menu

Leicester pogrążone w rozpaczy. Tragiczna śmierć właściciela klubu

30 października 2018, 13:37 | Dominik Owczarek

„O zmarłych dobrze albo wcale” - brzmi znane powiedzenie. Po tragicznej śmierci właściciela Leicester City trudno znaleźć kogoś, kto mógłby milczeć.

Vichai Srivaddhanaprabha był biznesmenem, który z piłkarskiej korporacji zrobił jedną wielką rodzinę. Cieszył się uznaniem zarówno wśród wyższych sfer, jak i zwykłych kibiców.
Vichai Srivaddhanaprabha był biznesmenem, który z piłkarskiej korporacji zrobił jedną wielką rodzinę. Cieszył się uznaniem zarówno wśród wyższych sfer, jak i zwykłych kibiców.
fot. eastnews

Dwa i pół roku temu cały piłkarski świat patrzył z podziwem na przeciętnych piłkarzy, którzy stworzyli zespół mogący zdobyć tytuł mistrza Anglii. Triumf w najbardziej medialnych rozgrywkach był w zasięgu klubów wydających astronomiczne kwoty na transfery. Leicester City nigdy nie należało do tego grona, choć czasy finansowej zapaści ma dawno za sobą. Nad regularnym progresem pieczę trzymał miliarder z Tajlandii Vichai Srivaddhanaprabha.

Po sobotnim meczu z West Hamem (1:1) wydarzyło się coś, co błyskawicznie zepchnęło kwestię spotkania na dalszy plan. Godzinę po końcowym gwizdku ze stadionu wystartował helikopter, który miał obrać kurs na Londyn - jak po każdym domowym meczu Leicester City. Niespodziewanie po kilku sekundach maszyna runęła na pobliski parking. Na miejsce katastrofy natychmiast pojawiły się służby odgradzające miejsce wypadku. W sieci natychmiast pojawiły się filmiki ukazujące płonący śmigłowiec przy King Power Stadium.

Ruszyła lawina spekulacji. Klub wstrzymywał się od oficjalnego komunikatu prawie całą dobę. Ostatecznie poinformowano, że na pokładzie znajdował się Srivaddhanaprabha wraz z czterema innymi osobami. Nikt nie przeżył. Wśród ofiar była również Polka Izabela Lechowicz. Instruktorka lotnictwa była pasażerką. Pół roku temu Lechowicz znalazła się wśród 18 Polek mieszkających w Wielkiej Brytanii uhonorowanych z okazji plebiscytu na stulecie uzyskania przez kobiety praw wyborczych.

Lokalny społecznik

Darzono go ogromnym szacunkiem zarówno wśród wyższych sfer, jak i zwykłych kibiców. Leicester ogarnął niebywały smutek, a fani zdają sobie sprawę z tego, jakich cudów mogli być świadkami dzięki właścicielowi z Tajlandii.

W zaledwie sześć lat przeistoczył zadłużonego przeciętniaka z Championship w sensacyjnego mistrza Anglii. Pierwszą inwestycją było odkupienie klubu od Milana Mandaricia za niespełna 40 milionów funtów. W ciągu najbliższych trzech lat zainwestował kolejnych 180 milionów, po czym zapowiedział, ku uzasadnionym wątpliwościom, że awans Lisów do europejskich pucharów jest kwestią czasu.

Wielu pukało się w czoło. Krytyka nie ustała w 2015 roku po zwolnieniu szanowanego w Anglii trenera Nigela Pearsona. Paradoksalnie, zdymisjonowanie szkoleniowca, który wprowadził Lisy do Premier League, okazało się przełomowym momentem w kontekście historycznego sukcesu. Wydawał się nie do ruszenia, ale musiał zapłacić za błędy syna Jamesa - zawodnika Leicester. 22-latek wraz z trzema kolegami wybrał się do Tajlandii, gdzie brał udział w orgiach. Do prasy wyciekły nagrania, na których słychać było rasistowskie słowa o „brzydkich i skośnookich” dziewczynach. Rodzina tajskiego właściciela nie była zachwycona ekscesami.

W miejsce Pearsona zatrudniono Claudio Ranieriego - uznawanego do tamtej pory za trenerskiego nieudacznika. Eksperci na czele ze słynnym Garym Linekerem kwestionowali wybór ze strony właściciela. Już po roku Włoch odpłacił się krytykom z nawiązką. Osiągnął coś, czego nie spodziewali się nawet najwięksi optymiści. Na osiągnięcie mistrzostwa przez Leicester bukmacherzy przed sezonem przyjmowali zakłady w stosunku 5000-1. Po historycznym sukcesie miał gest wobec piłkarzy - każdemu z nich podarował BMW.

Dusza Leicester

- Był biznesmenem, który z piłkarskiej korporacji zrobił jedną wielką rodzinę. Jestem załamany tą tragedią. Trudno opisać jak wiele znaczył dla klubu i całego miasta. Nadal liczę, że to tylko zły sen - powiedział bramkarz Kasper Schmeichel. Duńczyk był jednym z pierwszych świadków tragedii. Brytyjskie media obiegło zdjęcie zawodnika stojącego ze łzami w oczach przed stadionem, gdzie zebrali się ci, którzy chcieli oddać hołd tragicznie zmarłemu właścicielowi. Ze zniczami przyszło mnóstwo kibiców. Dla nich był po prostu jednym z mieszkańców miasta, mimo że teoretycznie dzieliła ich przepaść. Tajski miliarder jednak starał się nie chodzić z głową w obłokach. Udzielał się charytatywnie, dofinansował miejscowe szpitale i uniwersytet. Według magazynu „Forbes” był piątym najbogatszym człowiekiem w Tajlandii z majątkiem wartym około 5 miliardów funtów. - Sponsorował roczne karnety najbardziej oddanym kibicom. Z okazji urodzin zapraszał nas na hot dogi, piwo i ciasto. Rozumiał nasze problemy i troski - można przeczytać wśród emocjonalnych komentarzy. Biznesmen znany był ze swojej hojności, co spotykało się również z uznaniem jego rodaków. Nawet tajska rodzina królewska wspominała o serdeczności przedsiębiorcy noszącego „narodową dumę” i pielęgnującego „tajskie wartości”. - Miałem zaszczyt znać go przez wiele lat. Był wielkim człowiekiem i kochającym ojcem - opisuje go były premier Tajlandii Thaksin Shinawatra.

Miliarder dorobił się majątku na firmie King Power - sieci sklepów wolnocłowych znajdujących się na każdym lotnisku w Tajlandii. Miał obycie w wyższych sferach, ale nie zadzierał nosa. Dał znać o swojej oryginalności, gdy jako praktykujący buddysta wręczył piłkarzom specjalne amulety. - Byłeś duszą Leicester. Dziękuję ci za wszystko co zrobiłeś dla mnie, mojej rodziny i klubu - powiedział napastników Lisów Jamie Vardy. W okolicach King Power Stadium zaroiło się od zniczy i kwiatów. Kondolencje złożyła sama premier Wielkiej Brytanii Theresa May.

Długą żałobną ciszę zwieńczono ogromem oklasków w hołdzie lokalnego społecznika. Wyrazy szacunku okazali także włodarze słynnego stadionu Wembley, którego łuk przyozdobiono barwami Leicester City. Jedni pochylili głowy, drudzyzłączyli ręce w modlitwie. Wszyscy są pewni jednego. Sobotni wieczór na stałe zapisał się w pamięci kibiców, którzy jeszcze dwa lata temu byli świadkami cudu.