Dla nas są supertalentami, ale dla Europy to zwykli przeciętniacy
Mieli zdobyć szczyty Europy. Wyskoczyć z szarej polskiej ligi i wylądować na pierwszych stronach zagranicznych gazet. Wolski, Milik, Borysiuk, Pawłowski, Rybus... To między innymi oni mieli dźwignąć naszą piłkę, stanowić o sile polskiego futbolu. Wróżono im świetlane kariery, ale... rzeczywistość okazała się bezlitosna.
Czerwień w debiucie
Jako pierwszy "poślizgnął się" Ariel Borysiuk. Urodzony w Białej Podlaskiej pomocnik pod koniec stycznia 2012 roku podpisał kontrakt z niemieckim Kaiserslautern, występującym wtedy w 1. Bundeslidze.
Borysiuk miał za sobą cztery sezony spędzone w Legii i był podstawowym pomocnikiem w zespole Macieja Skorży. Oprócz Niemców interesowało się nim również belgijskie Club Brugge, ale 20-latek wybrał Bundesligę (kosztował około 2 mln euro).
I chociaż w swoim debiucie "Vizir" obejrzał czerwoną kartkę, to początki w nowym klubie miał udane. Przez półtora roku wystąpił w czterdziestu spotkaniach (Kaiserslautern zdążyło w tym czasie spaść z ligi), ale na początku obecnego sezonu stracił miejsce nawet na ławce rezerwowych.
- Do klubu przyszedł nowy trener, dał szansę innym, a zespół zaczął wygrywać - opowiadał niedawno w rozmowie z portalem "Weszło" Borysiuk. - Trener Kosta Runjaić dał mi do zrozumienia, że w jego piłkarskiej hierarchii jestem na samym końcu, więc chyba muszę zmienić klub - mówił. Tydzień temu Polak został wypożyczony do Wołgi Niżny Nowogród, rosyjskiego średniaka.
Polska to nie Bundesliga
Oprócz Borysiuka kłopoty w Niemczech mają Arkadiusz Milik i Mariusz Stępiński.
Pierwszy z nich zamienił Zabrze na Leverkusen po rundzie jesiennej sezonu 2012/2013, w której niespodziewanie strzelił siedem bramek. Niestety w Bayerze nie szło mu już tak dobrze jak w Górniku. Szybko okazało się, że walka o czołowe miejsca Bundesligi to dla Polaka zdecydowanie za wysokie progi, w związku z czym Milika wypożyczono na rok do słabszego Augsburga.
W jedenastu meczach w barwach nowego zespołu Polak zdobył jedną bramkę, ale jak dotąd gra bardzo przeciętnie. W odróżnieniu od Roberta Lewandowskiego Milik strzela gole jak na zawołanie w reprezentacji młodzieżowej (ostatnio dwa hat tricki), a w klubie radzi sobie słabo.
Na szansę czeka za to ciągle Stępiński, który po przejściu z Widzewa do FC Nürnberg zniknął na dobre. Jego trener tłumaczy, że młodziutki Polak potrzebował czasu na nadrobienie zaległości w przygotowaniu fizycznym, ale ciężko wyobrazić sobie, by dziewiętnastolatek wskoczył nagle do pierwszego składu.
Kasa jest, klasy nie ma
Kiepsko wiedzie się również Maciejowi Rybusowi, który Legię opuszczał dwa tygodnie po Borysiuku. "Ryba" za 2,7 mln euro trafił do czeczeńskiego Tereka Grozny, z którym w pierwszym sezonie zajął niezłe jak na ten zespół, ósme miejsce w lidze. Niestety później pojawiły się kontuzje. - Opieka medyczna praktycznie w Tereku nie istnieje - twierdzi Rybus. - Przez urazy straciłem parę miesięcy, bo nikt nie potrafił mi pomóc. To dlatego dziś nadal tu jestem.
Polak twierdzi, że choć pieniądze zawsze dostaje na czas (w Legii różnie z tym bywało), to klasą i "otoczką" Terek absolutnie Legii nie dorównuje.
- Dostać się do Rosji jest stosunkowo łatwo. Ale żeby wyjechać stąd na Zachód, trzeba być naprawdę świetnym - uważa.
Zmarnowane talenty
Do o wiele lepszych klubów trafili Piotr Zieliński i Rafał Wolski, czyli piłkarze z naprawdę nieprzeciętną techniką. Pierwszy zakotwiczył w Udinese, drugi wylądował w Fiorentinie, kosztował zespół z Florencji 2,2 mln euro.
W poprzednim sezonie lepiej radził sobie Zieliński, który pod koniec rundy jesiennej pojawiał się na boisku regularnie. Niestety ostatnia obniżka formy odsunęła Polaka od pierwszej drużyny (w tym sezonie Zieliński spędził na boisku łącznie zaledwie 80 minut).
Wolski, który odchodził z Legii z opinią ogromnego talentu, od września ubiegłego roku zagrał w Serie A zaledwie... dwie minuty. Jakiś czas temu sporo mówiło się o wypożyczeniu Polaka do Legii, ale ostatnio temat upadł. Prezes Bogusław Leśnodorski zdradził, że Wolski chce zostać wypożyczony, ale tylko do włoskiego klubu, by nie tracić kontaktu z tamtejszą piłką.
Genua im nie służy
Polską kolonię we Włoszech uzupełniają dwaj młodzi piłkarze Sampdorii Genua - Paweł Wszołek i Bartosz Salamon (współwłaścicielem karty zawodniczej Salamona jest słynny AC Milan).
Wszołek do Sampdorii trafił pół roku temu po bardzo udanym sezonie w barwach Polonii Warszawa. Do tej pory rozegrał 10 meczów w Serie A. Ligi - delikatnie mówiąc - nie zawojował, ale i tak ma więcej powodów do zadowolenia niż Salamon. Były piłkarz Brescii po spektakularnym transferze do Milanu i późniejszym przejściu do Sampdorii nie zagrał w Serie A ani razu... A przecież jeszcze nie tak dawno temu był przymierzany do pierwszego składu reprezentacji Polski.
Niechciany toreador
Chyba najlepszy początek ze wszystkich młodych Polaków zaliczył Bartłomiej Pawłowski, który w debiucie zagrał przeciwko Barcelonie, a w swoim drugim meczu dla Malagi strzelił przepięknego gola z półobrotu. Kibice zachwycali się wypożyczonym z Widzewa Polakiem i wszystko wskazywało na to, że Pawłowski naprawdę może namieszać w Primera Division. Niestety trener Bernd Schuster stopniowo przestał brać go pod uwagę przy ustalaniu składu. W ostatnich czterech meczach Pawłowski nie zagrał ani minuty. Hiszpańscy dziennikarze przebąkują, że Niemiec powoli rezygnuje z usług Polaka, choć według nich da mu jeszcze przynajmniej jedną szansę.
- Chciałbym grać więcej - nie ukrywa Pawłowski. - Wszystko zależy od trenera, ale mam nadzieję, że w najbliższym czasie dostanę okazję, by się pokazać. Chciałbym zostać w Hiszpanii, Primera Division to najlepsza liga na świecie, a ja czuję, że mogę tu jeszcze bardzo dużo zdziałać - powiedział w rozmowie z madryckim dziennikiem "AS".
"Nie wyjeżdżajcie!"
- To jest paranoja, od zawsze to powtarzam. Żaden z naszych młodych talentów nie gra regularnie w silnej lidze. Właśnie dlatego młodzi Polacy nie powinni na gwałt wyjeżdżać z ekstraklasy - mówi Jerzy Engel. W rozmowie z "Polską" były selekcjoner reprezentacji Polski twierdzi, że piłkarz może spróbować swoich sił na Zachodzie dopiero, kiedy w rodzimej lidze będzie bezsprzecznie jednym z najlepszych.
- Doskonałym przykładem jest tu Robert Lewandowski, który poszedł do Borussii jako król strzelców ekstraklasy - twierdzi Engel. - Taki piłkarz jest realnym zagrożeniem dla zawodnika z zagranicznego klubu. Natomiast jeśli chłopaczek, który zagrał kilka niezłych meczów w Polsce, wyjeżdża na Zachód, to nie ma szans na występy - dodaje.
- Wiek nie odgrywa tu największej roli. Gdyby taki Wolski zaliczył kilkanaście asyst w sezonie i wkręcał rywali w ziemię w każdym meczu Legii, to mógłby spokojnie próbować sił za granicą. Najpierw trzeba coś osiągnąć u siebie, by myśleć o podboju Europy - kończy Engel.