Riyad Mahrez. Piłkarz uwięziony we własnym ego
„Uwolnijcie go, uwolnijcie go!” – zatweetowała Rita Mahrez, domagając się korzystnego obrotu spraw dla jej męża. Kim jest Riyad Mahrez? Więźniem politycznym, groźnym przestępcą odsiadującym długi wyrok? Nie, piłkarzem Leicester City.
fot. eastnews
Algierski skrzydłowy w ciągu kilku lat przeszedł nieoczekiwaną przemianę z brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia. Niespełna dwa lata po wywalczeniu mistrzostwa Anglii okraszonego tytułem dla najlepszego piłkarza Premier League, łabędź coraz bardziej udowadnia, że wszyscy – kibice, zarząd lub dziennikarze patrzyli na niego przez różowe okulary.
Liczba goli i asyst wygląda już lepiej niż w zeszłym sezonie, ale wartość rynkowa zawodnika od dwóch lat stoi w miejscu. Miały na to wpływ spadki formy, skutkujące odsunięciem od pierwszego składu, co potęgowało frustrację piłkarza. Nie brała się tylko z zakończenia miesiąca miodowego z trenerem. Myśl o bajecznym kontrakcie w którymś z potentatów Premier League również nie pomaga Mahrezowi w utrzymaniu koncentracji wymaganej od profesjonalnego piłkarza.
Oprócz Arsenalu lub Manchesteru City, o jego względy zabiegała również Barcelona. Szybko okazało się, że jest dla niej czwartym, lub piątym z kolei wariantem, a ego gwiazdora ucierpiało jeszcze bardziej. Prostolinijny, niezmanierowany i wiecznie uganiający się za piłką chudy chłopak – jakim był do niedawna, coraz mocniej ustępuje rozkapryszonemu dużemu dzieciakowi, wymuszającym transfer na władzach klubu.
Gra ważniejsza niż sen
Historia Mahreza zaczęła się na północnych przedmieściach Paryża – Sarcelles, mieścinie liczącej największy odsetek afrykańskich imigrantów. W kilku kwestiach można upatrywać podobieństw do bohatera filmu „Gol” – Santiago Muñeza, również będącego synem imigrantów, który będąc nastolatkiem, w ogóle nie rozstawał się z piłką.
Algierczyk nie osiągnął jednak sukcesu tak szybko, jak postać z przelukrowanego filmu. Pozbawiony ojca (zmarł, gdy Riyad miał piętnaście lat) chłopiec kopał futbolówkę w każdej chwili, nawet kosztem snu. Po skończonym treningu w lokalnym AAS Sarcelles potrafił szukać jakieś hali sportowej, gdzie mógłby dalej pograć. „Cały Riyad” – wspominali po latach jego ówcześni trenerzy.
Jeden z nich zwracał mu uwagę, że powinien kłaść się spać, zamiast cały czas uganiać się za piłką. „Ostrzegałem go, że taki tryb życia zwiększa ryzyko kontuzji, ale on miał to gdzieś” – można wyczytać we wspomnieniach dotyczących początków jego kariery.
W końcu przytrafiła się poważniejsza kontuzja, która odrobinę przyhamowała rozwój nastolatka. Riyad cały czas dążył jednak do celu, myśląc o zmarłym ojcu, który zawsze go wspierał w dążeniach do zostania profesjonalnym piłkarzem.
Beksa i niechluj
Pana Ahmeda nie mogło być przy tym, jak jego syn stopniowo spełniał marzenia. Niewiele zabrakło, by mogły przepaść na dobre w 2009 roku, gdy działacze czwartoligowego Quimper powiedzieli, że nie stać ich na zaoferowanie mu kontraktu.
Młody zawodnik zadzwonił do mamy i się rozpłakał. Emocjonalna reakcja obudziła łaskawość władz klubu, które postanowiły sięgnąć głębiej do kieszeni. W mediach przejawiała się też wersja mówiąca, że Mahrez był za słaby, ale jego płacz i prośba o drugą szansę spotkała się z litością ze strony włodarzy. Nie zważając na to, która wersja jest prawdziwa, okazuje się, że po wielu latach Algierczyk nadal stara się uzyskiwać cel za sprawą emocji.
Autor korzystniejszej dla Mahreza anegdotki, Christopher Marchand jest lokalnym dziennikarzem zajmującym się klubem z Quimper. Po latach nadal ma dobre zdanie o piłkarzu. „Osiem lat temu był nikim, grał w niższych klasach rozgrywkowych. Teraz udowadnia nam, że jest geniuszem” – niezmiennie twierdzi.
W Qimper – najbardziej deszczowej i tradycjonalnej części Francji nie wszystko przyszło mu od razu. Przez sześć miesięcy
występował w drużynie rezerw. Jego współlokatorem w małym apartamencie w centrum miasta był… Pogba. Nie Paul, lecz jego mniej znany brat – Mathias.
„Musiałem go nauczyć pewnych zasad. Jestem przyzwyczajony do porządku, a Riyad potrafił przez długi czas nie sprzątać i zostawiać po sobie brudne naczynia. Na szczęście po dwóch, trzech miesiącach, było już lepiej. Przyjąłem rolę starszego brata, to naturalne, bo sam mam ich dwóch. Nadal potrafię mu doradzać, ale czasem mnie nie słucha” – mówi obecnie bezrobotny piłkarz.
Z czasem życie mające wiele wspólnego ze studenckim miało się zakończyć. Mahrez trafił do drugoligowego Le Havre, który miał stanowić szczyt jego możliwości. Czasami nie potrafił tam zademonstrować cienia dyspozycji, którą prezentował później jako gracz Lisów.
Utalentowany egoista
Do Hawru trafił jako tyczkowaty dziewiętnastolatek. Był przeraźliwie chudy, przy 180 centymetrach wzrostu ważył ledwie 60 kilogramów. Ciężko było go zatrzymać z piłką u nogi, ale trener potrafił dać mu lekcje pokory. Niejednokrotnie przywoływał go do linii bocznej, gdy nie stosował się do jego zaleceń, a gdy upomnienia nie dawały skutku, sadzał niefrasobliwego chłopaka na ławce rezerwowych.
Niektórzy potrafili dostrzec w nim talent, ale przeważały opinie o egoizmie Mahreza. Nawet jak rok później przyszło powołanie do reprezentacji Algierii na Mundial w Brazylii, kibice upatrywali spisków i tłumaczyli, że selekcjoner podjął taką decyzję tylko ze względu na niewytłumaczalną sympatię wobec piłkarza.
Lisy Pustyni zaprezentowały się powyżej oczekiwań, wychodząc z grupy, po czym przegrali w 1/8 finału po dogrywce z późniejszymi mistrzami świata – Niemcami. Przez cały turniej skrzydłowy zagrał jedynie 72 minuty. Uzbierał je w pierwszym, przegranym meczu grupowym z Belgią, ale spisał się na tyle słabo, że siadając na ławce, już się z niej nie podniósł.
Zainteresowanie ze strony klubu walczącego o awans do Premier League było niespodziewane. Leicester City sprowadziło go za… pół miliona euro, co z perspektywy czasu wydaje się absurdalną okazją. Wtedy tak na to nie patrzono. Dostrzegano w nim więcej mankamentów niż atutów, a tyczkowaty Algierczyk miał zostać rozszarpany przez bezlitosnych obrońców w Championship.
Helikopterem po nagrodę
Odpowiadający za sprowadzenie Mahreza do Anglii wspominają transakcję jako majstersztyk nowoczesnego skautingu. „Szukaliśmy piłkarza w przedziale wiekowym 20-22 lata, który jest szybki i zwinny. Ważny było też, by kończył mu się kontrakt w zakresie sześciu miesięcy” – oto najważniejsze czynniki mające wpływ na decyzję sztabu, która umożliwiła rozwinięcie niezwykle ciekawej historii.
Nowy nabytek szybko przekonał do siebie kibiców, strzelając wyrównującą bramkę w meczu z wielkim rywalem Leicester – Nottinghamem Forest. Po powrocie z mistrzostw świata czekała go kolejna wielka przygoda, debiut w Premier League. Rozkręcał się powoli, tworząc niezłe trio wespół z Jamiem Vardym oraz Leonardo Ulloą, ale najlepsze miało dopiero nadejść.
Sezon 2015/2016 był prawdziwą eksplozją formy Mahreza, który szturmem zaatakował pierwsze strony gazet wraz z całym zespołem powszechnie uznawanego za przeciętniaka. Z przyjściem Claudio Ranieriego, który zastąpił odchodzącego w kontrowersyjnych okolicznościach Nigela Pearsona, rozpoczęła się jedna z najbardziej romantycznych historii w futbolowych annałach.
Mahrez był bardzo ważnym ogniwem zespołu, czarując przy tym obserwatorów. Został typem piłkarza, dla którego warto kupić bilet i zobaczyć na własne oczy to, jak potrafi cieszyć się grą. Tak jakby nie robiło dla niego różnicy, czy występuje przed dziesiątkami tysięcy widzów, czy ogrywa kolegów na betonowym placu. Lisy ograły misie – pełne od miodu w postaci bajecznych pieniędzy. Nie bez powodu zwycięstwo kopciuszka odbiło się tak głośnym echem. Nigdzie średniakom nie jest tak ciężko, jak w obrzydliwie bogatej Premier League.
Strzelając w całym sezonie 17 goli i notując 12 asyst, zajął drugie miejsce w klasyfikacji kanadyjskiej, dając się wyprzedzić jedynie koledze z drużyny – Jamiemu Vardy’emu (24 gole i tyle samo asyst co Mahrez). To jednak Algierczykowi przyznano nagrodę dla najlepszego piłkarza roku. 25-latek przyleciał na ceremonię helikopterem, a w trakcie lotu mógł zastanawiać się, jakie kolejne wspaniałe niespodzianki szykuje dla niego los.
Zasługi to nie wszystko
Niczym mityczny Ikar, marzył o niezmierzonej przestrzeni, o wzniesieniu się tak wysoko, jak to możliwe. Piękny sen Lisów powoli się kończył. Leicester City stopniowo powracało do szeregu, a awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów było ostatnim podrygiwaniem wyrobników. Ofiarą ostatecznie został trener, który umożliwił im chwilę chwały.
Claudio Ranieri śmiał posadzić na ławce rezerwowych zawodnika bez formy, jakim był wówczas Mahrez. Włoch apelował o koncentrację oraz poprawę kondycji fizycznej ze strony Algierczyka, ale w zamian otrzymał od władz klubu wymówienie. Jeden z liderów zespołu stał się zgniłym jabłkiem psującym atmosferę w szatni.
Leicester swoje niezłe – ósme miejsce, po części zawdzięcza Mahrezowi, nie dającemu już drużynie tyle, co dotychczas. Dave Fraser z brytyjskiego The Sun zwrócił uwagę na wartość zawodnika, która powinna być porównywalna (145 milionów funtów zamiast trzydziestu) do nowego nabytku Barcelony – Philippe Coutinho, ze względu na same statystyki, ale nie dziwi fakt, że opinię wydał akurat dziennikarz bulwarówki nastawionej na sensację.
Problem polega na tym, że Katalończycy ani myślą sprowadzać sfochowanego gwiazdora, który nawet w hierarchii potencjalnych transferów londyńskiego Arsenalu zajmuje odległą pozycję. Jedyną oficjalną ofertę do Leicester wysłała AS Roma, której siła sportowa i marketingowa nie zapewnia miejsca w czołówce. Algierczyk nie może zdać sobie sprawy, że zasługi nie wystarczają do realnego zainteresowania potentatów.
Ostatni strajk ze strony piłkarza i wystawienie środkowego palca w stronę kontraktu skończyło się karą finansową, lecz 200 tysięcy funtów nie ma dla niego większego znaczenia. Swoim zachowaniem zamyka za sobą furtkę w postaci szacunku ze strony własnych kibiców, co obecnie nie jest już tak znaczącą wartością.
W okresie świetności Mahreza mówiono o nim, że jest inspiracją dla młodych chłopaków. Takich, którzy tak jak on kiedyś, błyszczą w ulicznych turniejach i marzą o wielkiej karierze. Wielka forma może wrócić, jednak niesmak pozostanie – dokładając cegiełkę do nowego trendu, jakim jest dziecinne tupanie nogą przez piłkarzy wobec pracodawców.