menu

Leicester City - alternatywna wersja futbolowego kopciuszka [KOMENTARZ]

8 marca 2016, 16:37 | Michał Karczewski

W świecie futbolu zdominowanym przez pieniądze podobna historia wydawała się niemożliwa. Jednak Leicester City kreuje nowe zakończenie opowieści o (piłkarskim) kopciuszku. Nie dość, że "The Foxes" nie opuszczają bankietu przed północą, to wszystko wskazuje na to, że zostaną nawet królową balu.

Przed obecnym sezonem mało kto podejrzewał, że taka sytuacja może się wydarzyć. Ba, w angielskim futbolu zdominowanym przez olbrzymie pieniądze, hierarchia wydawała się już od dawna odgórnie ustalona. Jednak Leicester City pokazuje, że chcieć to móc i bezczelnie wręcz gra na nosie najbogatszym klubom z Premier League. Historia niczym z bajki, choć jeszcze pół roku wcześniej tak kolorowo nie było...

Sezon 2014/15 dla ekipy Lisów był równie emocjonujący co obecny, choć z innych powodów. Leicester do samego końca musiało walczyć o ligowy byt, gdyż zespół prowadzony przez Nigela Pearsona utrzymanie mógł świętować dopiero po przedostatniej kolejce sezonu. Dla władz klubu z King Power Stadium było to za mało. 30 czerwca 2015 roku ogłoszono rozwiązanie umowy z Pearsonem. Następcą Anglika został zakurzony i zapomniany Claudio Ranieri. Od tego momentu zaczęły się dziać piłkarskie cuda...

Lisy sezon rozpoczęły z przytupem, w pierwszej kolejce pokonując 4:2 Sunderland. Pomimo zdobycia 12 punktów w sześciu meczach nikt nie wyobrażał sobie, iż podopieczni Ranieriego mogą utrzymać dobrą dyspozycję dłużej, niż przez kilka tygodni. Szczególnie, że w siódmej turze spotkań Arsenal jak mogło się wydawać, pokazał Lisom miejsce w szeregu, gromiąc Leicester 5:2. Na tym zazwyczaj chwilowe zachwyty nad potencjalnymi rewelacjami sezonu mijają, a biedni odkładają marzenia na półkę i myślą o bezpiecznym utrzymaniu. W przypadku Leicester jest inaczej.

Porażka z Arsenalem nie zachwiała pewnością zespołu Ranieriego. Lisy zdobywając 26 punktów w dziesięciu spotkaniach wspięły się na szczyt ligowej tabeli. Co więcej Jamy Vardy pobił rekord Premier League trafiając do siatki w kolejnych jedenastu ligowych meczach.

Druga porażka nadeszła dopiero trzy miesiące później, 26 grudnia. Leicester nie sprostało Liverpoolowi na Anfield Road, przegrywając 1:0. Pomimo porażki Lisy utrzymały jednak prowadzenie w ligowej tabeli, a historia pokazuje, że jest to kwestia niezmiernie ważna...

W Anglii panuje teoria poparta jednak wieloma przykładami, że zespół, który w Boxing Day (26 grudnia) jest liderem tabeli, zdobywa mistrzostwo. Jak na razie w historii Premier League tylko dwa razy wystąpiły wyjątki od tej reguły (2008/09 - Liverpool, 2013/14 - Arsenal).

Po kilku remisach Leicester utraciło pierwszą pozycję by po 23. kolejce ponownie zasiąść na fotelu lidera. Śmiało można stwierdzić, że fotel Lisom się spodobał, bo ani myślą go oddawać już od siedmiu kolejnych spotkań.

Do końca sezonu pozostało jedynie dziewięć ligowych meczów. Gdy konkurenci do mistrzowskiej korony walczą jeszcze na europejskim froncie, Lisy spokojnie przygotowują się do starć w ramach Premier League. Za końcowym sukcesem podopiecznych Ranieriego nie tylko przemawia dłuższy odpoczynek, "reguła Boxing Day", lecz przede wszystkim niepowtarzalna szansa na pierwszy tytuł mistrzowski w historii klubu.

Bez względu na końcowe miejsce w tabeli wszystko wskazuje na to, że większość czołowych zawodników opuści w lecie King Power Stadium. Już teraz najbogatsi dzielą pomiędzy siebie skóry z Lisów, wskazując jako cele transferowe Vardy'ego, Kante, czy Mahreza.

W Leicester jednak na razie o tym nie myślą. Nie przejmują się licznymi spekulacjami i określaniem ich mianem sensacji jednego sezonu. Kopciuszek tańczy coraz szybciej i więcej, choć północ już wybiła. Kareta dawno odjechała, bo ta historia najprawdopodobniej skończy się inaczej. Kopciuszek odzieje królewskie szaty i będzie tańczył jeszcze przynajmniej przez najbliższe tygodnie. Tańczył tak, jakby jutra nie było.