menu

Lech rozgromił GKS Bełchatów. Najlepsza defensywa ligi rozsypała się w pył

5 października 2014, 19:57 | Wojciech Maćczak

Lech Poznań po raz kolejny odniósł wysokie zwycięstwo na własnym boisku. Po Zawiszy Bydgoszcz siłę zespołu Macieja Skorży poznał GKS Bełchatów, który przegrał z ekipą „Kolejorza” aż 0:5. Zespół Kamila Kieresia stracił w stolicy Wielkopolski więcej bramek niż w dotychczasowych dziesięciu spotkaniach!

Spotkanie od bardzo mocnego uderzenia mogli rozpocząć poznaniacy, stwarzając sobie dwie znakomite okazje do zdobycia bramki. Już w drugiej minucie lewą stroną dobrze przedarł się Szymon Pawłowski, minął Adriana Bastę i strzałem z ostrego kąta zmusił do wysiłku Arkadiusza Malarza. Nie minęło 60 sekund, a doświadczony golkiper GKS-u po raz kolejny musiał interweniować, tym razem broniąc soczysty strzał Gergo Lovrencsicsa, który dostał piłkę od Kaspera Hamalainena. Bełchatowianie odpowiedzieli niezłym strzałem Bartosza Ślusarskiego, obronionym przez Macieja Gostomskiego.

Przez kilka następnych minut na boisku nie działo się nic, bo sędzia Tomasz Musiał przerwał grę, ze względu na bardzo słabą widoczność. Kibice z „Kotła”, prezentowali widowiskową oprawę na cześć Armii Poznań, a murawa została zasnuta biało-czerwonym dymem.

Oprawa była efektowna, podobnie jak pierwsze minuty po wznowieniu gry. Na listę strzelców mógł wpisać się Darko Jevtić, tyle że był na spalonym. Chwilę później Lech dopiął swego i objął prowadzenie, bramkę po dośrodkowaniu Szymona Pawłowskiego zdobył Kasper Hamalainen. Zmierzającą do siatki piłkę zdołał jeszcze odbić Malarz, jednak arbiter uznał, że golkiper gości interweniował już za linią i nakazał rozpocząć grę od środka boiska.

Po objęciu prowadzenia Lech nadal był stroną wiodącą, ale atakował już spokojniej, próbując dłużej utrzymywać się przy piłce. Dobrą okazję na podwyższenie prowadzenia poznaniacy mieli w 28. minucie, gdy niezłą akcję fatalnym strzałem zakończył Szymon Pawłowski. Szkoda, bo wcześniej lechici zrobili w tej sytuacji wszystko tak, jak należy – najpierw Łukasz Trałka wykorzystał potknięcie Ślusarskiego, przejął piłkę i zagrał do Pawłowskiego, ten za to bardzo dobrze przyjął ją i ruszył w kierunku bramki. Wystarczyło skończyć to zdecydowanie lepszym strzałem.

A GKS nie zamierzał dać za wygraną i co jakiś czas próbował postraszyć przeciwnika. Szansę na bramkę miał po dośrodkowaniu z rzutu rożnego w 32. minucie Szymon Sawala, jednak piłkę złapał Maciej Gostomski. Chwilę później lewą stroną dobrze ruszył Michał Mak, ale jeszcze lepiej zachował się Tomasz Kędziora, który wykorzystał moment nieuwagi przeciwnika i wybił mu piłkę w aut.

Z czasem poziom meczu zdecydowanie spadł, a gra zaczęła toczyć się głównie w środku pola. Z ciekawego widowiska zrobił nam się ligowy gniot, co jakiś czas przerywany próbami kontrataków z jednej czy drugiej strony. Ciekawiej zrobiło się dopiero w doliczonym czasie gry pierwszej połowy (a było tego aż dziewięć minut), gdy Malarz trzykrotnie uchronił zespół GKS-u przed stratą drugiej bramki. Najpierw obronił groźny strzał Hamalainena, następnie poradził sobie z główką Lovrencsicsa po zagraniu Barry’ego Douglasa z rzutu wolnego, a później jeszcze odbił piłkę po uderzeniu Trałki.

Do przerwy golkiper gości pracował na bardzo wysoką notę, ale wszystko zaprzepaścił na początku drugiej części meczu. Po dośrodkowaniu Douglasa z rzutu rożnego piąstkował piłkę tak nieudolnie… ze wbił ją do własnej bramki. Fakt, że w skutecznej interwencji przeszkadzał mu jeden z obrońców, jednak to nie może tłumaczyć poważnej gafy tak doświadczonego zawodnika.

Po raz kolejny skapitulował w 71. minucie, ale za tą bramkę nie można go już obwiniać. Błysnął rezerwowy Dariusz Formella, który obsłużył świetnym podaniem wychodzącego na czystą pozycję Hamalainena, ten przyjęciem zgubił obrońcę i w sytuacji sam na sam po raz drugi w tym meczu pokonał Malarza. Co ciekawe, chwilę wcześniej wyśmienitą okazję miał GKS – po strzale Adama Mójty z rzutu wolnego Gostomski sparował piłkę na poprzeczkę.

Dziesięć minut później Lech prowadził już 4:0. Błąd popełnił Basta, który został z tyłu i sprawił, że na nic zdała się pułapka ofsajdowa, zastawiona przez jego kolegów na Gergo Lovrencsicsa. A ten dostał świetne podanie od Hamalainena i w sytuacji sam na sam wpakował piłkę do siatki.

Chwilę później Lovrencsics mógł podwyższyć na 5:0, ale nie wykorzystał dobrej sytuacji po podaniu Formelli. Co nie udało się Węgrowi, uczynił po jego podaniu Darko Jevtić, który strzałem w długi róg nie dał szans Malarzowi i ustalił wynik meczu.


Polecamy