,,Selekcjonerskie spojrzenie" Pawła Janasa: Dobra recepta na zawodowy futbol. Już ją mamy i wdrażamy. Obraliśmy jedyny właściwy kierunek.
Jako edukator Polskiego Związku Piłki Nożnej uczestniczę w egzaminach w Szkole Trenerów. I z przyjemnością na jednym z kursów spotkałem Jakuba Wawrzyniaka, Łukasza Piszczka, Sebastiana Milę czy Sławomira Peszkę. A zatem niedawnych piłkarzy, byłych reprezentantów Polski, którzy mają ułatwiony start do kariery trenerskiej; mogą na uprzywilejowanej ścieżce zrobić kurs UEFA A+B, właśnie w uznaniu zasług ze sportowych karier. To dobrze, że chcą zostać przy piłce, przecież oprócz doświadczeń wynikających z reprezentowania kraju widzieli też, jak w piłkę gra się - ale też organizuje futbol - w innych krajach. Bo w moim odczuciu właśnie odpowiednia edukacja plus zagraniczne know how naszych byłych kadrowiczów to najlepsza recepta, aby budować w Polsce coraz lepszy futbol, rozwijać tę dyscyplinę.
fot. Bartek Syta / Polska Press
Moja droga do trenerki nie była taka prosta i krótka. Musiałem skończyć studia na AWF, gdzie wraz z tytułem magistra - po specjalizacji - dostałem tytuł trenera drugiej klasy. Nie było kursów i konferencji, obieg wiedzy był bardzo ograniczony, więc chcąc zostać szkoleniowcem - po prostu zapisywałem zajęcia szkoleniowców, którzy mnie prowadzili. Miałem to szczęście, że w Auxerre na mojej drodze pojawił się Guy Roux, a zatem tamtejszy guru, więc nawet dziesięć lat później mogłem stosować jego metody w Legii, która z powodzeniem biła się w Lidze Mistrzów, awansując aż do ćwierćfinału.
To właśnie w Auxerre podpatrywałem pierwszą akademię z prawdziwego zdarzenia, taką, do której rodzice przywozili dzieciaki z całej Francji. W czasach, gdy ja grałem we francuskiej ekstraklasie, szlify w szkółce mojego klubu odbierali Eric Cantona, Basile Boli i wielu innych bohaterów nie tylko francuskich stadionów. Potem, już jako dyrektorowi sportowemu, to doświadczenie bardzo mi się przydało. Przede wszystkim zyskałem jednak inną perspektywę, i gdy z Legią przegrałem pierwsze podejście do Ligi Mistrzów - boleśnie z Hajdukiem Split - przed kolejną próbą namówiłem już właściciela klubu na przygotowania na międzynarodowym poziomie, przede wszystkim z zagranicznymi sparingpartnerami.
Dostałem, co chciałem, zagraliśmy towarzysko z Francuzami z Auxerre i Lyonu, Niemcami z Hanoweru i Turkami ze Stambułu. A potem było nie tylko IFK Goeteborg w kwalifikacjach, ale także udane boje z Rosenborgiem, Spartakiem i Blackburn Rovers. Dlaczego o tym wspominam? Ano dlatego, że sam musiałem wpaść na takie rozwiązania, bo w klubie pracowali pułkownicy i przedstawiciele innych specjalności; w komplecie niezwiązanych ze sportem. A dziś fachowe spojrzenie na futbol mają prezesi (Adam Matysek) czy dyrektorzy sportowi (Jacek Zieliński, Dariusz Adamczuk, Tomasz Rząsa, Stefan Majewski i inni). Znają piłkę nożną od podszewki, nie tylko polską, dzięki temu szkoleniowcy nie są zostawieni sami sobie. I o to chodzi. O jak największą profesjonalizację polskiego futbolu, która na naszych oczach następuje.
Edukacja plus podpatrywanie i adaptacja dobrych zagranicznych wzorców to podstawa rozwoju. Swoją drogą, nawet gdy przestałem już być selekcjonerem reprezentacji Polski, zabrałem syna – Rafała, też trenera – i pojechałem na staż na Bordeaux, ówczesnego mistrza Francji, który w Champions League dotarł do ćwierćfinału, do Laurenta Blanca. Bo na naukę – naprawdę nigdy nie jest za późno. A kto tego nie rozumie, ten będzie się cofał. Właśnie z tego powodu ucieszyłem się widząc na egzaminie trenerskim choćby Łukasza Piszczka. Dużo widział, dotykał wielkiej piłki osobiście – i to przez lata – ma zatem szansę, gdy poszerzy i uporządkuje wiedzę, aby przyczynić się do rozwoju naszej piłki. Wcale nie tylko tej uprawianej w Goczałkowicach...