Umarł król, niech żyje król! Legia zmiażdżyła Śląsk i świętuje tytuł mistrza Polski!
Przy wypełnionym po brzegi stadionie warszawska Legia świętowała 10. w historii mistrzostwo Polski. I trzeba przyznać, że świętowała bardzo hucznie, bo Śląsk został dziś dosłownie zmasakrowany, a w rolę Wladimira Kliczki wcielił się Marek Saganowski, który ustrzelił efektownego hat-tricka.
Legia - Śląsk GALERIA. "Habemus Campione" i kłęby dymu na Łazienkowskiej [ZDJĘCIA]
Przed meczem piłkarze Śląska, ustępując z piedestału, oddali szacunek nowemu mistrzowi Polski. Trudno słowami oddać z kolei to, co działo się przed meczem na trybunach - baloniki, flagi, konfetti, serpentyny, sektorówka i napis „Habemus Campione”. Takiej oprawy stadion Legii jeszcze nie widział.
Gdy wydawało się, że oprawa została już zaprezentowana i za moment rozpoczniemy mecz, na „Żylecie” pojawiła się jej druga, pirotechniczna część. Pozostając w konwencji „papieskiej” na stadionie pojawił się biały dym, przez który widoczność spadła do zera. Sędzia główny podjął jak najbardziej słuszną decyzję, że w takich warunkach grać się nie da i nakazał piłkarzom zejście do szatni. Dymu było tyle, że przejaśniać zaczęło się dopiero po 15. minutach. Spotkanie rozpoczęło się z dużym opóźnieniem, za co oczywiście klub poniesie sporą finansową karę. W dodatku miało to wpływ na dwa inne mecze, które z powodów regulaminowych musiały po przerwie rozpocząć się równo z tym w Warszawie. Na gwizdek przy Łazienkowskiej czekano w Gliwicach i Łodzi, gdzie przerwa trwała niemal pół godziny.
Już w pierwszej akcji meczu bramkową okazję miał Marek Saganowski, który otrzymał płaskie podanie sprzed linii końcowej od Tomasza Jodłowca, ale nie trafił czysto w piłkę i chybił w bardzo dogodnej sytuacji. Goście ani myśleli być gorsi i chwilę później po bardzo dobrym zagraniu za linię obrony Waldemara Soboty do futbolówki dopadł w polu karnym Piotr Ćwielong, ale jego uderzenie nieznacznie minęło prawy słupek bramki Dusana Kuciaka.
W 9. minucie znakomite dośrodkowanie z rzutu rożnego Sebastiana Mili próbował wykorzystać Gikiewicz, ale z 6. metrów nie trafił w bramkę. W odpowiedzi kilka minut później w bardzo dobrej pozycji do strzału znalazł się w polu karnym Śląska Michał Kucharczyk, ale w swoim stylu przywalił ile tylko miał sił w nodze… w boczną siatkę.
O ile irytujący brak skuteczności zawsze można mu zarzucić, to jednak dośrodkować czasami potrafi, co potwierdził w 13. minucie wrzucając piłkę na nos Markowi Saganowskiemu, któremu nie pozostało nic innego, jak tylko wpakować ją głową do siatki.
Piłkarze Stanislava Levego jeszcze nie otrząsnęli się po stracie pierwszego gola, a warszawski czołg wjechał w nich po raz drugi. Tym razem świetną kontrę napędził podaniem na prawe skrzydło właśnie „Sagan”, stamtąd futbolówkę błyskawicznie na drugą stronę zagrał Kucharczyk, a wychodzący sam na sam z Gikiewiczem Kuba Kosecki wyłożył ją Saganowskiemu, który strzałem do pustej bramki dopełnił dzieła zniszczenia.
Śląsk mógł złapać kontakt z uciekającym rywalem w 22. minucie, ale po dobrym prostopadłym podaniu Mili sytuacji oko w oko z Kuciakiem nie potrafił wykorzystać Gikiewicz. W napastnika gości zapatrzył się chyba Saganowski, bo 120 sekund później, bo bardzo dobrej akcji Kucharczyka sam przywalił bezmyślnie we wrocławskiego bramkarza, zamiast wyłożyć piłkę niepilnowanemu skrzydłowemu Legii.
Zawodnicy z Wrocławia nie bardzo wiedzieli co się w Warszawie dzieje. Po pół godzinie gry przyjęli kolejny bolesny cios. Tym razem na karuzelę Grosickiego wsadził Kosecki i po faulu obrońcy Śląska sędzia Garbowski wskazał na „wapno”. Piłkę błyskawicznie ustawił sobie Radović, ale gdy cały stadion zaczął skandować „Marek Saganowski”, Serb oddał piłkę snajperowi Legii, który podwyższył prowadzenie zdobywając hat-tricka.
Wraz z upływającymi minutami zaczynało brakować nam określeń na to, co z piłkarzami Śląska wyprawiali dziś Legioniści. W 40. minucie kolejny raz wolną autostradę w środku pola miał przed sobą Radović, który jeszcze wyłożył piłkę wybiegającemu bez jakiegokolwiek krycia prawą stroną boiska Michałowi Kucharczykowi, a ten pewnie (!!!) wpakował ją do siatki z 13. metra. Pojawiły się realne obawy, że tak przeczołgany Śląsk może na drugą połowę nie wyjść, choć uderzający groźnie z dystansu w samej końcówce pierwszej części meczu Waldemar Sobota zdawał się temu zaprzeczać.
Jeśli ktokolwiek myślał, że Śląsk jest w stanie przeciwstawić się dziś Legii, musiał szybko puknąć się w głowę. Dziury między formacjami u gości były wielkości niemieckiej autostrady, a sami zawodnicy sprawiali wrażenie otumanionych przez dym z przedmeczowej oprawy.
O drugiej połowie można napisać tylko tyle, że się odbyła. Kibice fetowali zdobyte po 7. latach mistrzostwo Polski, piłkarze myślami byli już na Starówce, a zawodnicy Śląska marzyli o jak najszybszym powrocie do domu.
O atrakcje po przerwie zadbał jednak Miroslav Radović, który wykończył ładną indywidualną akcję na lewym skrzydle Kuby Koseckiego i zdobył piątą w tym meczu bramkę. Serb po strzelonym golu pobiegł do rozgrzewającego się za linią boczną Danijela Ljuboji.
O te niekoniecznie sportowe emocje zadbali z kolei kibice Legii, którzy znów odpalili świece dymne, przez co arbiter musiał na kilka chwil przerwać mecz. Szerzej o zajściach na trybunach napiszemy w osobnym tekście. Goście obudzili się na moment w 74. minucie, gdy po klepce z Sobotą z ostrego kąta na bramkę Kuciaka uderzał Piotr Ćwielong, ale zabrakło mu odrobiny precyzji i trafił tylko w słupek.
Kilka chwil później piłkarze Legii utworzyli mały szpaler na środku boiska, bo przygodę z Legią zakończył opuszczający murawę Dickson Choto, a buty na kołku po ostatnim gwizdku sędziego zawiesi wprowadzony w jego miejsce Michał Żewłakow.
Na boisku inicjatywę przejął w końcówce Śląsk, ale nie potrafił w żaden sposób zrobić z tego użytku. Gospodarze wyprowadzali za to groźne kontry i po jednej z nich oko w oko z Gikiewiczem stanął Kosecki (kapitalne zagranie piętą Radovicia!), ale chyba sam do końca nie wiedział czy chce strzelać na siłę czy jednak technicznie, przez co fatalnie spudłował.
Legia zakończyła sezon w wielkim stylu. Stylu, który chcielibyśmy oglądać zawsze w wykonaniu mistrza Polski, który ma nas godnie reprezentować w Europie. Śląsk nie miał w tym spotkaniu absolutnie nic do powiedzenia, ale dzięki niespodziewanej wygranej GKS-u Bełchatów w Gliwicach, wywalczył brązowe medale.