Legia zgodnie z planem ograła Górnika, ale do tytułu to nie wystarczyło
Legia Warszawa spełniła swój obowiązek - w meczu ostatniej kolejki T-Mobile Ekstraklasy pokonała Górnika Zabrze 2:0. Jednak remis Lech z Wisłą spowodował, warszawiacy nie obronili tytułu, a mistrzowska korona powędrowała do Poznania.
Szanse Legii na mistrzostwo przed ostatnią kolejką były nikłe. Musiał się wydarzyć piłkarski cud, żeby zawodnicy stołecznego klubu wznieśli trofeum po raz trzeci z rzędu. Po pierwsze, punktująca bardzo przeciętnie Wisła musiała pokonać głodnego mistrzostwa Lecha na jego obiekcie, co samo w sobie wydawało się prawie niemożliwe. A po drugie, „Wojskowi” musieli wygrać z Górnikiem Zabrze, który w środę zebrał łomot od „Kolejorza”. To był warunek łatwiejszy do spełnienia, ale patrząc na ostatnie mecze drużyny Henninga Berga, nie można było z całą pewnością stwierdzić, że zgarnie ona dzisiaj komplet punktów. Aczkolwiek była to jedyna rzecz, która zależała od samych warszawian, o korzystny wynik w Poznaniu mogli się natomiast jedynie modlić.
Od pierwszego gwizdka sędziego Bartosza Frankowskiego Legia ruszyła do ataku, jakby chciała udowodnić wszystkim, że nadal zasługuje na mistrzowski tytuł, a mecz w Gdańsku był tylko wypadkiem przy pracy. Swoją drogą warto wspomnieć, że spotkanie rozpoczęło się z mniej więcej dwuminutowym opóźnieniem z powodu zbytniego zadymienia i za małej przejrzystości. A to z kolei było efektem naprawdę efektownej oprawy stołecznych kibiców. Fani Legii nie pozwolili również przekazać wszystkim zebranym, co sądzą o ostatnim meczu Górnika z Lechem (przegrana zabrzan 1:6).
„Wojskowi” przez cały mecz mieli więcej argumentów sportowych od gości z Zabrza. Gołym okiem było widać, że są naładowani i chcą udanie zakończyć sezon. W obronie bardzo dobrze wypadł duet stoperów, który bez problemów odcinał od podań ofensywnych zawodników Górnika. Z kolei w ataku Legia miała człowieka, który jest w naprawdę dobrej formie, a dzisiaj skradł kolegom show. Michał Kucharczyk – bo o nim mowa – pokazał, na co go stać, siejąc popłoch na lewym skrzydle, gdzie nie miał problemów z mijaniem graczy Górnika. Momentami wyglądało to tak, jakby mijał chorągiewki. I co najważniejsze dla gospodarzy, to on był autorem dzisiejszego zwycięstwa. Najpierw odnalazł się w polu karnym Górnika i sytuacyjnie uderzył z powietrza, pokonując bezradnego Pavelsa Steinborsa. Natomiast w drugiej połowie przeprowadził akcję, po której piłkę do własnej bramki wpakował Mariusz Magiera. Na zakończenie „Kuchy” mógł mieć zresztą więcej niż jedno trafienie na koncie. Skrzydłowy w pierwszej połowie w sytuacji sam na sam ze Steinborsem wpakował piłkę do siatki, ale sędzia dopatrzył się spalonego.
Wypadałoby jeszcze napisać kilka słów o gościach, ale trudno w tym przypadku o pełną pozytywów wypowiedź. Zawodnicy Górnika nie popełnili co prawda tylu błędów, co w meczu z Lechem, ale przy tym nie pokazali tak naprawdę niczego ciekawego z przodu. Przez większość meczu nie byli w stanie sforsować defensywy warszawskiego klubu. Ich próby kończyły się zazwyczaj na obrońcach Legii, a czasami nawet już na dwójce Furman-Jodłowiec. Zabrzanie zaczęli stwarzać jakiekolwiek poważniejsze zagrożenie pod bramką Kuciaka dopiero w ostatnich dziesięciu minutach. Najpierw Szeweluchin trafił w słupek, później Piasecki wyszedł niemal sam na sam z Kuciakiem, ale został zablokowany. To był jednak za mało, aby pokonać bramkarza Legii choćby raz.
Legia zrobiła zatem to, co mogła. Pokonała Górnika i zostało jej czekać na wieści z Wielkopolski. Spiker Legii, Wojciech Hadaj nerwowo odliczał minuty do zakończenia meczu Lecha z Wisłą (trwał o jakieś 2-3 minuty dłużej niż ten w Warszawie) i ostatecznie, ku niezadowoleniu miejscowych kibiców, zakomunikował, że spotkanie w Poznaniu zakończyło się bezbramkowym remisem, co oznaczało, że nowym mistrzem Polski został Lech Poznań.