Łatwo kupić, trudniej sprzedać. Barcelona traci na transferach grube miliony (ANALIZA, ZDJĘCIA)
Cały piłkarski świat obiegła wiadomość o transferze Davida Villi do Atletico Madryt. Smaczku dodała kwota, jaką Los Rojiblancos zapłacą za wychowanka Sportingu Gijón – 2,1 mln euro plus 3 mln zmiennych. Futbol w XXI wieku dał nam jednak wiele innych, podobnych wpadek w transferowych operacjach, które prowadziła Duma Katalonii.
Liga hiszpańska. Atletico Madryt kupiło Davida Villę za 2,1 mln euro
Era Joana Gasparta i poszukiwania lidera
Przygodę po roszadach kadrowych w Barcelonie rozpoczynamy od lata 2002 roku. To czas wielkiej radości w Brazylii, która po ośmiu latach odzyskała mistrzostwo świata (wygrany turniej na mundialu w Korei i Japonii). Bohaterami Canarinhos byli ówcześnie Ronaldo, Ronaldinho i Rivaldo, czyli trzej panowie „R”. Ten ostatni na azjatyckie zmagania jechał jako gracz Barcelony... w której znalazł się po transferze z innego hiszpańskiego, jak na tamte czasy potentata – Deportivo La Coruna za kwotę 26,7 mln dolarów (1997 rok). Gdy latem 2002 roku Dumę Katalonii przejmował Luis van Gaal okazało się, że Brazylijczyk nie ma już w Barcelonie czego szukać. Katalończycy sprzedali swoją gwiazdę do włoskiego Milanu za jedyne... 4,5 mln euro. Przy tej okazji warto wspomnieć, że dwa lata przed sprzedażą Rivaldo do Mediolanu o brazylijskiego gwiazdora pytał Sergio Cragnotti, ówczesny prezydent klubu Lazio Rzym. Biancocelesti złożyli nawet oficjalną ofertę, która opiewała na kwotę zbliżoną do 50 mln dolarów.
Rivaldo w ostatnim roku gry na Camp Nou spotkał się z młodym Argentyńczykiem, którego ówcześnie chciała niemal cała piłkarska Europa. Mowa oczywiście o napastniku, który w 2001 roku zamienił River Plate na Barcelonę, czyli Javierze Savioli. Kwotą odstępnego, jaką wtedy płacili Katalończycy, była suma ok. 25 mln euro. Piłkarzem Dumy Katalonii był do 2007 roku, po czym za darmo postanowił przenieść się do odwiecznego rywala – Realu Madryt. W międzyczasie Saviola był dwukrotnie wypożyczany (do Sevilli i Monaco).
Kolejnym przykładem niestaranności w zarabianiu na piłkarzach, jest historia Patricka Kluiverta. Holender przybył do Barcelony jako bardzo perspektywiczny napastnik. W 1997 roku działacze Barcy zapłacili za Kluiverta blisko 9 mln funtów (pieniądze trafiły do Milanu). Przez blisko siedem lat Kluivert był główną siłą napędową ataku Barcelony. Gdy swoje nowe porządki w klubie rozpoczął duet Laporta – Rijkaard, holenderskiemu snajperowi podziękowano za grę i latem 2004 roku rozwiązano umowę (choć do końca był jeszcze rok). Taki ruch oznaczał oddanie bardzo dobrego napastnika za darmo. Po wielu spekulacjach Kluivert zdecydował się na przeprowadzkę do Newcastle United.
Po odejściu z klubu Rivaldo, działacze Dumy Katalonii rozpoczęli intensywne poszukiwania nowego lidera zespołu. Po odpowiednim przetrząśnięciu rynku transferowego wybór padł na najlepszego na przełomie wieków piłkarza w Ameryce Południowej – Juana Romana Riquelme. Argentyńczyk trafił do Barcelony za 11 mln euro. Były to kolejne wydane pieniądze, które nigdy się nie spłaciły. Riquelme w bordowo – granatowych barwach zagrał tylko w jednym sezonie, po czym trafił na wypożyczenie do Villarreal, które w 2005 roku zapłaciło za 75% praw do piłkarza (niecałe 8 mln euro).
Rewolucje Joana Laporty
Powodem odejścia z klubu Riquelme było zakontraktowanie kolejne „cracka”. Działacze Barcelony liczyli, że trafią na piłkarza, który podobnie jak Rivaldo będzie prawdziwym liderem drużyny. Zaczynający swoją prezydencką karierę w Barcelonie, Joan Laporta zapowiedział, że ściągnie do klubu prawdziwą gwiazdę. Na początku wiele mówiło się o sprowadzeniu na Camp Nou Davida Beckhama. Ostatecznie jednak Anglik trafił do Realu Madryt, a Duma Katalonii postawiła na wchodzącą gwiazdę z PSG, Ronaldinho Gaucho. Brazylijski „królik”, jak pieszczotliwie nazywano Ronaldinho kosztował Barcelonę 32,25 mln euro. Gaucho przez niemal wszystkie lata swojej gry w Barcie był prawdziwą opoką zespołu. W barwach Blaugrany zdobył dwie Złote Piłki FIFA (2004 i 2005 rok) i jedną nagrodę przyznawaną przez UEFA (2005). Niestety w swoim ostatnim sezonie większość czasu spędzał na leczeniu kontuzji i balowaniu w nocnych klubach. W 2008 roku zamienił Barcelonę na Milan. Kwota transferu wyniosła... 21 mln euro. Różnica na pierwszy rzut oka nie wydaje się druzgocąca. Jednak fakt, że Ronaldinho był przez co najmniej trzy lata najlepszym piłkarzem globu, napawał niejednego kibica Dumy Katalonii przesłaniem, że pieniądze jakie Milan miał wyłożyć za Gaucho powinny być co najmniej dwa razy większe.
Rok po Ronaldinho Camp Nou opuścił Samuel Eto'o. Kameruński super snajper kosztował Barcelonę blisko 25 mln euro. Do transferu doszło latem 2004 roku, kiedy to Frank Rijkaard, ówczesny szkoleniowiec Barcy postanowił przeprowadzić prawdziwą rewolucję w kadrze Katalończyków. Kameruńczyk odszedł... będąc częścią spłaty za jeden z największych nie wypałów transferowych Barcelony w ostatnim dziesięcioleciu – Zlatana Ibrahimovicia. Dodatkowo na konto Interu przelana została kwota 45 mln euro. Minął kolejny sezon, a Barcelona była już bez Zlatana. „Ibra” dzięki przeciętnemu sezonowi i słabym relacjom z Pepem Guardiolą (ówczesny szkoleniowiec Barcy) wylądował na rocznym wypożyczeniu w Milanie, który po roku musiał wykupić Szweda za śmieszne, jak się wydaje w tamtej sytuacji, pieniądze... 24 mln euro.
Alaksandr Hleb to kolejny przykład nieudolnej polityki transferowej w Barcelonie. Ściągnięty do klubu z Arsenalu Londyn, który potrzebował szybkich pieniędzy na spłatę długów. Białorusin trafił na Camp Nou za 17 mln euro. Hleb miał za sobą znakomite lata gry na niemieckich boiskach w barwach VfB Stuttgart. W Arsenalu również imponował. W szczególności wyszkoleniem technicznym i dokładnym podaniem. W barwach Barcelony kariery nigdy nie zrobił. W kadrze Dumy Katalonii spędził zaledwie jeden sezon, po czym rozpoczął masowe wędrówki na wypożyczenia. Ostatecznie pod koniec stycznia 2012 rozwiązał kontrakt z Barceloną i związał się umową z z rosyjskim klubem, Krylja Sowietow Samara. Wniosek - kolejna strata pieniędzy...
Następny na liście nieudanych operacji transferowych w Barcelonie jest brazylijski napastnik, który swoje pierwsze kroki w piłkarskiej karierze stawiał na Kurytybie. Mowa o Keirrisonie, zwanym przez kibiców w Brazylii „K9”. Na Camp Nou przyjechał jako król strzelców w rodzimej lidze. Kosztował 14 mln euro. Zaraz po transferze został jednak wypożyczony. Zaliczył kolejno Benficę, Fiorentinę, Santos oraz Cruzeiro. Latem ubiegłego roku głośno spekulowano o możliwym odejściu Keirrisona z Barcelony. Niestety klub i tym razem na zawodniku nie zarobił. Duma Katalonii zdecydowała się na dwuletnie wypożyczenie do Kurytyby.
Nie tylko w linii ofensywnej działacze FC Barcelony popełniali transferowe gafy. Wpadki finansowe zdarzały się także w szeregach defensywnych. Przykład numer jeden, chyba najbardziej dobitny to Martin Caceres, obrońca reprezentacji Urugwaju. Przyszedł do Barcy jako niezwykle rokujący obrońca, który grywał na niemal każdej stronie defensywy. Katalończycy zapłacili Villarreal blisko 18 mln euro. Caceres zamiast walczyć o pierwszy skład, tułał się jak większość graczy, którzy nie sprawdzili się w Barcie na wypożyczeniach. Ostatecznie trafił za śmieszną kwotę 3 mln euro do Sevilli. Niemal 14 mln do tyłu...
Przyjście do klubu Gabriela Milito na pewno nie należy nazywać pomyłką. Argentyński stoper miał na Camp Nou swoje świetnie chwile, kiedy u boku Puyola stanowił o sile obrony Dumy Katalonii. Do Barcelony trafił z Realu Zaragoza za blisko 21 mln euro. Odszedł po ciężkiej kontuzji za darmo...
Do trzech razy sztuka! Dmytro Czyhrynski przychodził do Barcelony jako jedno z odkryć europejskiej piłki. Świetne występy w barwach Szachtara Donieck wywindowały cenę do stopnia 25 mln euro. Ukrainiec podobnie jak Caceres kariery na Camp Nou nie zrobił. W 2010 mająca problemy finansowe Barcelona sprzedała Czyhrynskiego z powrotem do Doniecka... z tym, że zrobiła to za kwotę o 10 mln euro mniejszą.
Dzisiejsze powielanie błędów
Dziś transferowa historia Barcelony wygląda podobnie. Najpierw zdecydowano się, że na kolejny rok w klubie zostanie Victor Valdes – hiszpańskiemu golkiperowi po sezonie kończy się kontrakt i opuści Barcę bez kwoty odstępnego. Straty w tym teoretycznie nie będzie, bo Valdes to wychowanek klubu... Jednak patrząc na fakt, że od 2004 roku jest on numerem jeden jednego z najlepszych klubów na świecie, wielu piłkarskich ekspertów sądzi, że w tym przypadku Barcelona powinna jednak jakieś pieniądze na swoim adepcie zarobić. Za rok wygasa również umowa Bojana Krkicia, niespełnionego talentu z La Masii. Jeszcze kilka tygodni temu bardzo głośno spekulowano o możliwej sprzedaży młodego napastnika. Niestety działacze katalońskiego klubu doszli do wniosku, że wypożyczą Bojana do Ajaksu. W tym przypadku o możliwym zysku znów nie ma mowy.
Szokująco zrobiło się również w chwili, kiedy cały piłkarski świat obiegła wiadomość o transferze Davida Villi do Atletico Madryt. Los Rojiblancos po pierwsze zrobili znakomity interes, a po drugie kapitalnie się wzmocnili. Wszystko za symboliczną sumkę 2 mln euro (kwota może wzrosnąć o kolejne 3 mln) plus 50% kwoty z kolejnego transferu Villi. Ten ostatni zapis jest wręcz śmieszny i w tym wypadku nie ma on prawa bytu. Takie rzeczy zapisuje się w przypadku sprzedaży zawodnika młodego i perspektywicznego. Nie odejmując klasy "El Guaje", ma on już 31 lat i raczej jego kolejny transfer odbędzie się w kierunku Segunda Division lub jak jest to modne w ostatnich latach – do Kataru lub amerykańskiej MLS.
Niepokojące w polityce transferowej Barcelony jest również podejście do wychowanków, którzy raz po raz pokazują się światowej piłce. Z tych absolutnie niespełnionych można przytoczyć chociażby Gaia Assulina i Giovaniego dos Santosa. Ten drugi będzie w nadchodzącym sezonie szukał formy w Villarrealu, do którego przed kilkoma dniami trafił. Dziś głośno mówi się o sprzedaży Thiago Alcantary... Kibice Manchesteru United są już niemal pewni, że młoda gwiazda hiszpańskiego futbolu znajdzie się niebawem na Old Trafford. Barcelona w ostatnich latach pokazała, że po nieprzemyślanym oddaniu swojego adepta do innego zespołu potrafi kilka sezonów później wyłożyć nie małe pieniądze, aby sprowadzić go z powrotem. Przykładów daleko szukać nie trzeba. Gerard Pique, a już w szczególności Cesc Fabregas to historia, która w przypadku Thiago może się powtórzyć.
Oczywiście spokojnie śledząc całą historię transferów Barcelony z ostatnich lat, natrafimy na kolejne przypadki. Geovanni, Fabio Rochemback czy Henrique... W szczególności pierwsi dwa przychodzili na Camp Nou za spore pieniądze, a odchodzili za darmo lub za niewielką kwotę odstępnego.