem administrujemy Oficjalny Polski Twitter Liverpool FC @PolandLFC oraz prowadzimy portal www.redscouseworld.wordpress.com
Czasami na to wszystko brakuje po prostu czasu, wiele poświęcam, w szczególności wolnych chwil ku dezaprobacie bliskich, ale wciąż chcę się rozwijać, dążyć do perfekcji. Niby jeszcze jestem młody, mam wciąż 27 lat, jednak wiem, że jeśli szybko czegoś nie zmienię, to nie osiągnę tego, co zamierzam, czyli płatnej pracy w klubie. Twitter to kolejny mały kroczek bycia bliżej klubu, a jak to mówią, krok po kroku do sukcesu.
Fajnie byłoby pewnego dnia opłacać swoje codzienne wydatki pracą, którą się kocha i do której czuje się pasję. Podążając codziennie za hymnem Liverpoolu – idę z nadzieją w sercu, bo na końcu burzy zawsze świeci złote słońce.
Ostatnie pytanie. Dlaczego warto podążać za swoimi marzeniami?
Kim bylibyśmy bez marzeń? Pustymi ludźmi bez kolorytu w duszach. Spełnianie marzeń powinno być celem życiowym, popatrz na przykłady wielu ludzi z naszego podwórka. Jurek Dudek – syn górnika marzył, by grać w najlepszych klubach piłkarskich. Skończył w Feyenoordzie, Liverpoolu i Realu wygrywając masę nagród i tytułów. Ewa Kieryk marzyła, by pojawić się na Anfield i mimo przeciwności losu udało jej się to spełnić. Podobnie ja – chciałem kiedyś znaleźć się w Liverpoolu i swoją determinacją sprawiłem, że mieszkam w najlepszym mieście na ziemi!
Dlatego jeśli mogę przekazać jedną radę: nie bójcie się marzyć i nie bójcie się swoich marzeń. Jeśli tylko mocno chcecie, by się spełniły, to znajdziecie sposób, by je urzeczywistnić. Jak to zawsze mówił mój Tato: jeśli nie wjedziesz drzwiami, to próbuj oknem, a za którymś razem na pewno to się uda. Powtórzę jeszcze swoje słowa: gdyby 10 lat temu ktoś powiedział mi, jako 17-latkowi, że spotkam Kenny’ego Dalglisha, porozmawiam z Gerrardem, Suarezem, Brendanem Rodgersem i wieloma innymi słowami, kazałbym mu pójść się leczyć. A teraz 27-letni ja uśmiecham się do mojego 17-letniego odbicia w lustrze i mówię, że warto było!