Sebastian Mila: Barcelona Messiego była lepsza od Bayernu Lewandowskiego
Już we wtorek wraca piłkarska Liga Mistrzów, na co jako wierny kibic czeka też Sebastian Mila. Były reprezentant Polski wskazuje nam swojego faworyta do wygrania całych rozgrywek, ale ma też swojego czarnego konia
fot.
Wraca Liga Mistrzów, niestety wciąż bez kibiców i z obawami, że największe gwiazdy mogą pauzować z powodu koronawirusa, a mecze zostaną przełożone. Czy mimo to spodziewa się Pan najwyższej jakości widowiska?
Jestem szczęśliwy, że Liga Mistrzów wraca, bo to najlepsze rozgrywki na świecie. W tej fazie zostały już tylko topowe drużyny na świecie, które marzą, by sięgnąć po trofeum, więc z przyjemnością obejrzę mecze 1/8 finału. Jeśli chodzi o piłkę nożną bez kibiców, to już przyzwyczaiłem się do tej sytuacji, co nie oznacza, że mi to nie przeszkadza. Oczywiście, widowisko na tym straci, a piłkarzom brakuje dodatkowego bodźca motywacyjnego, ale stawka i tak jest ogromna. Trudno powiedzieć natomiast, czy rozgrywki zostaną rozegrane w tej samej formule do końca, tu sporo będzie zależało od rozwoju pandemii koronawirusa. Pamiętamy, jak UEFA rozwiązała sytuację rok temu i wiemy, że jest możliwość rozegrania Ligi Mistrzów w formie mini turnieju. Ale widzimy jak federacji i klubom zależy na przeprowadzeniu tych meczów, bo część ze spotkań już teraz zostanie rozegrana na neutralnym terenie.
No właśnie, z atutu własnego boiska nie będą mogli skorzystać między innymi gracze Atletico Madryt, czy RB Lipsk. Czy to faworyzuje ich przeciwników? Czy liczenie bramek strzelonych na wyjeździe „podwójnie” dalej będzie sprawiedliwe?
Polemika na temat bramek na wyjeździe pojawia się ostatnio bardzo często, nawet bez tej sytuacji. Dziś nie możemy zmieniać regulaminu rozgrywek, a władze robią wszystko, by spotkania się odbyły. Dla mnie jest sprawa jasna, nie zmieniamy nic - musimy patrzeć przez wzgląd tego, że sytuacja jest wyjątkowa. A zawsze gra na obcym stadionie będzie na niekorzyść drużyny, która miała być gospodarzem, to nie ulega wątpliwości. Dziś goście mają jednak o tyle łatwiej, że nie mierzą się z kibicami, którzy potrafią zmotywo-wać lokalną drużynę. Liverpool jest przykładem takiego zespołu, który na tym straci.
Przejdźmy więc już do tego co nas czeka we wtorek, czyli hitowego starcia Barcelony z Paris Saint-Germain. Pan jako fan Dumy Katalonii wierzy w zwycięstwo z ubiegłorocznym finalistą?
To prawda, od wielu lat sympatyzuję z Barceloną, przez co czasem trudno mi obiektywnie ocenić mecze z jej udziałem (śmiech). W tym roku rzeczywistość kibica jest jednak trudna - Barcelona jest w bardzo słabej sytuacji i nawet jak brzmi to fatalnie z ust kibica, to myślę, czy lepiej nie byłoby dla tego klubu, gdyby nic nie wygrał, co może zapoczątkowałoby zmiany. Dziś to idzie w złym kierunku: zmiany trenerów, nietrafione transfery, złe zarządzanie. Blaugrana absolutnie nie jest w topowej formie i nadzieją dla Katalończyków jest nie wiara we własne umiejętności, ale problemy PSG. Paryżanie w tym sezonie nie prezentują się tak dobrze jak rok temu i tu upatruję nadzieję. Wciąż w pamięci kibiców jest też remontada i wygrana 6:1 z mistrzem Francji, bo to na pewno siedzi też w głowach piłkarzy z Francji.
Kto więc jest Pana faworytem?
Ważnym aspektem jest tu też brak kontuzjowanego Neymara, bo to z pewnością duży spadek jakości PSG. U mnie jest więc wiara w Barcelonę - założę koszulkę, zrobię popcorn i jako wierny fan będę wierzył, że znów walczymy o Champions League.
W tym samym czasie Liverpool zagra z RB Lipsk. The Reds mają ostatnio duże problemy, czy odpadnięcie z pogromcą Manchesteru United byłoby zaskoczeniem?
Ktokolwiek tu wygra, nie będzie to dla mnie niespodzianka. Oczywiście skłamałbym mówiąc, że to dwie wyrównane drużyny, bo w końcu w ostatnim czasie Liverpool zdobył Ligę Mistrzów i sięgnął po mistrzostwo Anglii. Teraz słaba forma zespołu spowodowana jest głównie kontuzjami, ale taka jest piłka. Niemiecka drużyna bardzo ciekawie zaprezentowała się w ubiegłorocznych rozgrywkach i z pewnością ma szansę, ale też dziś nie pokazuje formy takiej jak gdy w świetnym stylu ogrywała Totten-ham, czy Atletico Madryt.
Podobny scenariusz może być w meczu Realu Madryt z Atalantą, gdzie zmierzy się gigant bez formy i objawienie poprzedniego sezonu, czy Królewscy udowodnią, że Liga Mistrzów to ich podwórko?
Dziś Barcelona i Real mogą podać sobie ręce, bo zaciekle walczą, by być rozczarowaniem sezonu w lidze hiszpańskiej. Real Madryt ma problemy, problemy ma Zinedine Zidane, ale to zespół, który w każdej chwili może wrócić do formy i wygrać z najlepszymi. Jestem ciekawy też Atalanty, bo projekt Gian Piero Gasperiniego się rozwija, drużyna gra dobrze. Stratą jest nieobecność Papu Gomeza, ale popieram sprzedaż skonflikto-wanego zawodnika, bo żaden piłkarz nie może być większy niż klub. Istnieje życie bez Argentyńczyka, ale czy Włosi są w stanie wygrać z Realem Madryt? Myślę, że tak, co nie musi oznaczać też eliminacji Królewskich, którzy powalczyliby wówczas w rewanżu.
Sporo mówiliśmy już o zespołach bez formy, więc może teraz kilka pochwał. Za tydzień do gry wkroczy ubiegłoroczny zwycięzca Bayern Monachium. Mecz z Lazio będzie początkiem marszu po obronę tytułu?
Miałem przyjemność pracować w TVP Sport przy meczach Bayernu Monachium w klubowych mistrzostwach świata i przyznam szczerze, że nie podobają mi się Bawarczycy w ostatnim czasie. Nie była to drużyna tak dobrze zorganizowana, tak pressująca, tak zaskakująca. Oczywiście, wciąż są bardzo silni i znajdują się w gronie faworytów do wygrania Ligi Mistrzów, ale widzę pewne mankamenty, które mocny przeciwnik będzie potrafił wykorzystać. Mam wrażenie, że z Lazio nie będzie wcale tak łatwo i przyjemnie jak wielu myśli, ale też typuję awans mistrza Niemiec.
Abstrahując od obecnej formy, to Bayern w ubiegłym tygodniu przeszedł do historii, będąc dopiero drugą drużyną po Barcelonie, która sięgnęła po 6 trofeów w jednym sezonie. Który zespół był lepszy - Blaugrana w 2009 roku, czy Robert Lewandowski i spółka teraz?
To jest trudne pytanie, bo dekada w piłce to jednak dużo i dziś oglądamy inną grę. Leo Messi był jednak najlepszy w tamtych czasach, Pep Guardiola jest też dla mnie lepszy niż Hansi Flick. Blaugranie brakowałoby za to takiej klasycznej „9” jaką jest na Allianz Arena Robert Lewandowski. Stawiam jednak na Barcelonę i nie tylko ze względu na moją sympatię do tego klubu, bo przypominają mi się kolejne nazwiska jak Xavi, czy Iniesta, to piłkarze z absolutnego topu. Tamtą Barcelonę pokonała przecież tylko Wisła Kraków (śmiech).
A kto jest Pana faworytem do zwycięstwa w całych tegorocznych rozgrywkach?
Manchester City miał słaby początek i mówiło się o wypaleniu Pepa Guardioli, a drużyna przezwyciężyła kryzys, gra na wysokim poziomie i po wygranej z Liverpoolem i Tottenhamem świętuje 16. zwycięstwo z rzędu. Problem Obywateli jest jednak wciąż ten sam - świetnie w lidze, ale nie w Lidze Mistrzów. Klątwa rzucona kiedyś przez Yaya Toure na Guardiolę, że City nie wygra Champions League wydaje, że się sprawdza. Na dzień dzisiejszy w kontekście wygrania całych rozgrywek biorę pod uwagę właśnie City, Bayern Monachium i Liverpool. Nie zapominajmy też o Atletico Madryt, które rozstawia po kątach hiszpańskich gigantów. Patrząc na wszystkie pary chciałbym wspomnieć o jeszcze jednej drużynie, która jest w wybornej dyspozycji - Sevilla. Ten zespół gra świetnie, wygrywa i imponuje stylem. Absolutnie nie widzę w nich faworyta, ale piłkarze z Andaluzji mogą w tym roku napisać piękną historię tak jak w ubiegłym sezonie Atalanta.
Szanse Sevilli z pewnością byłyby większe, gdyby zmienić nazwę Ligi Mistrzów na Ligę Europy. Dziś jednak mówi się „tylko” o korekcie formuły rozgrywek i przejściu na tak zwany model szwajcarski. Czy to dobry pomysł?
Jestem dość konserwatywny, jeśli chodzi po podejście do futbolu, więc podchodzę do tego pomysłu sceptycznie. Ale kiedyś z dużym dystansem podchodziłem do VAR-u, obawiając się, że futbol straci swoją magię, a okazało się, że wideo weryfikacja też może dodać dodatkowe emocje, a decyzje sędziów często są sprawiedliwsze niż miało to miejsce wcześniej. Dziś nie do końca czuję pomysł modelu Champions League w systemie szwajcarskim, wolałbym, by ta formuła, którą mamy dziś, została. Choć przyznam szczerze, że takie dokończenie rozgrywek jakie widzieliśmy w zeszłym sezonie w Portugalii było ciekawym urozmaiceniem i nawet mi się to podobało.