menu

Niesamowity mecz w Kielcach. Lider poległ już w pierwszym meczu wiosny

23 lutego 2013, 19:55 | Marek Koktysz

Nowy prezes Legii Warszawa przekonał się jak przewrotny jest futbol już w pierwszym meczu rundy wiosennej T-Mobile Ekstraklasy. Na nic zdały się jego spektakularne zimowe transfery. Wystarczyła niesamowita waleczność Korony Kielce by przegrać pierwszy mecz w lidze.

Mecz zaczął się od minuty ciszy dla byłego piłkarza związanego zarówno z Koroną Kielce i Legią Warszawa. Chodzi o Sławomira Rutkę. Dzisiaj wypada czwarta rocznica śmierci tego byłego, polskiego obrońcy.

Powrót kibiców z Warszawy

Po cofniętych zakazach wyjazdowych dla kibiców Legii Warszawa, fani Wojskowych mogli pojechać za swoją ukochaną drużyną do Kielc. Fanatycy z Warszawy do najcichszych nie należą, więc dali o sobie znać. Jednak kielczan było na stadionie więcej, przez co częściej było jednak słychać sympatyków złocisto-krwistych. Zdarzały się jednakże momenty, że z trybuny słychać było tylko legijne przyśpiewki. Cieszy powrót kibiców na polskie stadiony. Atmosfera była naprawdę dobra. I bardzo dobrze, bo tak dobry mecz powinien mieć należyta otoczkę!

O takim początku wiosny marzył Ojrzyński

Tak odważnego początku meczu w wykonaniu Korony chyba nikt się nie spodziewał. Liczono raczej na to, że kielczanie nie rzucą się do szaleńczych ataków, tylko będą spokojnie od własnej połowy budowali akcje i bezlitośnie wykorzystywali kontry. Tymczasem naładowani energią złocisto-krwiści od początku ruszyli do boju. Gospodarze przeważali i stworzyli sobie więcej, choć nie stuprocentowych, okazji do zdobycia bramki. Tak jak się spodziewano Korona grała bardzo ostro – czyli po swojemu. Podopieczni Ojrzyńskiego nie odstawiali nóg i woleli wyciąć legionistów równo z ziemią niż dopuścić do groźnej okazji pod własną bramką. Przez dłuższy okres czasu dobrze to Koronie wychodziło, ale zagrożenie nadeszło w zasadzie znikąd. Indywidualna akcja Koseckiego rozerwała szyki kielczan i w 21. minucie było 1:0 dla Legii. A jak coś się psuje, to psuje po całości. Chwilę później poważnie wyglądającej kontuzji doznał Paweł Sobolewski, Korona przez chwilę grała w dziesiątkę, a później Ojrzyński zmuszony był dokonać zmiany. Mimo słabszego fragmentu kielczanie szybko się przełamali. Pierwszy sygnał dla złocisto-krwistych dał Maciej Korzym, który wyrównał stan meczu na 1:1 w 32. minucie. Były legionista ma patent na swoich dawnych kolegów.

Po pierwszej połowie można było odnieść wrażenie, że za największe zagrożenie ze strony Legii został przez Koronę uznany Ljuboja. Kijanskas nie ustępował Serba na krok i trzeba powiedzieć, że bardzo dobrze mu to wychodziło. „Ljubo” był praktycznie wyłączony z gry przez pierwsze 45. minut.

Gospodarze bardzo dobrze zaczęli też drugą połowę. Szybko zdobyta bramka przez Lenartowskiego zmroziła Legii krew w żyłach. To dopiero pierwszy mecz Korony w nowej rundzie, ale są poważne przesłanki by sądzić, że „buldogi Ojrzyńskiego” powracają. Kielczanie przypominali ten zespół, który był rewelacją poprzedniego sezonu, tą samą ekipą, która biła się o miejsce w europejskich pucharach!

Wyróżniającym się zawodnikiem w drużynie gospodarzy był Maciej Korzym (co chyba nikogo nie dziwi). Napastnik, po swojemu, biegał, kąsał i jak pracowita pszczoła starał się robić na boisku wszystko. Wyrazistą postacią był także Janota, który raz po raz próbował dryblingu i technicznych zagrań. Na pochwałę zasługuje też Lenartowski za fantastyczny strzał, a także Kijanskas, który z pojedynków z Ljuboją częściej wychodził zwycięski.

I nie tylko w tych. Kijanskas zaliczył bardzo dobry mecz. Dużo dawał i w defensywie i w ofensywie. Litwin zdobył gola po rzucie wolnym. Po raz kolejny obnażona została słabość warszawskiej ekipy, która jest bezradna jak dziecko przy stałych fragmentach gry.

Korona zaliczyła bardzo dobry start rundy wiosennej. Utarła nosa liderowi tabeli i pokazała, że pomimo kiepskiej jesieni, będzie walczyć do końca.

Falstart

Goście zaczęli bardzo uważnie. W grze lidera ligi nie było widać nonszalancji. Widać, że słowa Jana Urbana mówiące o pokorze i respekcie dla przeciwnika nie były puste. Z tym, że tego respektu było na początku za dużo i Legia po prostu dała się Koronie zdominować. Gdyby nie umiejętności Koseckiego, to ten mecz mógł się dla Wojskowych bardzo źle zacząć.

Po raz kolejny wyszła na jaw największa bolączka Legii Warszawa – stałe fragmenty gry. W rundzie jesiennej nie raz Wojskowi tracili głupie bramki po rzutach rożnych czy wolnych. Tym razem było podobnie. Przysnął Astiz – to do złudzenia przypominało mecz z Jagą, kiedy do spółki z Żewłakowem nie dopilnowali Frankowskiego. Oczywiście tym razem była to nieco inna sytuacja, ale znowu winę należy zrzucić na stoperów Legii. Trochę siłowej gry, zamieszania w polu karnym i Wojskowi się gubią. Ten aspekt gry Legia chcąc myśleć o mistrzostwie musi zdecydowanie poprawić.

To samo w drugiej połowie. Jeszcze na dobre nie wystartowała druga odsłona, a Legia już straciła drugą bramkę. Dośrodkowanie w pole karne, nieco odrzucony od bramki Lenartowski spokojnie opanował piłkę i huknął maksymalnie blisko słupka. Kuciak dobrze się rzucił, ale nie miał szans tego wyciągnąć. Po raz kolejny fatalnie zachowała się defensywa Wojskowych. Kompletnie bierny Astiz i Żewłakow. Słowacki bramkarz też nie błysnął. To był drugi strzał w światło bramki i druga bramka. Defensywa leżała. Z taką obroną nie da się wygrać mistrzostwa Polski.

Druga bramka strasznie dobiła przyjezdnych. Oddawali pole Koronie, a sami nie potrafili jakoś znaleźć dla siebie miejsca na boisku. Zaangażowanie i twarda gry Korony jakby przestraszyła Legię. Dopiero od 60. minuty coś zaczęło się w Legii ruszać. Za fatalną postawę w defensywie zrehabilitował się Astiz, który w 67. minucie zdobył gola na 2:2. Podobnie jak w sparingach, Hiszpan zawodzi w defensywie, ale potrafi dać swojej drużynie wiele w ofensywie. Tylko cóż z tego, skoro mecze wygrywa się nie tylko z przodu. A dzisiaj Korona bezlitośnie pokazała Legii, jak ta jest słaba w defensywie. Trzecia bramka stracona po dośrodkowaniu w pole karne. Każdy przeciwnik Legii w walce o tytuł powinien obejrzeć sobie bramki z tego meczu. Tam jest zawarty klucz do pokonania warszawiaków.

Korona zaliczyła dzisiaj oczywiście bardzo dobry i niezwykle motywujący mecz, ale nie można uciec od tego, że gdyby tylko Legia była uważniejsza w obronie, to mogło się to wszystko potoczyć dla nich lepiej. Jeżeli legioniści po raz kolejny nie chcą zawieść oczekiwań kibiców, to powinni ostro przyłożyć się do pracy.

Dzisiaj naszym zdaniem najlepszy na boisku w Legii był Radović, który harował jak mało kto. Kosecki też zaliczył dobry występ, ale ten miał raczej zrywy, aniżeli stały, dobry mecz. Dzisiejszy mecz jest cenną lekcją dla Jana Urbana i jego piłkarzy. W Polsce nikt za darmo mistrza Polski im nie da. A trzeba powiedzieć nawet więcej. W Polsce nikt nie da mistrza Legii Warszawa i to nawet za dopłatą. Jego trzeba wygryźć, wydrzeć, wybiegać a może i wyciągnąć siłą, tak jak dzisiaj Korona trzy punkty.

Syndrom nogi Bolta

Już po rundzie jesiennej wiedzieliśmy, że Jakub Kosecki robi różnicę. Tak było i tym razem. Ciężki początek Legii mógł się dla warszawiaków źle skończyć, ale Koronę uciszył właśnie „Kosa”. Niewidocznemu przez pierwsze dwadzieścia minut gry Kubie wystarczyła jedna indywidualna akcja. Wszystko działo się tak szybko. Piłkarze Korony patrzyli jak zahipnotyzowani w nogi legionisty, które w niezwykłym tempie zmieniały swoją pozycję. Kiedy wydawało się, że piłkarz Legii zrobi jeszcze jeden zwód, to strzelił – szybko, mocno, przy słupku. Nie do obrony. Wojskowy po raz kolejny zameldował wykonanie zadania. Pod koniec pierwszej połowy było zagrożenie, że już „małego rycerza” z Legii nie zobaczymy, bo legionista źle stanął, rozciął kolano i przewrócił się z bólu.

Obdarzony kredytem zaufania

Od pierwszych minut na boisku mogliśmy oglądać Bartosza Bereszyńskiego. Pozyskany z Lecha zimą piłkarz spodziewany był raczej na ławce rezerwowych, ewentualnie na jego wejście mieliśmy poczekać do drugiej połowy. Tymczasem Jan Urban obdarzył młodego zawodnika sporym kredytem zaufania i wystawił go na prawym skrzydle. Dlatego na ławce musiał usiąść Furman. Radović został przesunięty na pozycję zawodnika podwieszonego za wysuniętym napastnikiem.

Przed meczem Urban mówił, że Bereszyński imponuje mu pod względem przygotowania fizycznego. Potwierdzenie tego mieliśmy w dzisiejszym meczu. „Bereś” nie rezygnował z żadnej piłki, nie bał się biegać. Przy tym jest naprawdę solidnie zbudowany.

Bereszyński został zmieniony w drugiej połowie. W jego miejsce wszedł Salinas. „Bereś” zagrał do bólu poprawnie. Miał parę ciekawy zagrań, zrywów. Chciało mu się grać, ale nas osobiście swoją grą nie zachwycił.

Murawa zebrała krwawe żniwa

Już przed rozpoczęciem meczu wiadomo było, że warunki do gry nie są najlepsze. Murawa była mocno nasiąknięta i o kontuzję nie trzeba było się specjalnie starać. Nawierzchnia była szczególnie bezlitosna dla swoich zawodników. Już po pierwszej połowie Korona straciła dwóch, ważnych piłkarzy – Radosława Sobolewskiego i Marcina Żewłakowa. W pierwszej połowie zagrożenie kontuzją miał Jakub Kosecki, który przewrócił się z takim grymasem bólu na twarzy, jakby co najmniej złamał nogę. Tym dziwniejsze było późniejsze szybciutkie pozbieranie się gracza Legii. Na murawę padali też Astiz i Michał Żewłakow. Do groźnego zderzenia doszło między Wawrzyniakiem a Kijanskasem. Piłkarze zderzyli się głowami, przez co jeden i drugi zalał się krwią. Gorzej wyszedł na tym „Wawrzyn”, który wyglądał na oszołomionego. Litwin zaś szybko się pozbierał.

Żółto na boisku

Mecze Korony i przeciwko niej odznaczają się twardą, niekiedy bardzo agresywną grą. Tak było i tym razem. Mieliśmy kontuzje i kartki. W pierwszych dominowała Korona. W kartkowej dziedzinie, to Legię upomnienia dotkną bardziej, bo w kolejnym meczu nie zagra Wawrzyniak, Łukasik i Radović! Legia osłabiła się przed następną kolejką. Chociaż ławkę mają oczywiście obszerną, więc Jan Urban wielkiego problemu na mecz z GKSem Bełchatów mieć nie będzie. To nie kartki są bolączką Wojskowych.

Twitter


Polecamy