Lech szybko pozbawił złudzeń Bośniaków i awansował do 3. rundy el. Ligi Mistrzów. Teraz czas na FC Basel
Wszystko odbyło się zgodnie ze scenariuszem. Poznaniacy bardzo szybko zdobyli bramkę, powiększając tym samym przewagę nad FK Sarajewo do trzech trafień i później mogli spokojnie kontrolować przebieg meczu. Grali mądrze, dojrzale i dzięki temu wywalczyli awans do trzeciej rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Kolejnym rywalem będzie szwajcarski FC Basel.
Od pierwszej minuty rewanżowego starcia z mistrzem Bośni i Hercegowiny Maciej Skorża postawił na jedenastkę, która grała w pierwszym meczu po kontuzjach Karola Linettego i Dawida Kownackiego. Na pozycji defensywnego pomocnika wystąpił więc sprowadzony latem Dariusz Dudka, a drugim skrzydłowym obok Szymona Pawłowskiego był Dariusz Formella. Wbrew wcześniejszym zapowiedziom w wyjściowym składzie znalazł się Tomasz Kędziora, który nie grał w ligowym spotkaniu z Pogonią Szczecin z powodu kontuzji.
Szkoleniowiec Lecha posłał więc do boju najlepsze możliwe zestawienie swojego zespołu. Nic dziwnego, bowiem choć jego zespół na wyjeździe wypracował cenną dwubramkową przewagę, to zawodnicy FK Sarajewo nie zamierzali składać broni, a ich trener Dzenan Uscuplić zapowiadał walkę o zwycięstwo. Jego podopieczni mieli ponoć nabrać wiary w awans po obejrzeniu przegranego przez „Kolejorza” ligowego pojedynku z Pogonią Szczecin.
Jeżeli tak rzeczywiście było, to już w piątej minucie musieli przeżyć jej mocny kryzys. Oto bowiem po tym, jak Denis Thomalla nie zdołał opanować trudnej piłki z powietrza i stracił ją w okolicy szesnastego metra przed bramką Senedina Ostrakovicia, Łukasz Trałka ruszył na przebój, by ją odzyskać i wywalczył rzut wolny. Do stojącej góra dwadzieścia metrów od bramki futbolówki podszedł Barry Douglas i pewnym strzałem umieścił ją w bramce zdezorientowanego golkipera FK Sarajewo. To było wyśmienite otwarcie spotkania przez mistrza Polski i znaczące przybliżenie awansu do 3. rundy eliminacji Champions League.
Dysponując trzybramkową zaliczką już na początku spotkania Lech nie forsował tempa. To rywal musiał gonić wynik, a poznaniacy mogli pozwolić sobie na szanowanie piłki, spokojne rozgrywanie jej na swojej połowie oraz na przeszkadzaniu rywalowi. Bardzo dobrze funkcjonowała gra w odbiorze, a prym w tym elemencie wiódł Trałka. Kapitan poznaniaków świetnie się ustawiał, przewidywał zagrania rywala, a także skutecznie podpowiadał kolegom z zespołu. Nie ograniczał się tylko do defensywy, praktycznie to on odpowiadał za rozgrywanie piłki i rozpoczynanie ofensywnych wyjść lechitów. Trzeba przyznać, że ten 31-letni pomocnik ogromnie rozwinął się pod okiem Skorży i z topornego defensywnego pomocnika stał się mózgiem zespołu, chyba nawet lepszym, niż za swoich starych, dobrych czasów Rafał Murawski. To najwyższy czas, by w jego stronę spojrzał Adam Nawałka, gdyż ten zawodnik mógłby sporo wnieść do reprezentacji Polski. Na pewno nie mniej niż grający na jego pozycji Krzysztof Mączyński czy Tomasz Jodłowiec.
Kapitalną robotę wykonywał również Douglas. Pomijając już świetny, mierzony strzał z rzutu wolnego, to poza tym Szkot był na boisku wszędzie. Walczył o piłkę na własnej połowie, by za chwilę wraz z Szymonem Pawłowskim atakować lewą stroną boiska bramkę rywala. To właśnie tą flanką poszła jedna z najgroźniejszych akcji Lecha w pierwszej połowie – Pawłowski wdarł się w pole karne rywala, rozegrał piłkę z Thomallą, po czym jeszcze raz próbował odegrać do napastnika. Przeszkodził rykoszet o nogę obrońcy, który sprawił, że futbolówka wylądowała w rękach Ostrakovicia.
Goście w pierwszej połowie nie potrafili skonstruować skutecznej akcji. Najgroźniejszą sytuację mieli w 37. minucie po uderzeniu środkowego obrońcy Milana Stepanova z dystansu, gdy skutecznie interweniował Burić. Wcześniej swoich sił próbowali Almir Bekić oraz Leon Benko, jednak ich nieprzygotowane, anemiczne uderzenia nie mogły zagrozić bramce „Kolejorza”. Od niezłej próby rozpoczęli natomiast drugą część spotkania – dośrodkowanie Mehmeda Alispahicia z rzutu wolnego niespodziewanie minęło wszystkich zawodników stłoczonych pod bramką Jasmina Buricia, po czym trafiło w wyciągniętą nogę instynktownie interweniującego golkipera Lecha. Dobijać próbował jeszcze Almir Bekić, jednak grę chwilę wcześniej przerwał gwizdek sędziego Kevina Clancy’ego, który dopatrzył się naruszenia przepisów przez zawodników FK Sarajewo.
Nie wiemy, co w przerwie powiedział swoim podopiecznym Uscuplić, ale cokolwiek by to nie było, to najwyraźniej nie podziałało, gdyż opisana wyżej dość przypadkowa sytuacja była jedynym zrywem gości po przerwie. Nie zmobilizowało ich również pojawienie się na Inea Stadionie grupy kibiców z Sarajewa, którzy dopiero po upływie pierwszych 45 minut zajęli miejsca w wyznaczonym dla siebie sektorze. Przyjezdni wyglądali po prostu na pogodzonych z losem ludzi, czekających jedynie na ostatni gwizdek sędziego. A Skorża wykorzystał sytuację, by dać trochę pograć rezerwowym i wprowadził na boisko Darko Jevticia oraz Abdula Tetteha. Były to zmiany taktyczne, nie rotujące ustawieniem zespołu, a tylko zastępujące pewne ogniwa nowymi. Trzynaście minut przed końcem spotkania na murawę wbiegł jeszcze Gergo Lovrencsics i to wydarzenie akurat warto odnotować, gdyż Węgier po raz ostatni wystąpił pod koniec kwietnia w wygranym 2:0 spotkaniu ze Śląskiem Wrocław. Doznał wtedy poważnej kontuzji łękotki, przez co został wyeliminowany z gry do końca poprzedniego sezonu, stracił również część okresu przygotowawczego.
Zmieniał się skład Lecha, nie zmieniał się natomiast wynik. Poznaniacy utrzymali jednobramkowe prowadzenie do końca i tym samym zakończyli dwumecz z ostatecznym wynikiem 3:0. Choć mistrz Bośni i Hercegowiny przedstawiany był jako groźny rywal, to trzeba przyznać, że podopieczni Skorży spokojnie sobie z nim poradzili, wykonując tym samym pierwszy, najważniejszy krok w europejskich pucharach. Teraz nawet porażka w kolejnej rundzie daje im grę w eliminacjach Ligi Europy.
W następnym dwumeczu z pewnością będzie dużo trudniej. Lech wylosował najgorzej jak mógł, trafiając na mistrza Szwajcarii, FC Basel. Z jednej strony trochę szkoda, bo przecież klub ze stolicy Wielkopolski mógł trafić na wielu słabszych rywali, z drugiej – jeżeli poznaniacy realnie myślą o grze w Champions League, to będą mieli doskonałą okazję udowodnić, że rzeczywiście się tam nadają.