menu

„Selekcjonerskie spojrzenie”. Paweł Janas: Dobre występy przywołują wspomnienia

29 października 2023, 14:02 | Paweł Janas

Dobry występ Legii, a w każdym razie skuteczny, czyli taki jak w minionym tygodniu w Mostarze, w europejskich pucharach zawsze przywołuje u mnie wspomnienia. Bo tych dobrych z Łazienkowskiej – rzecz jasna – nie brakuje. Ćwierćfinał Champions League, innej niż dziś – i pewnie nawet trudnej do wyobrażenia dla młodszych kibiców, bo grali w niej wyłącznie (jak sama nazwa wskazuje!) mistrzowie krajów – to była przecież wielka sprawa - pisze w swoim najnowszym felietonie były selekcjoner reprezentacji Polski Paweł Janas.

Paweł Janas
Paweł Janas
fot. Sylwia Dąbrowa / Polska Press

W sezonie 1995-96 osiągnęliśmy w końcu wynik wcześniej (i później) dla żadnego z polskich zespołów w tych rozgrywkach nieosiągalny, a z dzisiejszej perspektywy taki, o jakim fani, właściciele klubów i zawodnicy mogą jedynie pomarzyć.

I to w sytuacji, kiedy organizacyjnie polski futbol był w zupełnie innym miejscu niż dziś. Nie było nie tylko stadionów z prawdziwego zdarzenia, podgrzewanych muraw, ale nawet środków chemicznych – kiedy przyszedł mróz – żeby boisko przygotować zgodnie ze standardami UEFA. A właśnie to była jedna z przyczyn, przez którą nie udało się wówczas awansować jeszcze o szczebel wyżej w Lidze Mistrzów. Po wszystkich "zabiegach pielęgnacyjnych" nasz stadion średnio nadawał się do gry w pierwszym spotkaniu ćwierćfinałowym z Panathinaikosem, więc nie wykorzystaliśmy atutu gospodarzy. Choć oczywiście bezbramkowy remis nie przekreślił jeszcze naszych szans w rewanżu.

Do Aten polecieliśmy pełni nadziei, piłkarze mieli świadomość, że druga taka szansa może się nie pojawić. Tyle że – jak wracam myślami po latach – szanse na korzystny wynik były raczej teoretyczne. Po pierwsze z tego powodu, że w klubie już ogłoszono rozwód właścicielski. Karty części zawodników były własnością wojska, a części prywatnego inwestora – Janusza Romanowskiego. Strony uzgodniły więc, że kasę z Ligi Mistrzów będą dzielić proporcjonalnie do liczby graczy, których wystawiłem. A to, jakże by inaczej, oznaczało naciski na mnie. Z obu stron...

Nie mogłem na to pozwolić, i to nie tylko dlatego, żeby gdybym tylko raz się ugiął, mógłbym mocno nadwątlić swoje psychiczne zdrowie. Takie podejście mogłoby przecież w pierwszej kolejności rozbić drużynę. W wyjściowym składzie zawsze grali u mnie najlepsi, najbardziej potrzebni w konkretnych sytuacjach, w starciu z najbliższym rywalem zawodnicy. Zakomunikowałem więc kategorycznie ludziom dbającym o interesy obu właścicielskich – zwaśnionych już – stron, że decyzje dotyczące personaliów w drużynie należą wyłącznie do mnie. Co oczywiście nie wszystkim się spodobało, ale nikt nie wpadł na pomysł, żeby w takiej sytuacji mnie wymienić...

Drugi powód nazywał się Siergiej Chusejnow, i pochodził z Rosji. To był arbiter spotkania, który akurat w Atenach – a warto w tym miejscu przypomnieć, że Panathinaikos był wówczas własnością jednego z najbogatszych klanów w Grecji, potentatów z branży portowej i okrętowej – kończył karierę (o czym przed meczem nawet nie wiedziałem) jako sędzia międzynarodowy. No i jakoś tak się złożyło, że nasze marzenia prysnęły jeszcze przed upływem drugiego kwadransa rewanżu, gdy za czerwoną kartkę z boiska wyleciał Marcin Jałocha...


Polecamy