,,Selekcjonerskie spojrzenie Janasa": Doskonale rozumiem trenera Papszuna
Sezon ekstraklasy upłynął pod znakiem dominacji Rakowa, zakładam więc, że przygotowania do nowego w Częstochowie idą utartą ścieżka. Nie byłoby przecież sensu niczego zmieniać, skoro w poprzednich latach zastosowane metody przynosiły miejsca na ligowym podium i udział w ostatnich – czyli finałowych – spotkaniach Pucharu Polski. Raków konsekwentnie budował siłę, aż wreszcie zdystansował odbudowującą potęgę Legię i zaabsorbowanego udziałem w trzecim z europejskich pucharów Lecha. Osiągając przy tym poziom sportowy, który pozwala zakładać, że zespół spod Jasnej Góry prędko nie zejdzie z podium w PKO Ekstraklasie.
fot. TWITTER/GOAL.PL
Oczywiście, zmiana trenera niesie ze sobą sporo niewiadomych, ale bardziej niż o aspekt sportowy martwiłbym się stronę organizacyjną częstochowskiego klubu. To przecież zespół, który wszystkie mecze w europejskich pucharach rozgrywa na wyjazdach, a to z pewnością jest niemałym ograniczeniem w rozwoju klubu. Dlatego, może w przeciwieństwie do sporej grupy komentatorów, nie dziwię się, że Marek Papszun zdecydował się na odejście tuż po osiągnięciu największego sukcesu w historii klubu.
Po pierwsze – po siedmiu latach spędzonych w Częstochowie miał prawo być zmęczony. I poszukać odpoczynku, albo innego wyzwania. Zwłaszcza że w Rakowie zarządzał nie tylko stroną stricte sportową, ale także wieloma innymi segmentami; niczym menedżer w stylu angielskim, albo nawet człowiek z większymi jeszcze kompetencjami. Chciał mieć wpływ na wiele detali, i być może właśnie dzięki temu udało się sięgnąć po mistrzostwo Polski, a wcześniej po krajowy puchar. Tyle, że tak intensywna praca wyczerpuje. A przy okazji wystawia na próbę – a nawet zużywa – stosunki interpersonalne. Bo to więcej niż pewne, że ktoś z takimi kompetencjami i charyzmą jak Papszun, który nawet na trenerskich kursach miał opinię człowieka niełatwego w obejściu - nie przez wszystkich nawet w najbliższym otoczeniu był lubiany.
Mnie pewnie łatwiej jest zrozumieć decyzję byłego już szkoleniowca Rakowa, bo sam także odszedłem z Legii na własną prośbę. I także po osiągnięciu największego sukcesu, jakim był awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Może gdyby była inna sytuacja w klubie – a byliśmy w przededniu rozwodu wojska z Januszem Romanowskim, ówczesnym współwłaścicielem klubu – dwa razy dłużej zastanawiałbym się na propozycją objęcia kadry młodzieżowo-olimpijskiej. W tamtym momencie oceniałem jednak, że klub znalazł się w apogeum i dalej już nie pójdziemy, nie rozwiniemy się. Historia pokazała, że nie pomyliłem się w analizie. Nie wykluczam, że biorąc pod uwagę konieczność wyjazdów najpierw do Bełchatowa nawet w lidze, a później do Bielska-Białej, czy teraz do Sosnowca na mecze pucharowe w roli gospodarza trener Papszun uznał, że w Częstochowie w tym momencie osiągnął już apogeum. Bo pod względem rozwoju sportowego, klub o lata świetlne wyprzedził rozwój infrastrukturalny.
To duże miasto, a Raków świetnie promuje Częstochowę. Dlatego szczerze przyznam, że nie rozumiem tej sytuacji.