menu

Legia popełniła grzech pychy. Oby Lech nie poszedł w jej ślady (KOMENTARZ)

12 lipca 2015, 12:40 | Grzegorz Margulewicz

Falstart Legii Warszawa w meczu o Superpuchar Polski, mimo że zepsuł humory praktycznie całemu środowisku związanemu z Legią, może tej drużynie wyjść na dobre. Wiele zależy od tego, czy uda się zachować spokój i wyciągnąć wnioski. Co ważne, apel ten tyczy się także Lecha.

Superpuchar Polski: Lech Poznań - Legia Warszawa
Superpuchar Polski: Lech Poznań - Legia Warszawa
fot. Waldemar Wylegalski/Polska Press

Osobie, dla której piątkowy Superpuchar byłby pierwszym od kilku lat meczem polskich drużyn oglądanym w telewizji, mogłoby wydać się nieprawdopodobne, że Legia w ostatnich latach traktowana była jak krajowy hegemon. Że to drużyna, która jeszcze w ubiegłym sezonie, w bardzo zbliżonym składzie, prezentowała się lepiej od Celtiku Glasgow, w cuglach wygrała grupę w Lidze Europy, a w jednym spotkaniu była w stanie grać jak równy z równym z Ajaksem Amsterdam. Nijak nie było tego widać w piątkowy wieczór w Poznaniu, ale na dobrą sprawę – to dobre wrażenie rozmyło się już dawno temu. Na dobrą sprawę, ostatni raz zachwyceni grą Legii mogliśmy być gdzieś w lutym, może marcu, a nie odosobnione są opinie, że praktycznie cały 2015 rok jest, póki co, w wykonaniu „Wojskowych” kiepski. Gdyby brać pod uwagę wyłącznie wyniki z tego roku, tj. liga grałaby systemem wiosna-jesień, Legia zajmowałaby obecnie 4. miejsce w tabeli, ze stratą 6 punktów do Lecha. Nie jest to wynik tragiczny, jednak jeśli przypomnimy sobie sezon 2012/2013, który stołeczna drużyna zakończyła z 3 porażkami na koncie, czy nawet rozgrywki 2013/2014, w których Legia przewodziła w tabeli praktycznie przez cały sezon, widać, że coś w rozwoju „polskiego Bayernu” poszło nie tak.

W pewnym momencie wydawało się, że polską ligę może dotknąć syndrom ligi szkockiej – z jednym liderem, który organizacyjnie, sportowo, i przede wszystkim – finansowo, odskoczy reszcie stawki na tyle, że walka o krajowe mistrzostwo będzie rozstrzygała się w okolicach marca. Uwierzono w to przede wszystkim w Warszawie, czego głównym beneficjentem został Lech Poznań.

Komentatorzy polityczni, podsumowując ostatnią kampanię prezydencką, zwracali uwagę na fakt, że porażka urzędującej jeszcze głowy państwa wynikała w znacznym stopniu ze zlekceważenia przeciwnika. „Pycha kroczy przed upadkiem”, mówiono, i podobną analogię można zauważyć właśnie w przypadku relacji Legii z Lechem. Działacze „Kolejorza” wyciągnęli wnioski ze słabszych lat, kiedy to ich drużyna nie potrafiła dotrzymać kroku rywalom, zatrudniając utytułowanego szkoleniowca, rozsądnie uzupełniając skład (poza Djoumem większość transferów „wypaliła” w wymierny sposób), a przede wszystkim przesycając go piekielnie utalentowaną młodzieżą – w tej chwili w pierwszej kadrze Lecha jest 6 Polaków urodzonych po 1993 roku. W Legii jest pięciu, jednak zawodnicy tacy jak Kownacki, Kędziora czy przede wszystkim Linetty prezentują się lepiej niż Ryczkowski, Hołownia czy Kalinkowski, mocniej stanowią o wizerunku Lecha jako zespołu. Legia w tym czasie – i to jest główna teza poniższego tekstu – nie rozwinęła się sportowo.

Przeświadczenie o własnej mocy spowodowało, że przymykano oko na fakt, że w kadrze ”Wojskowych” są zawodnicy, którzy w sensie sportowym nie wnoszą zbyt wiele do drużyny. Patrzę tu szczególnie na Jakuba Koseckiego (już nieobecnego), Marka Saganowskiego (2 gole w lidze w ostatnim sezonie) czy Michała Masłowskiego, który już od ponad pół roku nie może „odpalić” w stołecznym zespole. Zaklinanie rzeczywistości w Legii dobrze widać właśnie na przykładzie tego ostatniego, na którego w ostatnim meczu Henning Berg zwyczajnie nie postawił – wybrał nieobecnego w sparingach Dudę, który myślami jest już daleko od Warszawy. Były kapitan Zawiszy ma coraz mniejszy kredyt zaufania, jednak jego szansą może być po pierwsze – odkładane w czasie odejście słowackiego rozgrywającego, a przede wszystkim – cisza w temacie ewentualnych wzmocnień. Michałowie – Żyro i Kucharczyk, którym nie można zarzucić braku zaangażowania, momentami nie mają z kim grać. O polityce kadrowej trenera Berga napisano już niejedną rozprawę, którą podsumuję jednym zdaniem – Orlando Sa, najlepszy strzelec drużyny, nie jest już piłkarzem Legii.

Paradoksalnie, piątkowy mecz, w którym Legia okazała się wyraźnie słabsza od swojego najgroźniejszego rywala, jest najlepszym, co mogło spotkać zespół z Warszawy. Mit został odbrązowiony – utrata mistrzowskiego tytułu nie była przypadkiem, na to miano (jeśli już) zasługuje bardziej zdobycie przez Legię Pucharu Polski. Przebudzenie ze snu o własnej potędze było w tym przypadku wyjątkowo nieprzyjemne, ale może przynieść jedynie korzyści. Piłkarze „Wojskowych” na własnej skórze poczuli, jak wiele pracy przed nimi, jeśli chcą marzyć o powrocie na ligowy piedestał, nie mówiąc już o powtórzeniu wyniku z Europy z ostatniego sezonu. Większa niż kiedykolwiek tkwi w tym rola trenera Berga, który musi odzyskać zaufanie zawodników, pokazać im, że ma plan na wyjście z kryzysu, że sytuacja, w której Legia ogląda plecy największego rywala, nie jest sytuacją bez wyjścia. Nie sądzę, żeby Bogusław Leśnodorski z resztą zarządu zdecydowali się podziękować Norwegowi za współpracę – jeszcze nie teraz. Berg musi wzmocnić zespół – wychowankami, wprowadzając do niego świeżą krew, nakręcając wewnętrzną rywalizację i mobilizację. Najbliższe miesiące będą pod tym względem decydujące i jeśli Legia nie zakwalifikuje się do fazy grupowej Ligi Europy, trenerska karuzela w Ekstraklasie może rozkręcić się szybciej, niż ktokolwiek zakładał.

Tak się jakoś w Polsce przyjęło, że po jednym dobrym meczu przypina się piłkarzowi/drużynie łatkę zwycięzcy/przegranego, wiąże się ogromne nadzieje, albo odsądza od czci i wiary. Piątkowy Superpuchar Polski spolaryzował na tej osi zespoły Lecha i Legii, jednak w tej upraszczającej rzeczywistość zabawie zapomina się, że już za chwilę, po ewentualnym nieudanym wejściu w europejskie puchary, optyka może zmienić się o 180 stopni. Mam w głowie tylko jedno życzenie – niech tylko Lech nie myśli, że jest tak mocny, jak w piątkowym meczu, akurat „Kolejorz” lubił w ostatnich latach kompromitować się w Europie. A Legia niech pokaże, że jest poważnym zespołem i ma argumenty, by nie traktować jej jak odcinającej kupony kapeli, której zdarzyło się nagrać wakacyjny przebój.


Polecamy