menu

Leszek Ojrzyński odbudował twierdzę w Gdyni. Trener Arki staje się prawdziwym katem Legii Warszawa

3 kwietnia 2018, 08:00 | Szymon Szadurski

Jedno z najlepszych spotkań pod wodzą Leszka Ojrzyńskiego zagrali w Wielką Sobotę piłkarze Arki Gdynia.


fot. Piotrhukalo

fot. Przemyslaw Swiderski

fot. Przemyslaw Swiderski

fot. Przemyslaw Swiderski

fot. Przemyslaw Swiderski

fot. Przemyslaw Swiderski

fot. Przemyslaw Swiderski

fot. Przemyslaw Swiderski

fot. Przemyslaw Swiderski

fot. Przemyslaw Swiderski

fot. Przemyslaw Swiderski

fot. Andrzej Banas / Polska Press
1 / 12

Żółto-niebiescy na własnym boisku byli lepsi od mistrza Polski, Legii Warszawa i w pełni zasłużenie pokonali „Wojskowych” 1:0. Arka była zadziorna, agresywna, zagrała odważnie i miała swój plan na skuteczną walkę z wyżej notowanym rywalem. Gdynianie szczególnie w pierwszej połowie nieustannie wywierali presję na przeciwniku i dochodzili do sytuacji strzeleckich. Już po pięciu minutach gry po akcji Frederika Helstrupa z Damianem Zbozieniem Rafał Siemaszko był bliski uprzedzenia Arkadiusza Malarza w polu karnym. W 18 min. gry ten sam zawodnik znakomicie zagrał do Macieja Jankowskiego, którego silny strzał z dogodnej pozycji poszybował niestety ponad bramką. Siemaszko mógł też otworzyć wynik spotkania po pół godzinie gry. Wychodził wtedy na pojedynek sam na sam z Malarzem, ale w ostatniej chwili piłkę wybił mu William Remy. Napór Arki jednak w końcu się opłacił, gdyż cztery minuty później żółto-niebiescy wyszli na prowadzenie. Po faulu Remy’ego na Andriju Bohdanowie sam poszkodowany wymierzył sprawiedliwość z rzutu wolnego, wykorzystując dobrą pracę w murze Siemaszki i błąd Malarza. Dla Ukraińca było to premierowe trafienie w Arce, które wprawiło niemal 12-tysięczną publiczność w ekstazę.

Legia w tym samym czasie nie pokazała zupełnie nic, poza bezsensownym i wolnym „klepaniu” piłki w środku pola. Na dodatek chwilę po trafieniu Bohdanowa poniosła kolejną stratę. Z boiska zszedł, trzymając się za udo, Miroslav Radović, jeden z liderów „Wojsowych”. Zastąpił go Eduardo, zawodnik z przeszłością w Arsenalu Londyn i gwiazda polskiej ekstraklasy. Także jednak i on był wobec znakomicie usposobionej w obronie Arki bezradny. Legia co prawda zagrała nieco żwawiej w drugiej odsłonie gry i częściej gościła pod polem karnym gdynian, ale efektów w postaci klarownych sytuacji to nie przynosiło. Arka nie zamierzała się rozpaczliwie bronić i nadal była groźna. Kolejną bramkę gdynianie mogli strzelić choćby po akcji rezerwowego Enrique Esquedy. Zawodnicy Ojrzyńskiego w końcu wyciągnęli wnioski z przegranych w doliczonym czasie gry z FC Midtjylland, Lechią Gdańsk i ostatnio z Jagiellonią Białystok. Nie wybijali piłki na oślep, tylko bronili się mądrze, spokojnie dowożąc wynik do końca. W całym meczu pozwolili Legii na oddanie tylko jednego, celnego strzału na bramkę Pavelsa Steinborsa.

[przycisk_galeria]

Tym samym można powiedzieć, że trener Ojrzyński odbudował twierdzę w Gdyni, bowiem Arka nie straciła u siebie gola już w szóstym spotkaniu z rzędu. Szkoleniowiec żółto-niebieskich staje się też powoli prawdziwym katem Legii, kiedy ta musi grać przeciwko jego drużynom na wyjeździe. W starciach takich „Wojskowi” dotychczas pięć razy przegrywali i zanotowali zaledwie jeden remis, a w zasadzie zawsze byli faworytem.

- Mógłbym cały czas grać z Legią - żartował po sobotnim meczu Leszek Ojrzyński.

Piłkarze i szkoleniowiec Arki ogrywając mistrza Polski sprawili znakomity prezent kibicom na Święta Wielkanocne. Poprzednio ten rywal zwyciężony został w Gdyni tylko raz, za czasów wielkiej, żółto-niebieskiej drużyny z przełomu lat 70 i 80. „Wojskowi” polegli wtedy na dawnym stadionie przy ul. Ejsmonda 0:3 po golach Janusza Kupcewicza, Jacka Pietrzykowskiego i Tomasza Korynta. Było to jednak tak dawno, że większość kibiców, którzy zasiedli w sobotę na trybunach w Gdyni, zna ten triumf tylko z opowieści.

Arkę czeka już w środę o godz. 18, pierwszy, półfinałowy mecz Pucharu Polski z Koroną w Kielcach. W sobotę zaś żółto-niebiescy zagrają wielkie derby w Gdańsku.

PZPN zbojkotuje MŚ w Rosji? Boniek: Nie traćmy czasu na takie dyskusje


Polecamy