Mecz Legia - Sporting. "Lekcja" Legii w Lidze Mistrzów - Wojskowi byli pilnym uczniem [KOMENTARZ]
Wczorajszym meczem ze Sportingiem u siebie Legia Warszawa zakończyła swój udział w fazie grupowej Ligi Mistrzów, kończąc ją ostatecznie na trzecim miejscu. Jak wyglądała "lekcja", którą legioniści mieli otrzymać i co z niej wynikło?
O sierpniowym losowaniu mówiło się, że tak naprawdę mimo ekstremalnie wymagających przeciwników było ono dla Legii bardzo dobre. Pierwszy sezon miał być pewnego rodzaju lekcją, nauką dla piłkarzy prowadzonych jeszcze wtedy przez Besnika Hasiego. Ambicje klubu z Warszawy sięgają goszczenia w elitarnych klubowych rozgrywkach co rok, a pierwszy sezon po powrocie do Champions League miał służyć nie do walki o awans do fazy play-off Ligi Mistrzów, tylko do zagrania kilku przyzwoitych spotkań z zespołami z europejskiej czołówki. Żadnych wymagań dla warszawian nie było, nikt nie typował ich nawet w roli faworytów do trzeciego miejsca, jedynego, które wydawało się w zasięgu.
Pierwszy mecz po powrocie do Ligi Mistrzów był nie nauką, ale nauczką. Legia grała źle, ze zbyt dużym respektem do rywala, przez co Borussia zdołała zdobyć aż sześć goli. Piłkarze Besnika Hasiego nie mieli nawet jednej dobrej okazji, zagrali bardzo słabo, a po końcowym gwizdku pojawiła się lawina komentarzy. Kibice i eksperci zaczynali powoli twierdzić, że każdy mecz Legii w fazie grupowej może kończyć się podobnym wynikiem i nie należy oczekiwać cudu. Sam trener mistrzów Polski na pomeczowej konferencji powiedział do dziennikarzy: "chyba nie myśleliście, że uda nam się wyjść z tej grupy". Istotnie, nikt tak nie myślał nawet w najśmielszych oczekiwaniach, chodziło o co innego - przynajmniej o przebłyski dobrej gry, kilka okazji, może nawet bramkę i nie dopuszczenie do pogromu.
Przed drugim meczem fazy grupowej w Lizbonie doszło do zmiany trenera. Jacek Magiera jako cel postawił sobie nie dopuszczenie do pogromu. Trener nie przebywał z drużyną na tyle długo, aby lepiej przygotować ją do tego spotkania, mógł jedynie dokonać kilku zmian w składzie. Spotkanie w pierwszym składzie rozpoczął między innymi Steeven Langil, dla którego to był pierwszy i ostatni występ pod skrzydłami nowego trenera. Rzeczywiście, do pogromu nie doszło, Legia przegrała w stolicy Portugalii 0:2, a gra nie wyglądała już tak źle jak w meczu z Borussią, tym niemniej obrona nie ustrzegła się kilku błędów, które poskutkowały bramkami piłkarzy Jorge Jesusa. Legia po dwóch spotkaniach fazy grupowej miała 0 punktów na koncie i bilans bramkowy 0-8.
Trzecie starcie w Madrycie to kolejny cel Jacka Magiery - strzelić pierwszego gola. Udało się go zdobyć na Santiago Bernabeu w starciu z Realem. Wreszcie pojawiło się coś, na co czekaliśmy tak długo, czyli dobra gra Legii przez pewien czas. Były momenty, kiedy Legia naciskała na Real na jego połowie, mogła zdobyć przynajmniej jeszcze jednego gola, ale Vadis Odjidja-Ofoe trafił tylko w słupek. Po takim starciu i porażce 1:5 można było mieć mieszane uczucia - Legia grała znacznie lepiej, zdobyła upragnioną bramkę na terenie obrońcy trofeum, nie ustrzegła się jednak po raz kolejny błędów w obronie. Nikt nie spodziewał się tego, co stanie się potem, kibice przyzwyczajali się do myśli, że ich drużyna może pobić rekord straconych goli w fazie grupowej.
Docieramy do punktu zwrotnego całej kampanii Legii w Lidze Mistrzów. Przy pustych trybunach 2 listopada udało się u siebie wywalczyć pierwszy punkt, realizując kolejny punkt planu trenera Legii. Warszawianie zatrzymali u siebie Real Madryt, zmagający się w tamtym czasie z obniżką formy. Los Blancos wyszli na dwubramkowe prowadzenie, ale legioniści doprowadzili do comebacku i do wyniku 3:2, na który w ostatnich minutach odpowiedział Mateo Kovacić. Remis z hiszpańskim gigantem stał się sensacją na skalę europejską, pozwolił też doskoczyć nieco do Sportingu na odległość dwóch punktów.
W przedostatnim meczu legioniści wybrali się do Dortmundu. Nikt nie liczył na wygraną lub choćby kolejny punkt, celem było nie doprowadzenie do kolejnego blamażu, aby nie dać się znowu rozgromić. Cóż, wprawdzie Legia zdobyła aż cztery bramki w Dortmundzie, co od dawien dawna nie udało się nikomu, straciła ich jednak o dwie więcej niż w Warszawie. Po takim meczu można było mieć mieszane uczucia. Padł rekord strzelonych bramek w Lidze Mistrzów, co było efektem radosnej gry w ofensywie z obu stron. Ciężko jednak odnosić się do tego starcia pod jakimkolwiek względem, bo jestem przekonany, że taki mecz... po prostu nigdy się już nie powtórzy. Spotkania, w których padają wyniki "orlikowe" zdarzają się bardzo rzadko.
Zwieńczeniem zmagań w Lidze Mistrzów był wczorajszy bój ze Sportingiem o awans do fazy grupowej Ligi Europy. Legioniści potrzebowali zwycięstwa, gości w pełni satysfakcjonował remis, co się na nich zemściło. Legia zagrała z polotem, bez niepotrzebnego respektu, nie była tak nerwowa w defensywie jak w poprzednich meczach, utrzymała za to tempo konstruowania sobie akcji, które zobaczyliśmy już w Niemczech. Zagrała po prostu lepiej od wicemistrzów Portugalii, zdobywając zasłużone trzy punkty.
Ostatnie spotkanie w porównaniu z pierwszym w fazie grupowej było dokładnym przeciwieństwem. Pierwsze spotkanie to przestraszona Legia, Legia bez pomysłu na grę, Legia przygotowana na przyjęcie kilku bramek. Po przyjściu Jacka Magiery wyciągnięte zostały jednak pewne wnioski, które pozwoliły z każdym meczem poprawiać coś w grze Wojskowych. Trener zakładał na każdy mecz pewien plan, każdy z nich udało się zrealizować. Metoda małych kroczków - najpierw nie doprowadzić do pogromu, potem strzelić gola, by zdobyć pierwszy punkt i ostatecznie wygrać mecz. Dzięki tym wnioskom Legia Warszawa może się cieszyć z awansu do Ligi Europy. Wyprzedzenie Sportingu po pierwszych trzech meczach wydawało się niemożliwe, ale dzięki skutecznej grze i wykonywaniu założeń trenera udało się osiągnąć wymarzony rezultat, którego nikt nie spodziewał się jeszcze po trzech kolejkach. Sporo osób twierdziło, że to właśnie czwarta kolejka fazy grupowej była tym przełomem, kiedy Legia zaczęła grać lepiej, mało kto zauważa nieco mniejszy przełom w starciu ze Sportingiem w Lizbonie, kiedy udało się wykonać pierwsze z założeń trenera, to właśnie on rozpoczął marsz po awans do Ligi Europy.
Jaki był cel Legii po losowaniu fazy grupowej? Odebrać lekcję futbolu, ale nie skompromitować się i walczyć o trzecie miejsce ze Sportingiem, w starciu z którym Legia nie była faworytem, ale nie była też wcale skazana na porażkę. W pierwszej kolejce doszło do kompromitacji, ale potem było już tylko lepiej. Cele udało się wykonać. Legia nie tylko awansowała do Ligi Europy, ale zwróciła także na siebie uwagę piłkarskiej Europy remisując z Realem, wtedy wiele osób mogło zauważyć, że być może mistrzowie Polski nie są tak słabą drużyną, jak pokazało to pierwsze starcie. W nagrodę za ciężką pracę legionistów czeka mecz w fazie pucharowej Ligi Europy. Z taką grą jak w starciu ze Sportingiem piłkarze Jacka Magiery nie będą skazani na porażkę, a wręcz powinni walczyć o awans, czego im życzę.
WIĘCEJ O MECZU LEGIA - SPORTING
- Andrzej Duda wspierał Legię na meczu ze Sportingiem [ZDJĘCIA];nf
- Kapitanem... Wawrzyniak, pomógł niedźwiedź Czerczesow [MEMY];nf
- Pięć wniosków po Legia - Sporting. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni!;nf
- Liga Europy. Na kogo trafi Legia w 1/16 finału?;nf
LIGA MISTRZÓW w GOL24
Więcej o LIDZE MISTRZÓW - newsy, wyniki, terminarze, tabele