Z woleja. Porażka UEFA, wygrana Królewskich, cień Diego [KOMENTARZ]
Piłkarska Liga Mistrzów miała mieć swój finał w Rosji, w Sankt Petersburgu. Z wiadomych względów decyzję tę skasowano - słusznie - i przeniesiono do Francji - niesłusznie, jak dowiodły tego wydarzenia przed meczem.
fot. fot. AP/Associated Press/East News
Gratulacje dla zwycięskiego Realu i - za walkę - dla przegranego Liverpoolu, natomiast stanowczy brak gratulacji dla UEFA, która skompromitowała się organizacją, a raczej brakiem organizacji najważniejszej piłkarskiej imprezy w Europie w tym roku. Rozpoczęcie meczu parędziesiąt minut po czasie, tłumy kibiców czekających na wejście, z których część przeskakiwała ogrodzenie, gazowanie przez francuską policję winnych i niewinnych, jak na przykład rodzin piłkarzy, kobiety, także w ciąży, i dzieci przysłoniło w sporej mierze boiskowy finał.
Na boisku „Biali” wygrali z „Czerwonymi”, a wynik tego meczu na pewno przybliżył kapitana Realu, Francuza Benzemę do „Złotej Piłki” za rok 2022 w plebiscycie „France Football”. Tak, jak przegrany przez Bayern Monachium ćwierćfinałowy dwumecz z „Żółtą Łodzią Podwodną”, czyli Villarrealem, oddaliło od tejże „Ballon d’ Or” Roberta Lewandowskiego.
Dla mnie bohaterem meczu nie był ani strzelec nieuznanej bramki dla „Galacticos”, czyli Benzema, ani strzelec tej uznanej, czyli Vinicius jr, ani charyzmatyczny, mały wzrostem, ale wielki duchem Chorwat Luka Modrić, wicemistrz świata z 2018 roku, tylko belgijski bramkarz Realu, Courtois. Kibice Realu powinni nosić go na rękach, bo wybronił cztery strzały, o których przepuszczenie nikt nie miałby pretensji. Piłkarska fortuna kołem się toczy, bo ci sami kibice „Królewskich”, którzy teraz powinni mu stawiać pomnik, jeszcze parę lat temu na niego niemiłosiernie gwizdali. „Socios” Realu szczerze wtedy nie znosili swojego dzisiejszego bohatera z frankojęzycznej części Królestwa Belgii, czyli Walonii. Powód był prosty: był on bramkarzem wielkiego lokalnego rywala, czyli Atletico Madryt. I to jakim! Napsuł doprawdy dużo krwi piłkarzom znacznie bardziej niż Atletico utytułowanego klubu.
W stolicy Hiszpanii derby zawsze były szczególne, bo z kontekstami pozasportowymi. Real powstawał jako klub arystokracji, ludzi bogatych, elit. Atletico zawsze było robotnicze, plebejskie. Przypisywanie politycznych sympatii kibicom poszczególnych drużyn jest olbrzymim uproszczeniem, ale przecież wiadomo, że w Rzymie kibice Romy są bardziej na lewo, a kibice Lazio - zdecydowanie na prawo. W tejże hiszpańskiej La Liga też jest oczywiste, że kibice Sevilla FC są lewicowi, a fani lokalnego rywala Betisu Sewilla - prawicowi. Tak się składa, że moi znajomi z Partido Popular, hiszpańskiej centroprawicy, którzy mieszkają w Madrycie, od lat dopingują Real, a inna moja znajoma europosłanka PSOE, czyli hiszpańskiej lewicy - jest fanką Atletico. Oczywiście, to uogólnienia, bo pewnie niemała część kibiców Galacticos jednak głosuje na lewicę i odwrotnie, na pewno są też tacy kibice Atletico, którzy głosują na prawicę.
Real od Atletico Madryt różni się, poza budżetem i większą ilością półek na trofea, także jeszcze jedną ważną rzeczą. W czasie, gdy w Realu od lat trwa trenerska karuzela, to w Atletico po erze słynnego prezesa Jesusa Gila, który trenerów zmieniał niewiele rzadziej niż skarpetki, nastał Diego Simeone. I trwa dalej i trwać będzie. Może to i nie wypada, zamiast wznosić peany na cześć Włocha Carlo Ancelottiego, który poprowadził „Galacticos” do 14. triumfu w LM (licząc, rzecz jasna, z wcześniejszymi Pucharami Europy) - pisać o Argentyńczyku Simeone, trenerze absolutnie charyzmatycznym, który dysponując budżetem znacznie mniejszym niż Real, robi z „Los Colchoneros” cuda. A „Los Colchoneros” znaczy: „materacowcy”. Ta nazwa Atletico wzięła się sprzed ponad 100 lat, gdy w Hiszpanii wszystkie czy prawie wszystkie materace były, zupełnie przypadkowo, w barwach „Atletico”.
Ancelotti jest jednym z największych trenerów w światowej piłce w ostatnim ćwierćwieczu. Simeone również, ale w przeszłości był od niego znacznie lepszym piłkarzem (w reprezentacji Argentyny grał 106 razy, a Ancelotti w reprezentacji Italii 26 razy). Piłkarscy kibice pewnie pamiętają, jak David Beckham na mundialu dostał czerwoną kartkę w meczu z Argentyną. Mało kto jednak wie, że sprowokował go wówczas Simeone.
W sobotnią noc Real skolekcjonował kolejny tytuł, a Liverpool może tylko wspominać Jerzego Dudka, który wygrał dla „The Reds” Ligę Mistrzów broniąc karne, jak na zawołanie w serii „jedenastek” podczas pamiętnego finału z Milanem…