Genk o dwie klasy lepszy od Lecha. Iluzoryczne szanse Kolejorza na rewanż w Poznaniu. Mecz Genk - Lech wynik
Mecz Genk - Lech. Wynik spotkania w Belgii w żaden sposób nie jest niespodzianką. Genk pokonał Lecha Poznań 2:0 i jest zdecydowanym faworytem przed rewanżem w Polsce. Przy większej skuteczności Belgowie mogli wygrać spotkanie znacznie wyżej, po przewyższali Kolejorza o kilka klas.
fot. East News
Oglądaj mecze Ligi Europy i Ligi Mistrzów online i w tv >>>;nf
Patrząc na wszystkie trzy ekipy, które w ramach III rundy eliminacji Ligi Europy mierzyły się z polskimi zespołami, Lech trafił najgorzej. W przeciwieństwie do rywala białostoczan KAA Genk, ich krajanie z Genku nie osłabili się latem, a w najbliższym sezonie zamierzają zawalczyć o mistrzostwo kraju. Równolegle chcą grać w fazie grupowej europejskich pucharów. Jak dotąd meldowali się tam rokrocznie, bo zrobić to po raz kolejny musieli pokonać poznańskiego Lecha.
Kolejorza napędzał komplet zwycięstw w lidze i dwa pokonane już w eliminacjach szczeble. Tak jak poprzednio rozpoczynali od wyjazdu, ale tym razem od pierwszych minut mogli poczuć jak ciężki będzie to dwumecz. Od samego początku dominowali goście. Zepchnęli Kolejorza do defensywy i prowadzili grę. Wynik otworzyć mogli już w piątej minucie, ale w ostatniej chwili ich atak zablokował Vernon de Marco. Argentyńczyk podobnie jak partnerujący mu w obronie Marcin Orłowski oraz Thomas Rogne nie mieli nawet chwili wytchnienia. Przez dłuższy czas nie dawali się jednak zaskoczyć.
Minuty mijały, gol wisiał w powietrzu. Nim wynik uległ zmianie, piłka wpadła do siatki Jasmina Buricia. Podobnie jak we Wrocławiu defensywie Kolejorza udało się jednak złapać rywali w pułapkę ofsajdową, więc gol nie został uznany. Niemniej jednak trafienie Sebastiana Dewaesta dodało Belgom skrzydeł, by jeszcze mocniej ruszyć do ataku. Cel osiągnęli przed samym zejściem do szatni. Krótko rozegrany rzut rożny i najwyżej oceniany w zespole Philippe Clementa Ruslan Malinovskyi uderzył z lewej strony na krótszy słupek. tym razem bramkarz Lecha był bez szans. Jasmina Buricia nie można winić za tę porażkę, bo w wielu innych sytuacjach ratował poznaniaków przed stratą gola. Jak choćby minutę wcześniej, gdy odważnie wyszedł z bramki w sytuacji sam na sam z Leandro Trossardem.
Ciężej ocenić zawodników odpowiadających w ekipie Ivana Djurdjevicia za atak. Do przerwy zdołali stworzyć sobie zaledwie jedną sytuację, która i tak zakończyła się niecelnym uderzeniem autorstwa Christiana Gytkjaera. Szansę na strzał po podaniu Darko Jevticia miał także Łukasz Trałka, ale tym razem nie zdołał trafić w piłkę. Sytuację w ofensywie miało odmienić wejście Kamila Jóźwiaka. Młody pomocnik rzeczywiście ożywił grę na połowie przeciwnika, lecz kolejne minuty przyniosły radość nie poznaniakom, a kibicom KRC Genk.
Ich ulubieńcy po trafieniu Mbwany Samaty prowadzili już 2:0. Reprezentant Tanzanii najwyżej wyskoczył do piłki po zgraniu z prawej flanki na piąty metr. Na pół godziny przed końcowym gwizdkiem polska ekipa znajdowała się w bardzo niekorzystnej sytuacji. Nie poddała się jednak, a wręcz przeciwnie - nie mając wiele do stracenia częściej zaczęła wychodzić z własnej połowy. Za to również została ukarana, bo Belgowie okrutnie wykorzystywali wszystkie luki. Jeden kontratak i mogło być już de facto po dwumeczu. Dieumerci Ndongala trafił jednak w słupek. W samej końcówce pomylił się także Alejandro Pozuelo, który niecelnie uderzył z rzutu wolnego.
Trzeba przyznać szczerze: przed rewanżem sytuacja Lecha do korzystnych nie należy. Stratę bramek na wyjeździe można było wkalkulować, ale przewaga Genku przez pełne 90 minut nie pozwala myśleć o zwycięstwie przy Bułgarskiej. Wynik 0:2 wydaje się najniższym wymiarem kary. Buriciowi sprzyjało szczęście, rywale trafiali w poprzeczkę oraz słupki. Do Polski przyjadą jak po swoje. Chcąc walczyć w kolejnych rundach, Kolejorz musi dokonać niemożliwego.