Bartosz Kapustka: Gwiazdą to jest Robert Lewandowski. Ja mam wszystko przed sobą
- Z dala od sodówki trzymają mnie dziewczyna i muzyka - mówi Bartosz Kapustka z Leicester
fot. Bartek Syta
Odbiło już Panu?
O dziwo jeszcze nie!
Ma Pan kotwicę, która trzyma Pana przy ziemi?
Dziewczynę i muzykę. Staram się izolować od zamieszania wokół mnie. Po powrocie do Polski odczułem, jak wiele się zmieniło. Stałem się osobą rozpoznawalną, mogę chyba nawet powiedzieć, że publiczną. To był szał. Kiedyś wracałem z treningu i oglądałem mecze, czytałem różne artykuły. Teraz tego nie robię. Wolę spędzić czas z Klaudią, posłuchać dobrego hip-hopu. To mnie relaksuje. Daje wytchnienie. Na chwilę pozwala się odciąć.
PORAŻKA LEICESTER NA INAUGURACJĘ SEZONU. KAPUSTKA NIE WSTAŁ Z ŁAWKI [ZDJĘCIA]
Pytam o sodówkę, bo Pana ostatnie miesiące to prawdziwa bajka. Niedawno odpadł Pan z Pucharu Polski po dwumeczu z Błękitnymi Stargard, a teraz w CV ma Pan grę na Euro 2016, pochwały od Gary’ego Linekera, mecz z Barceloną…
Jako Bartek Kapustka nie czuję się gwiazdą, choć czasem pomyślę, że gdybym był dziś dzieckiem i patrzył na siebie, to bym się sobą jarał. Dążyłbym do tego, aby być jak ten Kapustka. Ale nie noszę się. To daje mi raczej motywację. Gwiazdą to jest Lewandowski. Ja mam wszystko przed sobą.
Zaskoczył Pana transfer akurat do Leicester City?
Trochę tak. Pamiętam pierwszą rozmowę z moim agentem. To było już po Euro, bo na mistrzostwach w ogóle nie docierały do mnie informacje o ofertach. Usiedliśmy do kolacji, menadżer wymienił mi kilka klubów. W tym gronie było Leicester. Śledziłem ich losy, znałem piłkarzy i… miałem mieszane uczucia. Była radość, euforia, ale też niedowierzanie.
Słyszałem, że Claudio Ranieri zauroczył się Panem. Z pytaniami o Pana dzwonił do prezesa Zbigniewa Bońka, do selekcjonera Adama Nawałki.
Nie powiem, że na punkcie mojej osoby oszalał, ale faktycznie miałem wrażenie, że bardzo zależało mu na tym transferze. A jeżeli takiemu trenerowi na kimś zależy, to myślę, że wiąże z nim duże nadzieje.
Kiedy decydował się Pan na Leicester, przebierał Pan w ofertach?
Nie będę krył, że było wiele zespołów, które mnie obserwowały. Były kluby z Niemiec, Francji, Holandii. Leicester było jednak zdeterminowane. I najkonkretniejsze. Mocno chcieli Kapustkę i dopięli swego.
JAK PORADZĄ SOBIE MŁODZI POLACY W PREMIER LEAGUE? "O KAPUSTCE USŁYSZYMY, BIELIK TEŻ OTRZYMA SZANSĘ"
Komu bardziej zależało na transferze? Panu czy Cracovii?
Chyba po równo. A może nawet bardziej mi? Zaraz po powrocie z mistrzostw Europy powiedziałem, że chcę odejść, spróbować czegoś nowego, rozwijać się. Wszyscy to zaakceptowali. Jednocześnie działacze powtarzali, że klub nie musi mnie sprzedawać, że mogę zostać. Ale uszanowali moją decyzję.
Wie Pan, ile za Pana zapłacono?
Nie mam pojęcia. To znaczy usłyszałem coś od menadżera, ale na papierze żadnej sumy nie widziałem. A, że w mediach pojawiają się różne kwoty, to nie chcę mieszać. W sumie mi to obojętne.
CRACOVIA GROZI TARNOVII. CIĄG DALSZY SPRAWY PIENIĘDZY ZA TRANSFER BARTOSZA KAPUSTKI DO LEICESTER
Słyszał Pan o zachowaniu Cracovii, która chciała za 200 tys. zł wykupić od Tarnovii, Pana pierwszego zespołu, zapis o 10 procentach z transferu właśnie dla tego klubu? Nie było to zbyt eleganckie…
Ciężko mi to komentować, ale Tarnovia to miejsce w którym się wychowałem, które do dziś odwiedzam z przyjemnością, w którym cały czas pracuje mój trener Krzysztof Świerzb. Dlatego chciałbym, żeby dostali pieniądze, które im się należą. Jeżeli więc taki zapis istnieje, to wolałbym, żeby Cracovia zapłaciła te 10 proc. Bo Tarnovia na pewno na to zasłużyła.
Jak przebiega Pana aklimatyzacja w Anglii?
Powoli, choć stabilnie. Czuję się tu dobrze, ale jest trochę zamieszania z kwestiami organizacyjnymi. W mojej karierze jeszcze nigdy nie czekała mnie tak duża przeprowadzka. Muszę ogarnąć auto, konto w banku, telefon. Na razie udało się znaleźć mieszkanie. Miałem dużo szczęścia, bo wynajęcie czegoś fajnego w Leicester to nie jest łatwa sprawa. Niektórzy koledzy szukają już od miesiąca. Mi udało się po kilku dniach, w czwartek. Jedyny problem jest taki, że w tym mieszkaniu nie ma żadnych mebli.
Marcin Wasilewski pomaga?
Tak, choć nie tylko on, ale i inni Polacy z Leicester. W mieście jest ich wielu. Na przykład w hotelu w którym mieszkałem, większość pracowników to nasi emigranci. Do samego Marcina mam wielki szacunek. Nie każdy chłopak na obczyźnie znalazłby dla mnie tyle czasu, co on. Nawet w wolny dzień zabiera mnie na miasto, wszystko pokazuje. Zaciągnąłem u niego duży kredyt.
„Wasyl” to w klubie ważna figura?
Pamiętam mój pierwszy dzień w Anglii. Przyjechałem do klubu, żeby podpisać umowę. Podeszła do mnie jakaś kobieta i pierwsze co powiedziała, to, że Marcin jest dobrym człowiekiem i wszyscy go tu szanują. Za chwilę to samo powtórzył kierownik. „Wasyl” może nie jest podstawowym piłkarzem, ale jest mega ważną częścią zespołu. Respekt do niego czuć na każdym kroku.
TARCZA WSPÓLNOTY DLA MANCHESTERU UNITED. ZLATAN POGRĄŻYŁ LEICESTER
Gdzie widzi Pan swoje miejsce w Leicester? Na skrzydle, w środku?
Szczerze? Sam jeszcze nie wiem. W meczu z Barceloną zagrałem na skrzydle, na tej pozycji trenowałem też na treningach. Ale w czwartek trener ustawił mnie już w środku pola. Myślę, że wszystko wyklaruje się za kilka tygodni.
Podobno na pierwszym treningu wszedł Pan na 15 minut i trafił w okienko. Prawda?
Wpuścili mnie na murawę zaraz po testach medycznych. I faktycznie, piłka dobrze mi zeszła, wpadła idealnie. Reakcja chłopaków była bardzo miła. „Bart, miło nam cię poznać” - śmiali się. Bo tu wołają na mnie „Bart”.
Ma Pan świadomość, że polscy piłkarze, inni niż bramkarze, w Anglii przepadali? Od Kazimierza Deyny po Grzegorza Rasiaka. Premier League to nie jest dla nas dobra liga.
Nie mówmy, że to rozgrywki trudne dla Polaków, bo takie generalizowanie nie ma sensu. Niejeden kozak poległ w Premier League. To piekielnie trudna liga. Zainteresowanie nią jest olbrzymie. Ludzie żyją piłką od rana do wieczora, mecz to dla nich święto, piłkarze - bohaterowie. Zdaję sobie sprawę, że łatwo nie będzie, szczególnie na początku, ale mam w siebie nie wierzyć? Prędzej czy później będę tu postacią, która stworzy swoją historię.
KAPUSTKA JUŻ PO DEBIUCIE W LEICESTER. ZAGRAŁ PRZECIWKO FC BARCELONIE!
I nie złamią Pana? Nie mówię o złamaniu mentalnym, ale fizycznym. Bo przy niektórych kolosach Pana chude nóżki wyglądają komicznie…
Nie jest tak źle. Są przecież w Anglii tacy zawodnicy, jak Riyad Mahrez czy Philippe Coutinho z Liverpoolu, którym nie ustępuję warunkami fizycznymi. Skoro oni dają radę, to czemu ja mam nie dać? Co ciekawe, w lidze widziałem nawet mniejszych ode mnie, choć kiedyś sądziłem, że to niemożliwe. Gołym okiem widać natomiast, że dla każdego piłkarza trening to walka o życie. W zajęcia wkładają serce, zaangażowanie. Dzięki temu stają się lepsi. Fakt, wielu jest wysokich i silnych, ale ja też mam swoje argumenty.
Jakie?
Szybkość, spryt, cwaniactwo.
Na Zachodzie nie dał sobie rady Pana druh z Tarnowa, Mateusz Klich. To dla Pana żywy przykład, jakich błędów po wyjeździe z kraju nie popełniać?
Wciąż wierzę, że Mati zacznie regularnie grać. I to na dobrym poziomie. Kiedy jako dzieciak przechodziłem do Cracovii, chciałem być taki jak on. Był chłopakiem z moich regionów, a więc mu kibicowałem, podziwiałem go. Jego kariera zwolniła, ale jestem przekonany, że nie powiedział wciąż ostatniego słowa. Może kiedyś spotykamy się w reprezentacji?
A inni młodzi, którzy wyjechali i zawiedli? Rafał Wolski we Fiorentinie, Dominik Furman w Tuluzie, Bartłomiej Pawłowski w Maladze itd. Analizował Pan ich przypadki? Podobno najlepiej uczyć się na cudzych błędach.
Analizy nie robiłem. Rozmawiałem za to z kilkoma kolegami z kadry: Łukaszem Piszczkiem, Arkiem Milikiem, Piotrkiem Zielińskim. Każdy z nich opowiedział mi o realiach panujących na Zachodzie. Wiedziałem więc na co się piszę. Mam przekonanie, że narodowość nie ma znaczenia. Czy jesteś Polakiem czy Litwinem, albo Bułgarem, to jeśli potrafisz grać w piłkę, dasz sobie radę. Ja w siebie wierzę. Dlatego wybrałem klub z najwyższej półki.