Lech wicemistrzem Polski po rozgromieniu Ruchu. Niebiescy pewni pucharów
Lech Poznań zapewnił sobie wicemistrzostwo Polski, pokonując Ruch Chorzów 4:0. Kolejorzowi do zajęcia drugiego miejsca wystarczał remis, ale zespół Mariusza Rumaka postanowił nie zostawiać wątpliwości, kto jest lepszy. Ruch może jeszcze stracić trzecie miejsce na rzecz Górnika Zabrze, ale jest już pewny gry w Lidze Europy, bo nie przegoni go Lechia, która nie wygrała z Wisłą.
Kibice na meczu Lech Poznań - Ruch Chorzów!
Pierwszą groźną akcję Lech przeprowadził w 6. minucie meczu. Gergo Lovrencsics dostał dobrą piłkę po prawej stronie pola karnego, zdecydował się dograć pod bramkę do Karola Linettego, który jednak minął się z piłką, a do tego był na spalonym. Młody pomocnik „Kolejorza” po raz kolejny potwierdził regułę, że wykończenie akcji nie jest jego mocną stroną.
Na kolejną sytuację musieliśmy czekać aż dwadzieścia minut i była to akcja, która powinna przynieść Lechowi bramkę na 1:0. Poznaniacy ruszyli na rywala z kontratakiem dwóch na jednego, piłkę na lewej stronie miał Łukasz Teodorczyk, który dograł na środek do Kaspera Hamalainena, który nie trafił w futbolówkę w sytuacji sam na sam z Krzysztofem Kamińskim. A wystarczyło tylko dostawić nogę.
Dwie sytuacje w ciągu niespełna pół godziny – to zdecydowanie za mało na mecz dwóch zespołów, walczących o tytuł wicemistrza Polski. Tempo spotkania było słabe, oba zespoły specjalnie go nie forsowały, nie próbowali atakować bramki przeciwnika, a z boiska wiało nudą. Niewiele brakowały, by w 30. minucie przełamał ją Bartłomiej Babiarz, który huknął z dystansu w słupek bramki Krzysztofa Kotorowskiego. Niesygnalizowany strzał mógł zaskoczyć doświadczonego bramkarza poznańskiego zespołu. Kilka tygodni temu Lech stracił w ten sposób gola z Górnikiem Zabrze, gdy przepięknym uderzeniem popisał się Radosław Sobolewski.
Babiarzowi zabrakło niewiele, w odpowiedzi podobnego strzału próbował Lovrencsics, ale walnął gdzieś w trybuny. W 36. minucie Węgier wpadł w objęcia kolegów, bo zaliczył asystę przy golu Szymona Pawłowskiego. Ta bramka była dość dziwna – dośrodkowanie prawego pomocnika Lecha nie było, specjalnie udane. Piłka dwa razy skozłowała i trafiła pod nogi Pawłowskiego, który oddał niezbyt mocny strzał, po drodze obijając jednak Marcina Malinowskiego. To kompletnie zmyliło golkipera Ruchu, który musiał wyciągać piłkę z siatki.
Chwilę później uczynił to po raz drugi. Tym razem z lewej strony dośrodkowywał Luis Henriquez, piłka trafiła na długi słupek do Hamalainena, który zdobył swoją dziewiątą bramkę w tym sezonie. W tej sytuacji zaspali obrońcy zespołu z Chorzowa, nie zdążył również Kamiński i Fin skierował piłkę praktycznie do pustej bramki.
Słaba pierwsza połowa zakończyła się bardzo ciekawie, co pozwalało pozytywnie myśleć o drugiej części spotkania. I rzeczywiście zaczęła się z wysokiego „C” za sprawą gospodarzy, którzy od samego początku ruszyli na bramkę Ruchu. Bardzo dobrą okazję miał w 48. minucie Pawłowski, który minimalnie przestrzelił głową po dośrodkowaniu Lovrencsicsa. Pięć minut później było groźne pod bramką Lecha, Krzysztof Kotorowski zdołał jednak wypiąstkować piłkę po wrzutce Filipa Starzyńskiego z rzutu wolnego.
To trwało jednak tylko dziesięć minut, bo później obraz gry przypominał to, co oglądaliśmy przez większość pierwszej połowy. Czyli niewiele akcji podbramkowych, walka o piłkę w środku pola i przeciętne tempo spotkania. Warto odnotować jedynie kolejną próbę Babiarza, który w 67. minucie ponownie szukał szczęścia strzałem z dystansu. Tym razem posłał piłkę obok celu.
Taki stan rzeczy ponownie przerwał Lech, zdobywając trzeciego gola po koronkowej akcji. W 68. minucie Pawłowski zagrał do wchodzącego w pole karne Marcina Kamińskiego, ten wyłożył piłkę Teodorczykowi, który nie pomylił się i pewnym strzałem pokonał Krzysztofa Kamińskiego. A dziesięć minut później poznaniacy prowadzili już 4:0 – Henriquez zagrał świetną prostopadłą piłkę do wychodzącego na czystą pozycję Daylona Claasena, a ten w sytuacji sam na sam pokonał golkipera Ruchu.