menu

Lech Poznań - KGHM Zagłębie Lubin 1:1. Snajper w Zagłębiu potrzebny od zaraz

5 maja 2019, 19:48 | Piotr Janas

W meczu niewykorzystanych okazji KGHM Zagłębie Lubin zremisowało z Lechem w Poznaniu 1:1. Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby "Miedziowi" sprowadzili zimną co najmniej jednego skutecznego napastnika, to obecnie mieliby na koncie kilka, jeśli nie kilkanaście punktów więcej.


fot. FOT. ROBERT WOŹNIAK

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.
1 / 29

Najważniejszą informacją weekendu majowego dla piłkarzy i kibiców Zagłębia Lubin było zwycięstwo w Totolotek Pucharze Polski Lechii Gdańsk, która na pewno zajmie miejsce w pierwszej trójce na koniec sezonu LOTTO Ekstraklasy. To oznacza, że czwarta drużyna ligi zagwarantuje sobie prawo do gry w I rundzie eliminacji Ligi Europy. Zagłębie przystępowało do 34. kolejki jako piąty zespół w tabeli.

„Kolejorz”, który wciąż ma teoretyczne szanse na zajęcie czwartego miejsca, ten sezon spisał już na straty. Nie oznacza to jednak, że podopieczni trenera Dariusza Żurawia zamierzali położyć się przed gośćmi z Zagłębia Miedziowego. W pierwszym składzie Lecha pojawiło się aż czterech wychowanków - byli to Robert Gumny, Tymoteusz Klupś, Kamil Jóźwiak i rewelacyjny 17-latek Filip Marchwiński.

Szkoleniowiec Zagłębia Ben van Dael wystawił swój najmocniejszy skład, co oznacza, że na prawą obronę powrócił Bartosz Kopacz. To właśnie on miał najlepszą okazję w pierwszych 45 min, ale po jego dobitce z kilku metrów piłkę z linii bramkowej wybił Dimitris Goutas.

Na bramki trzeba było poczekać do drugiej połowy. Dwie minuty po jej rozpoczęciu festiwal błędów w obronie Zagłębia wykorzystał Kamil Jóźwiak i strzałem bez przyjęcia umieścił futbolówkę w samym oknie wyciągniętego jak struna Konrada Forenca.

Lech nie poszedł za ciosem. To Zagłębie wzięło się w garść i raz za razem gościło z piłką pod polem karnym Jasmina Buricia. Słabo dysponowany był Damjan Bohar, ale ożywili się Filip Starzyński i Bartłomiej Pawłowski, którzy byli głównymi bohaterami późniejszych wydarzeń.

Najpierw Pawłowski został sfaulowany w polu karnym przez Goutasa. Początkowo sędzia Piotr Lasyk wlepił skrzydłowemu „Miedziowych” żółtą kartkę za symulowanie, ale wtedy interweniował system VAR. Kartka została anulowana, a arbiter wskazał na 11. metr. Do piłki podszedł Starzyński i z dużym spokojem doprowadził do wyrównania.

Była to 85 min, a remis nie zadowalał żadnej ze stron, więc kibice byli świadkami ofensywy na hurra z obu stron. Lepsze okazje wypracowało sobie Zagłębie, głównie za sprawą Pawłowskiego, który najpierw jednak przegrał pojedynek z Buriciem, a potem w sytuacji sam na sam dał się dogonić obrońcom i nie oddał strzału.

Piłkarze z Lubina mogli czuć po ostatnim gwizdku niedosyt, bo wcześniej 100-proc. okazję zmarnował też Patryk Tuszyński. Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby lubinianie mieli w ataku choćby takiego Jakuba Świerczoka, to nie tylko wygraliby w Poznaniu, ale też mieliby na koncie kilka, jeśli nie kilkanaście punktów więcej. Niesprowadzenie napastnika w zimowym oknie transferowym najmocniej daje się we znaki właśnie teraz, w kluczowym momencie sezonu.

W następnej kolejce Zagłębie zagra w Gdańsku z Lechią, a potem zmierzy się jeszcze z Cracovią u siebie i Legią Warszawa na wyjeździe. Szanse na puchary wciąż są, ale z taką skutecznością będzie o nie bardzo trudno.


Polecamy