Leszek Ojrzyński odbudował twierdzę w Gdyni. Trener Arki staje się prawdziwym katem Legii Warszawa
Jedno z najlepszych spotkań pod wodzą Leszka Ojrzyńskiego zagrali w Wielką Sobotę piłkarze Arki Gdynia.
Żółto-niebiescy na własnym boisku byli lepsi od mistrza Polski, Legii Warszawa i w pełni zasłużenie pokonali „Wojskowych” 1:0. Arka była zadziorna, agresywna, zagrała odważnie i miała swój plan na skuteczną walkę z wyżej notowanym rywalem. Gdynianie szczególnie w pierwszej połowie nieustannie wywierali presję na przeciwniku i dochodzili do sytuacji strzeleckich. Już po pięciu minutach gry po akcji Frederika Helstrupa z Damianem Zbozieniem Rafał Siemaszko był bliski uprzedzenia Arkadiusza Malarza w polu karnym. W 18 min. gry ten sam zawodnik znakomicie zagrał do Macieja Jankowskiego, którego silny strzał z dogodnej pozycji poszybował niestety ponad bramką. Siemaszko mógł też otworzyć wynik spotkania po pół godzinie gry. Wychodził wtedy na pojedynek sam na sam z Malarzem, ale w ostatniej chwili piłkę wybił mu William Remy. Napór Arki jednak w końcu się opłacił, gdyż cztery minuty później żółto-niebiescy wyszli na prowadzenie. Po faulu Remy’ego na Andriju Bohdanowie sam poszkodowany wymierzył sprawiedliwość z rzutu wolnego, wykorzystując dobrą pracę w murze Siemaszki i błąd Malarza. Dla Ukraińca było to premierowe trafienie w Arce, które wprawiło niemal 12-tysięczną publiczność w ekstazę.
Legia w tym samym czasie nie pokazała zupełnie nic, poza bezsensownym i wolnym „klepaniu” piłki w środku pola. Na dodatek chwilę po trafieniu Bohdanowa poniosła kolejną stratę. Z boiska zszedł, trzymając się za udo, Miroslav Radović, jeden z liderów „Wojsowych”. Zastąpił go Eduardo, zawodnik z przeszłością w Arsenalu Londyn i gwiazda polskiej ekstraklasy. Także jednak i on był wobec znakomicie usposobionej w obronie Arki bezradny. Legia co prawda zagrała nieco żwawiej w drugiej odsłonie gry i częściej gościła pod polem karnym gdynian, ale efektów w postaci klarownych sytuacji to nie przynosiło. Arka nie zamierzała się rozpaczliwie bronić i nadal była groźna. Kolejną bramkę gdynianie mogli strzelić choćby po akcji rezerwowego Enrique Esquedy. Zawodnicy Ojrzyńskiego w końcu wyciągnęli wnioski z przegranych w doliczonym czasie gry z FC Midtjylland, Lechią Gdańsk i ostatnio z Jagiellonią Białystok. Nie wybijali piłki na oślep, tylko bronili się mądrze, spokojnie dowożąc wynik do końca. W całym meczu pozwolili Legii na oddanie tylko jednego, celnego strzału na bramkę Pavelsa Steinborsa.
[przycisk_galeria]
Tym samym można powiedzieć, że trener Ojrzyński odbudował twierdzę w Gdyni, bowiem Arka nie straciła u siebie gola już w szóstym spotkaniu z rzędu. Szkoleniowiec żółto-niebieskich staje się też powoli prawdziwym katem Legii, kiedy ta musi grać przeciwko jego drużynom na wyjeździe. W starciach takich „Wojskowi” dotychczas pięć razy przegrywali i zanotowali zaledwie jeden remis, a w zasadzie zawsze byli faworytem.
- Mógłbym cały czas grać z Legią - żartował po sobotnim meczu Leszek Ojrzyński.
Piłkarze i szkoleniowiec Arki ogrywając mistrza Polski sprawili znakomity prezent kibicom na Święta Wielkanocne. Poprzednio ten rywal zwyciężony został w Gdyni tylko raz, za czasów wielkiej, żółto-niebieskiej drużyny z przełomu lat 70 i 80. „Wojskowi” polegli wtedy na dawnym stadionie przy ul. Ejsmonda 0:3 po golach Janusza Kupcewicza, Jacka Pietrzykowskiego i Tomasza Korynta. Było to jednak tak dawno, że większość kibiców, którzy zasiedli w sobotę na trybunach w Gdyni, zna ten triumf tylko z opowieści.
Arkę czeka już w środę o godz. 18, pierwszy, półfinałowy mecz Pucharu Polski z Koroną w Kielcach. W sobotę zaś żółto-niebiescy zagrają wielkie derby w Gdańsku.
PZPN zbojkotuje MŚ w Rosji? Boniek: Nie traćmy czasu na takie dyskusje