menu

Lechia pokonała Cracovię i przerwała fatalną passę czterech kolejnych meczów bez wygranej

4 października 2014, 19:53 | Jan Jaźwiński

W 11. kolejce T-Mobile Ekstraklasy Lechia Gdańsk pokonała u siebie Cracovię 1:0 po bramce Macieja Makuszewskiego. Gdańszczanie przełamali passę czterech kolejnych meczów bez wygranej.

Lechia zmierzy się u siebie z Cracovią
Lechia zmierzy się u siebie z Cracovią
fot. Ryszard Kotowski

Dzisiejszy mecz był debiutem Tomasza Untona w roli pierwszego trenera Lechii na PGE Arenie. Jeszcze kilka dni temu było niemal pewne, że nowym szkoleniowcem biało-zielonych zostanie Tomasz Hajto, jednak „veto” tej kandydaturze powiedzieli przedstawiciele zarządu klubu z prezesem Dariuszem Krawczykiem na czele. Podczas dzisiejszego spotkania kibice gospodarzy wyrazili swoją satysfakcję z działań prezesa Lechii, dokumentując to na banerze z napisem „Dariusz Krawczyk 1945% poparcia”, w którym nawiązali do daty powstania klubu.

W poprzednim meczu ligowym z Górnikiem Zabrze podopieczni Untona stylem gry przypominali tę Lechię za kadencji Ricardo Moniza. Dzisiaj ten styl był jeszcze bardziej widoczny, a co najważniejsze – skuteczny. Gdańszczanie od początku byli stroną przeważającą. Pierwsza bramka padła już w 5. minucie, kiedy gola po dośrodkowaniu Łukasika strzelił Maciej Makuszewski. Po wyjściu na prowadzenie gdańszczanie nadal byli stroną dominującą, praktycznie nie dopuszczali gości do sytuacji bramkowych. Wyjątkiem był strzał głową Budzińskiego w 10. minucie, ale czujność w tej akcji zachował Mateusz Bąk.

Kolejne minuty to nadal ataki Lechii, z marnymi próbami kontrataków w wykonaniu Cracovii. Warta odnotowania sytuacja miała miejsce w 26. minucie, kiedy gospodarze byli bardzo blisko podwyższenia prowadzenia. Piłkę Colakowi sprzed nosa wybił Pilarz, a następnie dobitki na pustą bramkę z dystansu próbował Makuszewski. Futbolówka przeleciała nad bramką „Pasów”, ale lechiści ani myśleli o zaprzestaniu atakowania. Po pół godzinie gry niezłym strzałem z dystansu popisał się Piotr Wiśniewski, ale czujność w bramce zachował Krzysztof Pilarz. Już dwie minuty później goście byli bardzo blisko wyrównania – sam na sam z Bąkiem wyszedł Daliba, ale bramkarz Lechii wykazał się znakomitym refleksem broniąc strzał Senegalczyka.

Gospodarze grali bardzo efektownie, ale w każdej akcji brakowało tej „kropki nad i”. Nieźle spisywał się Stojan Vranjes, który – podobnie jak w Zabrzu – zagrał na swojej nominalnej pozycji, czyli przysłowiowej „dziesiątce”. Bośniak najwyraźniej nie odnajdował się w ustawieniu preferowanym przez Joaquima Machado, który wystawiał go jako cofniętego pomocnika. Vranjes zanotował kilka niecelnych główek, ale jego strzały z dystansu kilkukrotnie zmusiły Pilarza do poświęcenia.

Druga połowa rozpoczęła się bardzo mizernie. Oba zespoły prezentowały niedokładny futbol, a akcji bramkowych było jak na lekarstwo. Dwukrotnie blisko gola byli gospodarze (rzut wolny Vranjesa z 51. minuty i niezłe wejście ofensywne Pietrowskiego z 56. minuty), ale każda próba kończyła się fiaskiem. Po godzinie gry kilka akcji przeprowadziła Cracovia, ale zarówno zamieszanie w polu karnym w 66. minucie, jak i groźne uderzenie Rakkelsa z 73. minuty zostały wyjaśnione przez Rafała Janickiego.

Z każdą kolejną minutą goście atakowali coraz śmielej, ale w ich akcjach brakowało solidnego wykończenia. Mocnym argumentem Cracovii była gra dwójki skrzydłowych – Deleu i Dialiby, którzy wprowadzali sporo zamieszania w szeregach defensywnych gospodarzy. Solidnie prezentował się również Dennis Rakels, ale jego akcje zazwyczaj były stopowane przez Rafała Janickiego.

Końcowe minuty to przewaga gości, z której jednak nic nie wynikło. Krakowianie zepchnęli Lechię do defensywy, ale nie zdołali skutecznie zagrozić bramce dobrze dysponowanego Mateusza Bąka. W ostatnich sekundach znakomitą okazję do podwyższenia prowadzenia miał jeszcze Antonio Colak, ale jego strzał został rozpaczliwie obroniony przez Krzysztofa Pilarza.