menu

Legia dopełniła formalności i awansowała do finału Pucharu Polski - 6:1 w dwumeczu z Podbeskidziem!

8 kwietnia 2015, 22:37 | Konrad Kryczka

Po zwycięstwie w Bielsku-Białej 4:1 tym razem piłkarze Legii Warszawa pokonali w meczu rewanżowym półfinału Pucharu Polski Podbeskidzie 2:0. Bohaterem spotkania został Marek Saganowski, autor obu goli dla mistrzów Polski. W czwartek rozegrane zostanie rewanżowe spotkanie w drugim półfinale rozgrywek, w którym Błękitni Stargard Szczeciński zmierzą się na wyjeździe z Lechem Poznań. W pierwszym meczu drugoligowiec pokonał przedstawiciela Ekstraklasy 3:1.

PP: Legia - Podbeskidzie
fot. Bartek Syta/Polska Press
PP: Legia - Podbeskidzie
fot. Bartek Syta/Polska Press
PP: Legia - Podbeskidzie
fot. Bartek Syta/Polska Press
PP: Legia - Podbeskidzie
fot. Bartek Syta/Polska Press
PP: Legia - Podbeskidzie
fot. Bartek Syta/Polska Press
PP: Legia - Podbeskidzie
fot. Bartek Syta/Polska Press
PP: Legia - Podbeskidzie
fot. Bartek Syta/Polska Press
PP: Legia - Podbeskidzie
fot. Bartek Syta/Polska Press
PP: Legia - Podbeskidzie
fot. Bartek Syta/Polska Press
PP: Legia - Podbeskidzie
fot. Bartek Syta/Polska Press
1 / 10

Miało być dopełnienie formalności i tak właśnie było. Jeszcze przed meczem Henning Berg mówił kurtuazyjnie, że jego drużyna jest w połowie drogi i nic nie jest przesądzone. Oczywiście, dzisiaj „Wojskowi” musieli wyjść na boisku i obronić trzybramkową przewagę z Bielska, co – nie oszukujmy się – nie należało do trudniejszych zadań. Tak właściwie warszawianie musieli tylko wyjść na boisku, zrobić trochę kilometrów i nie popełnić paru idiotycznych błędów, które kosztowałyby ich awans. Nic ponadto. Legioniści, którzy wyszli na boisko w dosyć zmodyfikowanym składzie (to akurat nie dziwi – Berg rotuje nim, kiedy tylko ma okazję), wyszli ponad program i boleśnie ukłuli rywali również na własnym obiekcie.

Bohaterem gospodarzy został Marek Saganowski, który dwukrotnie pokonał Michala Peskovicia. Najpierw głową po dośrodkowaniu Dominika Furmana z rzutu rożnego, a później z najbliższej odległości, dobijając jedynie uderzenie niezwykle aktywnego Jakuba Koseckiego. Tym samym „Sagan” przypomniał wszystkim, że potrafi strzelać bramki. A miał komu. W ostatnich tygodniach wypominano mu głównie, od jakiego czasu nie potrafi skierować piłki do siatki (poprzednio trafił w listopadzie, co mówi samo za siebie). Teraz odpowiedział krytykom dubletem, a spokojnie mógł hat-trickiem. W pierwszej połowie idealnym podaniem z własnej połowy obsłużył go Ivica Vrdoljak, Saganowski wyszedł sam na sam z bramkarzem rywali, ale przegrał decydujący pojedynek, posyłając piłkę wprost w ręce Peskovicia.

Ale spośród legionistów nie tylko „Sagan” zasłużył na pochwały. Dobry mecz zagrał cały zespół i trudno się przyczepić do któregokolwiek zawodnika stołecznego klubu. W jeszcze nie najwyższej formie jest co prawda Michał Żyro, ale w jego przypadku można to zrozumieć (pierwszy mecz po wyleczeniu kontuzji). Najbardziej aktywny wśród piłkarzy Legii by Kosecki, który co chwilę męczył obrońców Podbeskidzia, mknąc po skrzydle i uskuteczniając dryblingi. I przyznamy, że prawie wszystko wychodziło mu dobrze. W jego występie brakowało jedynie postawienia kropki nad i, czyli strzelenia bramki. „Kosa” miał ku temu kilka sytuacji, ale piłka po jego strzałach lądowała albo za bramką, albo dobrze wyczuwał go Pesković. Warto pochwalić również Furmana, który najpierw wspólnie z Vrdoljakiem, a później Tomaszem Jodłowcem poukładał grę „Wojskowych” w środkowej strefie boiska. „Furmi” parokrotnie przytomnie przejął piłkę, a jeszcze częściej udanie i na całkowitym luzie rozprowadził ją do grających szerzej kolegów.

Wypadałoby wspomnieć jeszcze kilka lub kilkanaście słów o Podbeskidziu, choć nie bardzo jest o czym. Przed meczem było praktycznie pewne, że bielszczanie przyjeżdżają do Warszawy pograć o honor. Można pisać i mówić różne rzeczy, ale jeżeli Leszek Ojrzyński zdecydował się na wystawienie w większości zawodników, którzy grają rzadziej w lidze, to też o czymś świadczy. Gdyby rzeczywiście był pewny, że może wyszarpać warszawianom awans z rąk zabrałby ze sobą do stolicy jak najmocniejszą kadrę. A z tych, których zabrał, skleił jedenastkę, która miała momenty i to głównie w pierwszej połowie. Nieźle wyglądał Piotr Malinowski, który – gdyby miał więcej atutów niż tylko szybkość (choć dziś nie był cały czas jeźdźcem bez głowy) – mógłby zakończyć spotkanie z bramką na koncie. Na początku spotkania wyszedł sam na sam z Dusanem Kuciakiem, ale przegrał pojedynek ze Słowakiem. Zaskoczyć rywali silnymi strzałami próbował Dariusz Kołodziej, a Frank Adu Kwame postanowił ich rozśmieszyć – najpierw przeciął powietrze zamiast piłki, a później jeszcze się poślizgnął.

Legia zatem zasłużenie awansowała do finału rozgrywek, ogrywając Podbeskidzie w dwumeczu 6:1. Mecz decydujący o trofeum odbędzie się 2 maja na Stadionie Narodowym.


Polecamy