menu

Po blamażu w Luksemburgu Legię czekają chude lata? "Klub jest zależny od wpływów z UEFA"

17 sierpnia 2018, 17:41 | Tomasz Dębek

Wielu kibiców nie wróciło jeszcze z wakacji, a komplet polskich klubów odpadł już z europejskich pucharów. Legii udało się to nawet dwa razy, lepsi okazali się Słowacy (el. Ligi Mistrzów) i Luksemburczycy (el. Ligi Europy). Nie pomogła nawet zmiana trenera. Teraz Ricardo Sa Pinto czeka trudne zadanie wyprowadzenia drużyny na prostą. A władze klubu - załatanie dziury w budżecie. "- Nasz budżet jest skonstruowany z założeniem, że będziemy grać w Europie. Nie mamy innego wyjścia" - mówił nam niedawno prezes i właściciel Legii Dariusz Mioduski.

Dziurę w budżecie Legii może załatać transfer Szymańskiego
Dziurę w budżecie Legii może załatać transfer Szymańskiego
fot. Szymon Starnawski /Polska Press

„Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka. Gdyby się nie przewrócił, byłaby rzecz wielka. Gdyby to najczęstsze słowo polskie” - śpiewał Kazik Staszewski. Trudno podejrzewać nowego trenera Legii Ricardo Sa Pinto o znajomość twórczości tego artysty (skądinąd kibica Wojskowych), po jego pierwszym meczu możemy jednak zaryzykować tezę, że Portugalczyk znakomicie się nad Wisłą zaaklimatyzuje. Podczas konferencji prasowej winę za odpadnięcie z mistrzem Luksemburga F91 Dudelange zrzucił na... bułgarskiego sędziego Iwajłę Stojanowa.

- W drugiej połowie zrobiliśmy wystarczająco dużo, by wygrać ten mecz. Nie pozwolił nam jednak na to arbiter. To on przepuścił Dudelange do kolejnej rundy. W 53. minucie nie podyktował dla nas ewidentnego rzutu karnego. A mecz zakończył przed upływem doliczonego czasu gry. Gratulacje dla tego pana. Nie wymagam wiele, tylko sprawiedliwego sędziego. Tym razem tego nie było. Nie przegraliśmy z rywalami, tylko z arbitrem. Szkoda, że nie możemy zagrać tego spotkania jeszcze raz - tłumaczył portugalski trener.

Zespołowi, który na własnym stadionie przegrał z luksemburczykami 1:2 (tymczasowym trenerem był wtedy jeszcze Aleksandar Vuković), a w rewanżu w 17. minut dał sobie wbić dwie bramki odpowiadając zaledwie jednym celnym strzałem, takie wymówki nie przystoją. Podobnie jak porażki z drużyną z miasteczka, którego cała populacja spokojnie zmieściłaby się na stadionie przy Łazienkowskiej.

O ile nikt nie spodziewał się, że Sa Pinto w kilka dni odmieni styl gry Legii, to pretensje Portugalczyka do sędziego kibice przyjęli z zażenowaniem. Tym bardziej, że nie miał racji oskarżając go o przedwczesne zakończenie meczu. Po prostu... stadionowy zegar późnił się o pół minuty, dlatego 45-latek odniósł takie wrażenie. Gdyby podobnie jak inni szkoleniowcy korzystał ze stopera, nie mógłby mieć pretensji do sędziego.

Sa Pinto przyznał, że jego drużyna potrzebuje czasu na wyjście na prostą. Jest jednak pewien, że tak się stanie, bo piłkarze Legii mają według niego „mentalność zwycięzców”. Odważne słowa jak na drużynę, która tylko w tym sezonie przegrywała z Dudelange, Spartakiem Trnawa, Zagłębiem Lubin i Arką Gdynia.

W bawełnę nie owijał z kolei Arkadiusz Malarz. - Wstyd i upokorzenie. Tak, czuję się upokorzony, chciałbym zapaść się pod ziemię... ale tak się nie da. Staraliśmy się, ale to za mało. To nic nie dało - mówił po meczu dziennikarzom. - Może nasza piłka jest po prostu słaba i staramy się czarować, że jesteśmy potęgą, że nasza reprezentacja fajnie gra, że piłka klubowa dobrze wygląda? Może tak naprawdę inni idą do przodu, a my stoimy w miejscu? Może jest tak, a może to my znów daliśmy ciała. Wydaje nam się, że możemy wygrać, że przeciwnik nam nic nie zrobi, a okazuje się inaczej. To bardzo boli... - dodał bramkarz Legii.

Jeśli Portugalczyk chce pobić swój rekord i popracować w klubie więcej niż rok (Legia to jego dziewiąta seniorska drużyna, a pełen sezon zachował posadę tylko raz), musi wstrząsnąć piłkarzami. Ci, choć są najlepiej opłacani w Polsce, porażki tłumaczą brakiem koncentracji czy... zaangażowania. Nie ma co z góry skazywać byłego zawodnika Sportingu Lizbona na porażkę, ale jego dotychczasowe doświadczenia w zawodzie nie skłaniają do optymizmu. Poprzedni pracodawcy żegnali się z nim średnio po 22,5 meczu. Jest też piątym trenerem, który prowadzi Legię w ciągu ostatniego roku (po Jacku Magierze, Romeo Jozaku, Deanie Klafuriciu, i „Vuko”). Mimo tego w Warszawie dostał kontrakt na trzy lata.

To zaskakujące, bo w Legii powinni każdą złotówkę oglądać dwa razy. Wkrótce zobaczymy, jak na finansach klubu odbije się drugi z rzędu brak awansu do choćby Ligi Europy.

- Nasz budżet jest skonstruowany z założeniem, że będziemy grać w Europie. Nie mamy innego wyjścia. Jeśli chcemy utrzymać jakość, nie możemy np. zejść z wysokich kontraktów zawodników (...) Mam nadzieję, że kiedyś nie będziemy zależni od wpływów z UEFA. Dziś musimy grać w pucharach. Kiedy tego zabrakło, trzeba było łatać dziury. Posiłkowaliśmy się choćby zewnętrznym finansowaniem. Ale gdy to nie wystarcza, z własnej kieszeni muszę dołożyć ja - mówił w maju na naszych łamach prezes Dariusz Mioduski.

[url="http://www.polskatimes.pl/sport/pilka-nozna/a/dariusz-mioduski-nasza-liga-nie-jest-tak-slaba-tylko-wyrownana-celem-legii-jest-faza-grupowa-ligi-europy,13205160/2/" title=""]>> DARIUSZ MIODUSKI O PUCHARACH I FINANSACH LEGII [WYWIAD]