Legia przegrała ze Śląskiem w rewanżu, ale zdobyła Puchar Polski trzeci raz z rzędu!
Dramatycznie słabo zagrała dziś Legia. Nikt nie może mieć co do tego najmniejszych wątpliwości. To był piłkarski skandal w wykonaniu podopiecznych Jana Urbana, ale finał to dwumecz, a w nim legioniści okazali się o tę jedną bramkę lepsi i zdobyli po raz 16. w historii Puchar Polski.
Finał Pucharu Polski. Legia Warszawa - Śląsk Wrocław 0:1 (BRAMKA, SKRÓT MECZU)
Legia odebrała Puchar Polski na Pepsi Arenie [DEKORACJA, FETA]
Kibice na meczu Legia Warszawa - Śląsk Wrocław 0:1 (ZDJĘCIA, OPRAWA)
Po dwóch bramkach Saganowskiego we Wrocławiu wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że mecz rewanżowy będzie tylko formalnością. Trenerzy obu zespołów mocno namieszali w wyjściowych „11”.
Stanislav Levy w celu odrabiania dwubramkowej straty z Wrocławia postanowił… posadzić na ławce trzech swoich napastników. Wiadomo, to tylko słabiutki Gikiewicz, gramatyczny Więzik i zawodzący oczekiwania wszystkich Mouloungui, ale mimo wszystko wyglądało to na ewidentne wywieszenie białej flagi już przed pierwszym gwizdkiem sędziego Pawła Gila.
Bez niespodzianek nie obyło się również w wyjściowej „11” gospodarzy. Tylko na ławce rezerwowych usiadł ulubieniec warszawskiej publiczności, Miroslav Radović, który ewidentnie dołuje z formą w ostatnich tygodniach. Od pierwszych minut na placu boju pojawili się za to Janusz Gol i Jakub Kosecki, którego raczej spodziewano się na ławce rezerwowych.
Jeszcze w biurze prasowym zastanawialiśmy się z dziennikarzami czy emocje nie skończą się przypadkiem jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego gdy zaprezentowana zostanie oprawa przygotowana przez fanów Legii. Kartoniada, którą przygotowali ultrasi z Warszawy, zapamiętana zostanie na lata – na poszczególnych sektorach pojawiły się lata, w których Wojskowi triumfowali w rozgrywkach Pucharu Polski, a na „Żylecie” pojawił się rok 2013 zapowiadający zdobycie 16. trofeum w historii klubu.
JODŁOWIEC ZAWSZE POZOSTANIE JODŁOWCEM
Niezwykle gorącą atmosferę na trybunach momentalnie postanowił zgasić jednak Tomasz Jodłowiec, który już w 2. minucie chciał całej Polsce po raz kolejny udowodnić, że jednak w piłkę grać potrafi. Wszyscy wiemy, że cokolwiek wykraczającego poza główkę i wybicie na uwolnienie zdecydowanie przekracza jego piłkarskie kompetencje, więc „Jodła” zakiwał się przy bocznej linii pola karnego, stracił piłkę na rzecz Soboty, który ostro dośrodkował ją przed bramkę, a niefortunnie interweniujący Michał Żewłakow wpakował ją głową do siatki.
Legia starała się jakoś otrząsnąć po tym mocnym dzwonie na „dzień dobry”, ale zamiast tego po kwadransie straty z pierwszego meczu mógł odrobić Waldemar Sobota, który po biernej postawie stoperów Legii dostał piłkę na prawej stronie pola karnego, złamał akcję na lewą nogę i miał przed sobą tylko Wojciecha Skabę, ale uderzył fatalnie, trafiając prosto w niego.
Dopiero po tym poważnym ostrzeżeniu Legia oddała swój pierwszy strzał na bramkę, ale przedłużający dośrodkowanie z rzutu wolnego Brzyskiego Artur Jędrzejczyk pomylił się o dobre kilka metrów.
Śląsk nic nie robił sobie z wszechobecnej w szeregach Legii miernoty i spokojnie czekał na swoje okazje. Kolejną miał w 22. minucie Mateusz Cetnarski, który dostał prostopadłe podanie ze środka pola po fatalnej stracie Vrdoljaka, ale niezbyt dobrze ją sobie przyjął i z planów mijania Skaby nic nie wyszło.
Wrocławianie wcale się tym nie zrazili i po chwili oko w oko ze Skabą stanął Piotr Ćwielong, ale przegrał pojedynek z bramkarzem Legii.
Pierwsze pół godziny gry Legii zakrawało o kpinę. To był bezczelnie wymierzony policzek w te 31 tysięcy kibiców, którzy przyszli na Łazienkowską świętować zdobycie trzeciego z rzędu Pucharu Polski. Środek pola nie istniał (tzn. był tam Gol, ale tylko na papierze), na „wczorajszego” wyglądał Brzyski, a Jodłowiec był po prostu sobą, czyli wiadomo - błąd drugim błędem pogania.
Nie mógł nie widzieć tego trener Urban, który już w 33. minucie spotkania przeprowadził pierwszą zmianę, wprowadzając do gry Daniela Łukasika w miejsce Janusza Gola, żeby uporządkować dramatycznie wyglądający środek pola. I za to akurat należą mu się słowa uznania, bo popełnić błąd może każdy, ale tkwić w nim uparcie do końca i za wszelką cenę udowadniać, że miało się rację, to już głupota.
Niewiele zmienił się po tym obraz gry – Śląsk spokojnie grał swoje, a Legia biła się z własnymi słabościami i trzeba przyznać, że zbierała w tej walce straszny oklep. Nawet jak już dokładną piłkę w pole karne zagrał Artur Jędrzejczyk to Saganowski zamiast delikatnie lobować wysuniętego Gikiewicza podjął odważną próbę wybicia piłki ze stadionu. Niestety nieudaną.
NAJCIEKAWIEJ NA TRYBUNACH
Przez pierwsze minuty drugiej połowy ciekawiej było na trybunach niż na boisku. Zarówno kibice Legii jak i Śląska przygotowali sektorówki (Legia, zgodnie z wolą Wojewody, przezroczystą w formie witrażu), a spotkanie musiało zostać niestety przerwane z powodu rac rzucanych na boisko i sektory Legii przez fanów z Wrocławia.
Na jakikolwiek warty odnotowania akcent czysto piłkarski musieliśmy poczekać do 63. minuty, gdy po płaskim dośrodkowaniu z rzutu wolnego na wysokości pola karnego na bramkę Gikiewicza uderzał wślizgiem Ivica Vrdoljak, ale naciskany przez obrońców nie zdołał zaskoczyć bramkarza Śląska.
O ile Legia nie kwapiła się zbytnio do ataków o tyle kolejną szansę na odrobienie strat mieli goście, ale po dośrodkowaniu Sochy spod linii końcowej mocny strzał Ćwielonga został zablokowany.
Pierwszą, PIERWSZĄ (!!!) udaną akcję meczu podopieczni Jana Urbana przeprowadzili w 69. minucie spotkania, gdy po szybkiej wymianie piłki w trójkącie Jędrzejczyk-Łukasik-Dwaliszwili na bramkę uderzał 22-letni pomocnik, ale nie przyłożył się do precyzji i Gikiewicz spokojnie złapał futbolówkę i z kontrą wyszli goście. Kontrą, dodajmy, która powinna była zakończyć się bramką, ale Ćwielong po niezwykle efektownym uderzeniu wcinką trafił w poprzeczkę, a z dobitką spóźnił się wprowadzony po przerwie Sylwester Patejuk.
Kibice Legii na kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry zaczęli już fetować zdobycie pucharu, a piłkarze Śląska wychodzili z kolejnymi akcjami, wykorzystując szkolne błędy w rozegraniu piłki zawodników Legii. Tym razem w obłokach bujał Radović i piłkę zabrał mu Ćwielong, ale zamiast podać to wychodzącego na czystą pozycję Mili zdecydował się na strzał i kapitan gości rozłożył tylko ręce widząc jak piłka mija bramkę o ładnych kilka metrów. Wyrównujący stan rywalizacji gol dla wrocławian wisiał jednak w powietrzu. Nie dlatego, że Śląsk grał jakoś wybitnie. Legia po prostu sama prosiła się o kłopoty.
Zobacz zdjęcia kibiców z meczu Legia - Śląsk!
Stanislav Levy na ostatnie minuty wprowadził na boisko cały swój ofensywny potencjał, który trzymał na ławce – Łukasza Gikiewicza i Jakuba Więzika. To zwiastowało nam (wbrew pozorom) ciekawą końcówkę, ale pierwszy bramce Skaby zaszkodził Ostrowski, który bez najmniejszych problemów minął przy linii bocznej Radovicia, zszedł z piłką do środka i uderzył z dystansu, jednak zmierzającą w sam środek bramki piłkę z łatwością złapał Wojciech Skaba.
W akcji ostatniej szansy piłkę z rzutu wolnego dogrywał jeszcze Sebastian Mila, ale wrocławianom nie udało się strzelić drugiej bramki i Legia po raz 3. z rzędu, a 16. w historii zdobyła Puchar Polski.
Czytaj piłkarskie newsy w każdej chwili w aplikacji Ekstraklasa.net na iPhone'a lub Androida.