Łukasz Rakowski: Piłkarz ma wygrać, a nie dostać rozstroju żołądka
29 czerwca z Dinamo Batumi w gruzińskim Kutaisi, 13 lipca z FK Gabala w stolicy Azerbejdżaniu, Baku. To tylko ostatnie mecze wyjazdowe Jagiellonii Białystok. Łukasz Rakowski, oficjalny kucharz klubu, oczywiście pojechał z piłkarzami
fot. archiwum Hotelu Cristal
Czy to wygląda w skrócie tak, że przyjeżdża pan do hotelu Hilton w Baku, wchodzi do kuchni, a tamtejszy zespół gotuje to, co pan zaplanował?
No tak.
Naprawdę?
Naprawdę. Co więcej, wcześniej wysyłam mail z gotowym menu i informacjami, jakich produktów potrzebuję. Po przyjeździe sprawdzam jakość produktów, czy to jest na pewno to, czego oczekiwałem i jeśli tak, to możemy gotować.
Ale między kuchnią polską i azerską są pewnie różnice...
Są. To, co może być dla nas problemem, to fakt, że są, jak by tu powiedzieć, różnice w dostępności produktów. Przykład to chociażby drób. W menu, jakie układam dla piłkarzy Jagiellonii Białystok, drób zajmuje sporo miejsca. To chude, lekkie, wartościowe mięso, które dostarcza dobrej jakości białka. Pamięta pani, jak rozmawialiśmy, zanim wyjechałem z piłkarzami do Azerbejdżanu? Byliśmy wtedy świeżo po powrocie z Gruzji i opowiadałem, że w Gruzji kurczak nie jest tak popularny jak w Polsce, tam znacznie łatwiej na przykład o jagnięcinę. W Azerbejdżanie jest podobnie: łatwiej tam o baraninę niż o kurczaka czy wieprzowinę. Choć akurat wieprzowiny w menu piłkarzy nie ma...
Bo ciężka?
Właśnie. W każdym razie, jeśli taki drób jest generalnie słabiej dostępny, to tym bardziej musimy wcześniej to sprawdzić i wysłać do hotelu informację o tym, że będzie on potrzebny. Albo że potrzebny będzie zamiennik jakiegoś produktu.
I członkowie zespołu restauracji hotelu Hilton, w którym się zatrzymaliście, nie mieli nic przeciwko temu, że pan mówił im, co mają gotować?
Nie, nie było żadnego problemu, żadnych obiekcji, że wchodzę do kuchni i wspólnie gotujemy. Wprost przeciwnie, spotkałem się z wielką życzliwością. Wcześniej oczywiście omówiłem wszystko z szefem kuchni, z menedżerem restauracji, ale generalnie na żadnym wyjeździe z piłkarzami nie miałem pod tym względem problemów. To jest kwestia profesjonalizmu, zrozumienia, że piłkarze muszą jeść to, co mają zaplanowane w menu, że nie mogą nagle zmienić diety.
No właśnie, kiedy rozmawialiśmy po pana powrocie z Gruzji, zapytałam pana, co ciekawego jedli tam nasi piłkarze, a pan mi odpowiedział, że... to co zwykle, to co w Polsce. Że nie można nagle wprowadzić nowych produktów do ich jadłospisu, ponieważ nie można ryzykować, że źle to wpłynie na ich samopoczucie czy kondycję. Że to nie jest wycieczka kulinarna, piłkarze wyjeżdżają po to, żeby wygrać mecz, a nie po to, eby dostać rozstroju żołądka. To zrozumiałe, ale naprawdę? Żadnych odstępstw w Baku nie było?
Były. Ale niewielkie. Dzień przed meczem z FK Gabala zaserwowaliśmy m.in. jagnięcinę i zupę minestrone, choć w standardowym menu piłkarzy zupy warzywnej nie ma.
Ale wciąż było to jedzenie zdrowe i lekkie.
I uwzględniające naszych wegan. Bo wie pani, że mamy dwóch wegan w drużynie?
Teraz już wiem. Ale sport i weganizm średnio kojarzą się razem w powszechnej świadomości, mówi pan, że to się da pogodzić? Że można być sportowcem i nie jeść mięsa ani żadnych produktów odzwierzęcych?
Jak widać na załączonym obrazku, można. Główne zarzuty do diety wegańskiej dotyczą tego, że nie dostarcza ona białka, które zawiera mięso. A tymczasem można dostarczać sobie białko z roślin. Mamy tofu, czyli soję, mamy generalnie rośliny strączkowe, jest sporo produktów na rynku, jak najbardziej można sobie z tą dietą poradzić. Zresztą, sportowców wegan jest coraz więcej, taki styl życia staje się coraz bardziej popularny. A dla mnie jest to ciekawe wyzwanie: jak skomponować pełnowartościowe posiłki nie opierając się na mięsie. Trzeba trochę bardziej pogłówkować, ale da się.
To na czym opiera się dieta piłkarzy?
Węglowodany, białko i duża ilość witamin, pochodzących przede wszystkim z warzyw.
Prosto i enigmatycznie. Może poda pan jakieś szczegóły? Oczywiście to, co może pan zdradzić...
Jedzenie ma być lekkie, ale dostarczające wszystkich potrzebnych substancji. Mecz to dla piłkarza duży wysiłek fizyczny, więc na przykład posiłek pomeczowy musi uzupełnić stracone kalorie. Czyli na przykład makarony. Zawsze się sprawdzają, np. makaron z sosem pomidorowym to dobra propozycja po meczu. Albo sałatka, z kurczakiem i dużą ilością warzyw.
A owoce?
Banan jest dobrym wyborem - daje energię, jest źródłem łatwo przyswajalnych węglowodanów. A kiedy mamy upały, jak to było w Baku, to generalnie bardzo dobrze sprawdza się arbuz: syci, nawadnia, nie jest ciężki, jak na przykład śliwka i jest łatwo dostępny, również w Polsce. No i oczywiście płyny: dużo wody, soki, ale nie dosładzane, z soku zagęszczonego, tylko świeże, wyciskane z owoców. Zresztą nad uzupełnianiem elektrolitów czuwa lekarz. Jedzenie, trening, fizjoterapia, wszystko to się ze sobą wiąże, to praca zespołowa.
Jedzenie jest tylko jednym z elementów.
I tylko, i aż. Jak wszystkie pozostałe.
A czy piłkarze mogą sobie pozwolić na jakieś odstępstwa od diety?
W okresie przedmeczowym nie ma na to miejsca, nie można ryzykować, że coś wpłynie na przykład na samopoczucie piłkarza. Ale podczas dni niemeczowych myślę, że na małe odstępstwa można sobie pozwolić, w końcu wszyscy jesteśmy ludźmi.
Ale mówimy bardziej o czekoladzie czy o schabowym?
Bardziej o czekoladzie. Schabowy jest zdecydowanie zbyt ciężki.
A kawę sportowcy pić mogą?
Mogą.
Codziennie? Przecież odwadnia.
Codziennie, wszystko jest dla ludzi. Byle nie sześć dziennie, bo pojawią się problemy z krążeniem.
A alkohol?
No w menu, które ja układam, alkoholu nie ma na pewno. Ale wiem, że osoby, które biegają np. maratony, mogą sobie pozwolić na piwo po wysiłku, oczywiście w rozsądnych ilościach. Jest to dla nich taki rodzaj napoju izotonicznego.
No dobrze, czyli wiemy, że nasi piłkarze nowych smaków raczej w Azerbejdżanie nie spróbowali. Ale przecież nie wszystko smakuje tam dokładnie tak, jak w Polsce, są kwestie, których nie da się przeskoczyć, jak choćby przyprawy...
Zgadza się. Na przykład sumaku się u nas nie używa powszechnie (choć jest dostępny), natomiast w Azerbejdżanie tak, dodaje się go do wielu potraw. I w porządku, była to taka odrobina innego smaku, która nie wpływała negatywnie na dietę czy żołądek piłkarza.
Ale pan chyba czegoś regionalnego spróbował?
Spróbowałem. Jadłem na przykład takie małe pierożki z mięsnym nadzieniem, dołmę, czyli rodzaj gołąbków z baraniny i liści winogron, do tego podany został tamtejszy kefir. I placuszki z baraniną. Nie mogłem spróbować wszystkiego, czego chciałem, ponieważ nie pozwalały mi na to obowiązki, grafik na takich wyjazdach jest bardzo szczelnie wypełniony i trzeba się go trzymać. Nie wiem więc, jak smakuje na przykład ziemniaczany kebab, o którym czytałem przed wyjazdem.
Ale to, co pan zdążył zjeść, smakowało panu?
Bardzo! Ja jestem generalnie pod wielkim wrażeniem nie tylko azerskich smaków, ale także poziomu tamtejszej kuchni, jakości produktów i samego Baku. Bo widzi pani, jak my myślimy o Azerbejdżanie, to się nam on może kojarzyć trochę jak takie państwo Trzeciego Świata, prawda?
No w sumie tak.
A wie pani, co widzieliśmy z okien hotelowych? Boksy Formuły 1. Myślę, że miną lata świetlne, zanim zobaczymy je w Polsce. Ale wracając do kuchni azerskiej, to są to inne smaki, nie zawsze łatwe do zidentyfikowania, ze względu chociażby na te wspomniane przyprawy, często mieszanki przypraw, których nie kupi się w Polsce. Dotyczy to z resztą nie tylko kuchni azerskiej, na przykład w Gruzji jedną z przypraw jest swańska sól, czyli sól z dzikimi górskimi ziołami i roślinami przyprawowymi, mieszanka robiona na miejscu. Takiej prawdziwej soli swańskiej nie dostaniemy w sklepie. Raczej na targowisku. A najlepiej poprosić o nią życzliwego Gruzina. Ja tak zrobiłem.
A co pan przywiózł z Baku?
Wino z granatów. Granaty są bardzo powszechne w tamtejszej kuchni. Przywiozłem też... to chyba jest wódka. Pływają w niej morele.
I jak smakują?
Nie mam pojęcia. Nie miałem czasu, żeby spróbować.