menu

Kaczmarek dla Ekstraklasa.net: Nie złożę ofiary z barana, żeby odczarować PGE Arenę

26 września 2012, 16:41 | Jacek Czaplewski

- Wróciłem do Lechii po dwudziestu latach rozłąki. Nie chcę tu umierać, ale zrobić swoją robotę. Przychodzę przed ósmą, a o dziewiątej wieczorem gaszę światło. Bo Lechia brzmi dumnie i na to zasługuje - mówi w wywiadzie dla Ekstraklasa.net trener gdańskiej Lechii, Bogusław Kaczmarek.

Serce ściska pana, gdy widzi te pustki na PGE Arenie?
No ale co ja mam powiedzieć? Że nie? Jasne, nachodzi mnie czasem moment zadumy, refleksji... Przywołam więc pewną anegdotę. Gdy pracowałem jeszcze z reprezentacją, pojechaliśmy wraz ze sztabem szkoleniowym do Gdańska, by omówić sprawy szkoleniowe, ale też zahaczyć o podwaliny pod nowy stadion. Było mnóstwo oficjeli. Wojewoda pomorski, minister sportu, nawet menadżer z jakiejś dużej, holenderskiej agencji, która zajmowała się budową. Płynęliśmy Motławą, właśnie niedaleko miejsca, gdzie jest PGE Arena. Podszedłem do prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza i zagaiłem:
- Panie prezydencie, będziemy się niedługo szczycić fantastycznym obiektem. Na tym stadionie musi być jakościowa drużyna. Uda się?
Nie pamiętam już reakcji prezydenta, pewnie przytakiwał i obiecywał pomoc. Ale już właśnie wtedy wiedziałem, że wraz z pierwszą łopatą pod budowę areny, trzeba zacząć budować relatywny do jej jakości zespół. Środki były tylko źle je ulokowano i to się teraz za nami ciągnie.

Jaki jest pomysł na ściągnięcie kibiców na PGE Arenę? Na Legii panuje taka moda, że chodzi się na Danijela Ljuboję.
To u nas będzie się chodziło na Traore, a w przyszłości na Łazaja, czy Kacprzyckiego. To jest zastanawiające: wygrywa się dwa mecze z rzędu, na wyjeździe, a przychodzi mniej kibiców niż na inaugurację. Nie wiem, może się piłka znudziła po tym Euro? To dla mnie jakiś socjologiczny rebus. Zgodzi się pan ze mną, czy nie?

Polacy są spragnieni wielkiej piłki. Na sparing Lecha Poznań z Borussią Dortmund przyszło 40 tys. widzów, a dla porównania na ligowy mecz z Górnikiem Zabrze połowa tej widowni. Widać różnicę.
Przełóżmy to na teatr. Pierwszą rzeczą, jaka pana interesuje, to treść sztuki, ale też gra aktorów, obsada.

Pamiętam wywiad w „Gazecie Wyborczej”, który ukazał się tuż przed sezonem. Mówił pan wtedy, że Lechia to nie imieniny u cioci Jadzi. Piłkarze zdążyli już to zrozumieć?
Jestem gościem, który trochę w piłce przeżył. Niedawno także. Śmierć i pogrzeb Dawida Zapiska dobitnie zawładnęły moim stanem emocjonalnym. Towarzyszyłem mu w jego ostatniej drodze, spotkałem się z jego mamą… Jeśli pogrzeb może być piękny, to ten był właśnie taki. To było niesamowite wydarzenie. Ale ten smutny moment pokazał jeszcze coś innego. Coś, z czego Lechia zawsze słynęła. Przywiązania do barw. Wie pan, Lechia to wyjątkowy klub, uwarunkowany historycznie. Widziałem jak się palił dom Partii, mój zaprzyjaźniony kolega zginął w grudniowych protestach i Lechia wtedy też była wpisana w historię miasta i kraju. 83’ roku, gdy Solidarność była głęboko w podziemiach, grałem w Stanach Zjednoczonych. Płaciliśmy wówczas na taki specjalny fundusz solidarnościowy. Na Zachodzie byli wówczas przekonani, że Solidarność jest już stłamszona. Mylili się. Mecz z Juventusem Turyn w cudowny sposób zaprzeczył tej hipotezie. Był Wałęsa, była Solidarność, byli ludzie, którzy demonstrowali swoją niezależność i prawo do wolności. Dlatego zawsze będę powtarzał, że Lechia to klub wyjątkowy, który trzeba szanować. Tutaj nie wystarczy być i mieć. Trzeba chcieć. Dla ludzi, którzy o tym zapomną – nie będzie miejsca. Ja w tym klubie zostanę do końca życia, a nawet dzień dłużej. Nie mam zamiaru stąd odchodzić. Obojętnie, czy będę pierwszym trenerem, czy będę pracował w innej roli. Mam tu swoją gwiazdę w alei sław, jestem z tym klubem związany kilkadziesiąt lat. Dołożę wszelkich starań, żeby Lechia była Lechią. Ze swoją tożsamością, stylem, przywiązaniem, oddziaływaniem na to, co dzieje się wokół miasta.

U piłkarzy chce pan więc wyzwolić cechy wolicjonalne, które posłużą za stempel z napisem „tożsamość”.
To ważna rzecz. Wróciłem do Lechii po dwudziestu latach rozłąki. Nie chcę tu umierać, umartwiać, ale zrobić swoją robotę. Przychodzę przed ósmą, a o dziewiątej wieczorem gaszę światło. Bo Lechia brzmi dumnie i na to zasługuje.

Abdou Razack Traore nie ma z kim pograć w Lechii?
Nie podzielam pańskiej opinii. Mnie interesuje Razack grający z całą drużyną. Pierwsza połowa z Piastem w jego wykonaniu była naprawdę dobra. W drugiej mnie trochę zdenerwował, bo szukał egoistycznych rozwiązań, niestety, na niekorzyść zespołu.

Potrzebuje indywidualnego podejścia?
Znajomi, związani z klubem, mówią, że jestem pierwszym trenerem, który się z nim dogaduje. Przyznaję – mam z nim wspaniały kontakt. Lubię pracować z obcokrajowcami, szczególnie z Czarnego Lądu. Na przykład z Moussą Yayaha, albo Ivicą Kriżanacem. A właśnie, co z nim? Kiedyś był kapitanem w Zenicie Sankt Petersburg. Gdzie się teraz obraca?

Wrócił do Chorwacji. Gra w RNK Split.
A miał iść do Hajduka, to strzelił we własną stopę, mówiąc, że sprawy dyscyplinarne to go średnią interesują i postawił sprawę jasno: albo biorą go takiego, jakim jest, albo on nie złoży podpisu pod umową (śmiech). Ostatnio rozmawiałem o nim z dyrektorem sportowym Zenitu. Ivica przyszedł do prezesa i powiedział, ze już dziękuje, nie chce dalej grać. Humorystyczny gość.

Często pański przyjaciel, Jan de Zeeuw widywany jest na Lechii. Raz był nawet na treningu. Próbuje pan go wkręcić w jakąś rolę? Kontakty ma dosyć szerokie.
Znamy się trzydzieści lat. Przywiózł mi kasety z nagraniami naszej wspólnej pracy w reprezentacji Polski. Jan jest kibicem Lechii. Jego żona, Polka, chodziła na Traugutta od młodzieńczych lat. A że mieszkają pod Kartuzami, to często się widujemy. Nie ukrywam, że Janek może nam pomóc, jeśli chodzi o kontakty międzynarodowe. Może nawiążemy współpracę z jakimś klubem holenderskim. Ja mam taki plan. Jest też dobra wola ze strony władz, ale na razie brakuje konkretów.

Dwa zwycięstwa, trzy porażki. Czy oprócz sześciopunktowej zdobyczy jest pan w ogóle z czegoś zadowolony?
Trudno być zadowolonym, skoro przegrywa się mecz z Piastem Gliwice, gdy do 55 minuty ma się ich na tacy. Trudno być zadowolonym, jeśli nasz lewy obrońca (Vytautas Andruskevicius przyp. red.) popełnia szkolny… przepraszam – przedszkolny błąd, który przesądza o wyniku. Trudno być w wreszcie zadowolonym, gdy kontroluje się drugą połowę spotkania z Wisłą Kraków, a wraca się do domu bez punktu, bo sędzia puszcza gola, który nie powinien być uznany. Nie chcę już nawet mówić o porażce z Polonią Warszawa, bo w tamtym spotkaniu było tyle błędów indywidualnych, że szkoda gadać. Dziewiąte miejsce i sześć punktów odzwierciedlają realia.

A styl gry? Może z niego się pan cieszy?
Czy my jesteśmy drużyną piłkarską, czy parą w jeździe figurowej? Nam za sztuczki techniczne, piękne zagrania, czy dryblingi punktów nie przyznają. Lechia jest w okresie olbrzymiej transformacji. Odeszło dwunastu piłkarzy. Większość pożegnaliśmy bez machania chusteczką. Ale lukę po skrzydłowych: Kubie Wilku i jego imienniku, Kubie Koseckim trzeba umieć wypełnić. Pamiętajmy, że te dwa nazwiska doprowadziły do tego, że dalej gramy w ekstraklasie. Klubowy budżet został nadszarpnięty przez ostatnie dwa lata. Dlaczego? Bo naściągano piłkarzy, którzy się nie sprawdzili, a którzy pobierali grube pieniądze. Mi, jako trenerowi, przypadło zadanie przeprowadzenia Lechii przez trudną fazę – przebudowy. W ramach ściśle określonych środków starałem się pozyskać takich piłkarzy, którzy coś wniosą do zespołu. Apeluję o cierpliwość.

I zaufanie kibiców.
Moje nazwisko to nie jest kwestia pięciu meczów w Lechii.

W Polsce jest tendencja do zwalniania po dwóch-trzech nieudanych spotkaniach. Pan się nie boi?
Poradzę sobie, ale potrzebują czasu. Jeszcze przed podpisaniem kontraktu odbyłem z zarządem dżentelmeńską rozmowę na temat naszej współpracy, jej warunków, niuansów. Jesienią musimy uciułać punktów, żeby bezboleśnie przejść ten pierwszy etap. Jestem pewny, że się uda. Lechia będzie na wiosnę drużyną, na którą będzie się chciało przyjść popatrzeć.

Skąd ciągła rotacja w składzie? Bierze pan pod uwagę dyspozycję na treningach, czy próbuje oddzielić ziarna od plew?
To zbyt radykalne postawienie sprawy. Nie chciałbym, komukolwiek, wyrządzić krzywdy swoim osądem. Powiem tak: Przepracowuję z nimi w pełni każdy mikrocykl. Widzę na co w poszczególnych momencie stać konkretnego zawodnika. Ale przy wyborze biorę również pod uwagę mocne strony przeciwnika. Zmiany przynoszą korzyści, co potwierdzają wygrane z Pogonią Szczecin i Koroną Kielce.

Dlaczego Lechia nie potrafi u siebie zwyciężać? Przytłacza was presja, czy nie sprzyja Fortuna?
W głowie się wszystko zaczyna, w głowie się wszystko kończy, lecz mówiąc jedynie o psychice upraszczałbym problem. Tak samo z kwestią szczęścia, bądź jego braku. Mamy przeprowadzić egzorcyzmy? Zabić barana i złożyć na ofierze? Wezwać szamana, czarnoksiężnika, czy najstarszego Indianina, który odczarowałbym ten stadion? Nie. Wystarczy wyjść i gryźć murawę. Czy to nastąpi w meczu z Lechem Poznań? Chciałbym.

Jak pytam kibiców Lechii o Grzegorza Rasiaka to cisną im się na usta bardzo ostre słowa. Pana też irytuje jego dyspozycja?
Nic nie trwa wiecznie. Dostał swoją szansę.

Sugeruje pan, że Rasiak usiądzie na ławce.
Nawet jeśli, to pan nie będzie pierwszą osobą, która się o tym dowie. To zostaje w szatni. Na początku były zupełnie inne założenia odnośnie gry skrzydłami. Grzesiek nie dostaje podań z boków pomocy. Można gdybać co by się stało, gdyby zostali Kosecki i Wilk. Rasiak przecież słynie z tego, że jak dostanie odpowiednią piłkę, to potrafi zrobić z niej użytek. Siedemdziesiąt goli na zapleczu Premier League o czymś chyba świadczy. Większość z nich zdobył po crossach, po zagraniach diagonalnych, bo to taki typ penetratora szesnastki. W Lechii brakuje mu tego wsparcia. Liczę na Łukasza Kacprzyckiego.

Jest pan zadowolony z transferów? Pięć kolejek to dobry moment na pierwsze wnioski.
Żeby była jasność: nie przeprowadziliśmy żadnych transferów gotówkowych. Wszyscy przyszli do nas z kartą w ręku, nawet nie przejmowaliśmy się bzdurnymi prowizjami menadżerskimi. W ostatnich dwóch latach wydawano natomiast spore pieniądze na tzw. „wzmocnienia”. No ilu się sprawdziło? Garstka. Garsteczka. Z tych nazwisk można by wycisnąć tyle, co mleka z chorego kozła. Niewiele. Dlatego ja, w porozumieniu z zarządem, działałem na zasadzie okazji. Zbierałem opinie u znajomych, przeprowadzałem własną retrospekcję, bo z takim Rasiakiem miałem okazję już pracować, no i wydawało mi się, że ci, których wziąłem, spełnią swoje zadania. To że taki Rasiak na razie nie błyszczy, nie oznacza, że wkrótce nie będzie inaczej. Andreu? Jeden z lepszych defensywnych pomocników Polonii Warszawa – takiego go zapamiętałem. Na razie musi się wkomponować do zespołu. Dwa miesiące to za mało, by dawać mu negatywną ocenę. Jarek Bieniuk – jeden z najlepszych stoperów w lidze, co zresztą już w naszych barwach potwierdził. Jedźmy dalej – Piotr Brożek. Na razie ma problemy z dojściem do formy, ale znam jego możliwości i czuję, że to tylko kwestia czasu.

Co z tym wprowadzeniem młodych piłkarzy? Buńczucznie zapowiadał pan, że Lechia będzie słynęła z wychowanków.
Młodzież musi czuć komfort wejścia na boisko. W meczu z Piastem Gliwice szykowałem do wejścia Kacpra Łazaja i Wojciecha Zyskę. Gdyby padła druga bramka, to automatycznie by jeden wszedł, a chwilę potem drugi. Mam doświadczenie i wiem, jak taki proces powinien przebiegać. Pierwszy przykład z brzegu – Jurek Dudek. Będąc trenerem Sokołu Tychy, dałem mu szansę gry przeciwko Legii Warszawa w ćwierćfinale Pucharu Polski. Miał bodajże 21 lat. Przemek Tytoń debiutował u mnie w wieku 18 lat. Sławek Wojciechowski zagrał w pierwszej lidze mając 15 lat i 5 miesięcy. Cała trójka zrobiła, lub – jak w przypadku Przemka – robi kariery. Jak odchodziłem z Lechii, grało w niej piętnastu wychowanków. Niech pan sobie sprawdzi, gdzie później wypłynęli.

Zagraniczny szrot blokuje wejście młodym Polakom?
Bezwzględnie. Nie jestem rasistą, ale nie może być, że w czwartoligowym klubie gra jedenastu piłkarzy z Afryki. Gdzie ta nasza młodzież ma się ogrywać, skoro nawet na takim szczeblu nie jest jej to dane? Oni lądują na piłkarskim śmietniku, bo trenerzy wystawiają Nigeryjczyków, Chorwatów, czy innych Białorusinów. Zróbmy prosty ruch: wprowadźmy ograniczenie zawodników zagranicznych. Ja wiem, że Unia, że wolny rynek. Gadka szmatka. Inni potrafili sobie poradzić. I ja wierzę, że po wyborach w PZPN wiele się zmieni, zwłaszcza w piramidzie szkoleniowej.

Który z kandydatów wydaje się być najodpowiedniejszą osobą na tym stanowisku?
Tego nie zdradzę. Generalnie oczekuję tego, że nowy prezes będzie generował środki, a nie pobierał pensję. To prosty model, funkcjonujący w normalnych, europejskich standardach.

Rozmawiał Jacek Czaplewski / Ekstraklasa.net


Polecamy