Legia przegrywała, ale ograła Pogoń. Mistrz Polski liderem po podziale punktów
Na pierwszym miejscu w tabeli zakończyła rundę zasadniczą Legia Warszawa. Pogoń Szczecin szybko objęła prowadzenie w stolicy, ale po przerwie mistrzowie Polski odpowiedzieli dwoma bramka
Najważniejsza informacja przed dzisiejszym spotkaniem brzmiała: to nie będzie mecz o pietruszkę. To nie będzie starcie drużyn, które wyjdą na boisku, żeby odbębnić obowiązek i zanudzić kibiców na śmierć. Na papierze mieliśmy pojedynek walczącego o kolejny tytuł mistrza Polski z ligowym średniakiem. Drużyny, która chce zachować pozycję lidera, z zespołem, którego celem w ostatnim tygodniach było wywalczenie takiej liczby punktów, która zagwarantuje załapanie się do górnej ósemki. Legia, żeby być pewna pierwszego miejsca po sezonie zasadniczym (co m.in. oznacza grę w następnej kolejce z drugą drużyną ligi u siebie), nie oglądając się na Lecha, musiała wygrać. Z kolei Pogoni wystarczał remis, żeby pozostać w grupie mistrzowskiej. Z miejsca było widać konflikt interesów, a to tylko zapowiadało emocje.
A tych nie brakowało od pierwszego gwizdka sędziego. Pogoń, która przyzwyczaiła nas do żelaznej konsekwencji i mądrej gry w ostatnich kolejkach (po objęciu zespołu przez Czesława Michniewicza), zrobiła coś, co zaskoczyło praktycznie wszystkich na stadionie. Kibice nie zdążyli się wygodnie rozsiąść, niektórzy jeszcze nie weszli na trybuny, a na tablicy świetlnej był właśnie wyświetlany skład „Portowców”. I dokładnie w tym momencie po centrze Adama Frączczaka z lewej strony idealnie głową uderzył Łukasz Zwoliński. Dziwić może jedynie postawa warszawskiej defensywy, która zupełnie odpuściła krycie napastnika Pogoni, który wcześniej już kilkukrotnie udowodnił przecież, że głowę ma nie od parady. Ten gol naturalnie podrażnił gospodarzy, którzy z nerwowością mogli zastanawiać się, czy w Bielsku przypadkiem nie padła bramka. Ataki „Wojskowych” nie wyglądały jednak tak, jakby przeprowadzający je zawodnicy robili wszystko co w ich mocy. Najlepiej świadczy o tym fakt, że zawodnicy Henninga Berga najlepszą sytuację mieli po rzucie wolnym – przyznamy szczerze – rozegranym bardzo sprytnie i rozsądnie. To jednak nie wystarczyło – strzał Michała Żyry po zagraniu Tomasza Brzyskiego wybronił Radosław Janukiewicz. Pod bramką Pogoni goręcej było tylko w jednej sytuacji – kiedy gospodarze domagali się rzutu karnego za zagranie ręką przez blokującego uderzenie Guilherme Rafała Murawskiego. Sędzia był jednak innego zdania.
W drugiej części meczu legioniści ruszyli na „Portowców” już z pełnym impetem, co bardzo szybko przyniosło pożądany przez nich skutek. Najpierw Łukasz Broź do Żyry, skrzydłowy Legii próbował dośrodkować, ale zagrana przez niego piłka została zablokowana, a następne spadła idealnie pod nogi Guilherme. Brazylijczyk nie zmarnował prezentu i zdobył swoją kolejną bramkę w tym sezonie. Może zastanawiać, czy legioniści chwilę wcześniej nie dostali jakichś instrukcji z ławki. Mniej więcej dwie minuty wcześniej Lech zdobył bramkę w Bielsku, która zapewniała mu na tamten moment pierwsze miejsce w tabeli. Wyrównująca bramka Gui nie dawała jednak gospodarzom niczego. Legia nadal szukała okazji do zdobycia bramki, skutecznie spychając gości do defensywy. Zawodnicy Berga nie dali rady z gry, więc sięgnęli po bramkę po stałym fragmencie gry. Idealnie z rzutu wolnego dorzucił Dominik Furman, a Igor Lewczuk głową wpakował piłkę do siatki. Jak się okazało później, była to bramka na wagę utrzymania miejsca na szczycie tabeli.
Na drugie 45 minut Legia wyszła bardziej zmotywowana, czy może jednak bardziej skuteczna? Nad tym można się zastanawiać ze względu na jedną rzecz. Zmianę w przerwie. Marek Saganowski – którego ku zaskoczeniu wszystkich Berg traktuje jako pierwszego napastnika – pobiegał po boisku pół meczu i Norweg uznał, że wystarczy. Wszedł Orlando Sa – którego dni w Warszawie są już chyba policzone, choć nie ze względu na umiejętności (bo te ma wysokie) – i od razu narobił namieszania w ataku. Zupełnie inny poziom. Oczywiście, do Portugalczyka można mieć pretensje, że nie zdobył bramki, ale za samą grę i boiskowe zachowanie należy go pochwalić. A w sytuacjach, w których mógł zdobyć bramkę, świetnie zachowywał się Janukiewicz. Najpierw Sa odnalazł się po strzało-podaniu Furmana (pomocnik zakończył mecz na krótko przed ostatnim gwizdkiem z powodu kontuzji, którą swoim wejściem spowodował Michał Janota, który wyleciał za nie z boiska, choć pojawił się na nim kilka minut wcześniej), a później świetnie zabrał z piłką na kilkadziesiąt metrów od bramki Pogoni. Za każdym razem brakowało mu tyko wykończenia lub słabszego bramkarza naprzeciw.