W Zabrzu 32 strzały, ani jednego gola. Górnik przezimuje najwyżej na drugim miejscu
Takiego 0:0 życzyłby sobie nawet najbardziej wybredny obserwator. Górnik Zabrze podzielił się z Lechią Gdańsk punktami i choć bramki nie padły, to mecz mógł się podobać. Obie drużyny stworzyły sobie po kilka dogodnych sytuacji.
Jakim cudem nie prowadzimy – takie pytanie chyba najczęściej zadawali sobie piłkarze Lechii w przerwie spotkania. Biało-zieloni w pierwszej części oddali bowiem aż trzynaście strzałów, z czego cztery były celne, a po kilku innych piłka o centymetry mijała oba słupki. Na grę gdańszczan patrzyło się z dużą przyjemnością, gorzej było z oceną wykończenia mozolnie projektowanych akcji, którym ton i tempo nadawał Daisuke Matsui. Lechistom nie wychodziły próby z bliska (Przemysław Frankowski), po rzutach rożnych (Rafał Janicki), z bocznych sektorów (Adam Pazio) i zza pola karnego (Christopher Oualembo). – Nasza skuteczność była zerowa, może brakowało kogoś takiego jak Piotr Grzelczak, który dziś pauzuje za kartki – zastanawiał się w przerwie Piotr Wiśniewski. „Wiśnia” również miał swoje okazje. Tę najlepszą zmarnował w 24 minucie, kiedy uderzył głową obok bramki po wypieszczonym dośrodkowaniu od Adama Pazia.
Górnik, choć miał 62 procentowe posiadanie piłki, wyglądał przed przerwą jakby to nie on był wiceliderem tabeli - przede wszystkim dlatego, że pozwalał Lechii na konstruowanie akcji w strategicznych strefach boiska. Słabo wyglądała także współpraca pomocników z Mateuszem Zacharą, a uderzenia Prejuce’a Nakoulmy zatrzymywały się na ciałach przeciwników. Poza tym, zabrzanie nie umieli wykorzystać dwóch prezentów, jakie dał im Sebastian Madera, który zbyt krótko wyprowadzał piłkę.
Role odwróciły się w drugiej odsłonie, ale nie na tyle, by zmienił się wynik. Górnik w kwadrans oddał siedem strzałów, doszlusowując do rezultatu, jaki w pierwszej połowie uzyskała Lechia. Problem jednak w tym, że zabrzanie również nie umieli wieńczyć ataków. Po żadnych z nich piłka nie zatrzepotała w siatce, choć bliscy byli Nakoulma (słupek), Boris Pandza (po rogu trafił w bramkarza) oraz wprowadzony na murawę Wojciech Łuczak (po wznowieniu z autu kopnął obok lewego słupka). Górnikowi i Lechii zabrakło dziś skuteczności i chyba trochę szczęścia, bo właśnie takie wrażenie można było odnieść po kilku sytuacjach.