menu

Lech w bólach pokonał Górnika Łęczna. Kapitalny gol Keity dał poznaniakom trzy punkty

26 października 2014, 17:14 | Wojciech Maćczak

Lech Poznań zanotował trzecie z rzędu zwycięstwo na własnym boisku. Mimo że podopieczni Macieja Skorży przez większość meczu kompletnie nie mieli pomysłu na sforsowanie defensywy rywala, to ostatecznie zdołali zainkasować komplet punktów. O wyniku zdecydował fantastyczny gol Muhameda Keity w końcówce meczu.

Piłkarze Górnika Łęczna mieli w Poznaniu jeden cel – uniknąć kolejnej, już szóstej wyjazdowej porażki w tym sezonie. Podopieczni Jurija Szatałowa od początku rozgrywek bardzo słabo spisują się na boiskach rywali, do tej pory zdobyli tam tylko trzy punkty. Nadzieje rozbudzał mecz poznaniaków z Koroną Kielce w poprzedniej kolejce spotkań Ekstraklasy. Lech zagrał przeciętnie, a w ostatnich minutach stracił zwycięstwo po bramce z rzutu rożnego.

Z drugiej strony sukcesu łęcznian nie wróżyła ich postawa w poprzedniej kolejce, a więc porażka z Podbeskidziem. Statystyką, która również przemawiała przeciwko graczom beniaminka Ekstraklasy, były ostatnie wyniki Lecha na własnym boisku. „Kolejorz” najpierw pokonał 6:2 Zawiszę Bydgoszcz, a później rozstrzelał najlepszą ligową defensywę GKS-u Bełchatów, aplikując jej pięć bramek. Górnik miał być kolejnym skalpem.

Poznaniacy potwierdzali to, bo od początku meczu byli stroną przeważającą. Nie była to różnica miażdżąca, nie zepchnęli rywala do głębokiej defensywy, jednak trzeba przyznać, że gra toczyła się głownie na połowie graczy z Lubelszczyzny. Aktywny był Zaur Sadajew, zbierając pod bramką rywala sporo górnych piłek, dobre wrażenie sprawiał również Kasper Hamalainen, efektowny, ale przy tym mało efektywny był Szymon Pawłowski. Swojej przewagi gospodarze nie przełożyli na stuprocentowe sytuacje, większość akcji kończyli zbyt słabymi lub niecelnymi strzałami zza linii pola karnego. Takie próby zanotowali między innymi wymienieni wcześniej Sadajew i Hamalainen, a także Karol Linetty i Darko Jevtić. Prusak mógł poćwiczyć jedynie chwytanie piłki, rywale oszczędzili mu gimnastyki.

Gracze z Łęcznej nie zamierzali tylko przyglądać się, co lechici robią na ich połowie, ale również próbowali stworzyć coś swojego. I dwa razy z takiej próby mogło przydarzyć się coś groźnego. W jedenastej minucie po dośrodkowaniu Patrika Mraza piłki nie sięgnął Miroslav Božok, a zamykający akcję Grzegorz Bonin trafił z ostrego kąta w boczną siatkę. Chwilę później Božok dośrodkował na głowę Fedora Cernycha, a ten uderzył niecelnie.

Trzeba przyznać, że kontrataki łęcznian dawały więcej, niż ciągły atak pozycyjny Lecha, nie zakończony ani jedną klarowną okazją. Tak naprawdę poznaniacy nie mieli pomysłu na swoje akcje, nie za bardzo wiedzieli do kogo podawać, czy gdzie wychodzić. Podczas gdy prawą stroną boiska cały czas uciekał im aktywny Bonin, sami grali bardzo statycznie, przewidywalnie, bez zdecydowanych, zaskakujących zrywów. Przy takiej postawie na nic zdaje się przewaga w posiadaniu piłki, a ta w pierwszej połowie była spora (64% do 36%).

Maciej Skorża zareagował na to już w przerwie, dokonując pierwszej zmiany w swoim zespole. Trochę zaskakującej, bo choć pierwszym do zejścia wydawał się Pawłowski, boisko opuścił Sadajew. Na boisko wszedł Gergo Lovrencsics, a do ataku przesunięty został Hamalainen.

W 53. minucie zapachniało golem dla zespołu z Łęcznej. Wybitą z pola karnego Lecha piłkę zgarnął Filip Burkhardt i oddał strzał, instynktownie obroniony przez zasłoniętego Macieja Gostomskiego. Tymczasem lechici grali tak, jakby w przerwie kompletnie odechciało im się futbolu. Z trybun coraz częściej słychać było gwizdy, gdy zamiast wyjść z szybkim atakiem, przytrzymywali piłkę i stali, czekając chyba aż ta w jakiś cudowny sposób sama wtroczy się między słupki Prusaka. Szczytem była sytuacja jeszcze sprzed strzału Burkhardta, gdy w pole karne Lecha wchodził Bonin, a próbujący go zatrzymać Łukasz Trałka i Lovrencsics ograli sami siebie, pozostawiając rywala bez opieki.

Pierwszą rzeczywiście groźną sytuację gospodarze mieli dopiero w 69. minucie spotkania. Wychodzący na pozycję w polu karnym rywala Trałka dostał dobre prostopadłe podanie, po czym przegrał pojedynek z Prusakiem. Siedem minut później widowiskową kontrę przeprowadzili gracze Górnika – Sebastian Szałachowski wypuścił Cernycha i tylko wychodzący z bramki Gostomski uniemożliwił Litwinowi strzelenie gola.

Losy meczu odmienił dopiero Muhamed Keita, który w 78. minucie pojawił się na boisku w miejsce Pawłowskiego. Już trzy minuty później Norweg popisał się kapitalnym uderzeniem z 35 metrów, po którym piłka trafiła w okienko bramki bezradnego Prusaka. Tytuł gola kolejki murowany.


Polecamy