menu

Kuras: Sandecji w tej chwili na grę o ekstraklasę jednak nie stać

28 listopada 2011, 12:11 | Łukasz Madej

- Chciałem być - jak to mówią fani - sączersem. Nie dostałem jednak na to szansy. Jeszcze nie przyjechałem do Nowego Sącza, a już mówiono o mnie różne niepochlebne rzeczy - mówi Mariusz Kuras, który nie ukrywa rozżalenia z powodu sposobu, w jaki został zwolniony z posady trenera Sandecji.

Mariusz Kuras nie jest już trenerem Sandecji
Mariusz Kuras nie jest już trenerem Sandecji
fot. Arkadiusz Ławrywianiec / Polskapresse

Ciągle jest Pan myślami w Nowym Sączu?
Sandecja jest w mojej głowie. Myślę o tym, co się stało. Jeszcze wiele dobrego dla tego klubu mogłem zrobić.

Rozumie Pan jego władze?
Odpowiem tak: jeżeli przez rok nie zdobyłem u prezesów stuprocentowego zaufania, to jest mi po prostu przykro. Myślę, że wpływ na decyzję miała porażka 1:6 w Płocku.

Przyszło Panu do głowy, że piłkarze mogli wtedy zagrać przeciwko Panu?
Nie, zdecydowanie nie. Jestem ostatnim człowiekiem, który tak powie. Byłoby to proste i złośliwe wytłumaczenie. Nie widziałem czegoś takiego. Nie miałem konfliktu z zawodnikami.

To prawda, że został Pan zwolniony w domu?
Tak. Rzecznik podał niesprawdzone informacje. Ja nie byłem na żadnym spotkaniu z zarządem klubu. Wszystko odbywało się poza mną. W środę o godz. 21.15 przyjechał do mnie pan Wiesław Leśniak i zakomunikował, że została podjęta decyzja - nie jestem już trenerem Sandecji Nowy Sącz.

Zarząd nie rozmawiał z Panem, miał za to spotkać się z piłkarzami. To normalne?
To nie jest pytanie do mnie. Powinno dojść do rozmowy z Kurasem. Najważniejszą osobą w klubie zawsze powinien być trener. To jemu należy się pierwsza rozmowa z zarządem.

Ma Pan żal o formę rozstania?
Powinno odbyć się inaczej. Jeżeli podpisuje się z kimś kontrakt, to trzeba umieć usiąść, porozmawiać, rozważyć wszystkie za i przeciw. Wtedy nie byłoby takiego oddźwięku. Wiesia Leśniaka bardzo szanuję i lubię. Miałem z nim dobry kontakt. To też zadecydowało o tym, że nie kto inny tylko on przyjechał do mnie.

Gdyby to Pan był szefem Sandecji, zwolniłby Mariusza Kurasa?
Zaprosiłbym trenera na mocną i szczerą rozmowę. Szukałbym odpowiedzi na pytanie, czy jest wypalony, załamany.

Jest Pan wypalony?
Nie jestem. Czuję się świetnie. Mam dużo sił i weny do pracy.

W Sandecji dyrektorem sportowym jest grający piłkarz Jano Frohlich. Nie przeszkadzało Panu, że ma na murawie przełożonego?
Janka traktowałem jako zawodnika, który na boisku miał wykonywać moje polecenia. Nie miałem w kontrakcie zapisane, że jestem pod nim. Wprost przeciwnie. Nie myślałem, że musi grać, bo jest dyrektorem. Grał, ponieważ forma na to pozwalała.

Ma Pan sobie coś do zarzucenia?
W każdym klubie, w którym pracowałem, angażowałem się na maksa. W pewnym momencie myślałem więcej o Sandecji niż o sobie. Nie może być tak, że porażka jest sierotą. Wielu ludzi powinno uderzyć się w pierś.

Które to osoby?
Wszyscy, którzy pracują w klubie. Sandecja to nie samograj, a niektórzy myślą, że nim jest. Wielu ludzi, którzy kręcą się wokół klubu, podpowiada źle tylko po to, żeby skłócić. Pracowali kiedyś w Sandecji, a teraz ich zajęciem było jątrzenie. Pan Kadłuczka (Kazimierz, były wiceprezes Sandecji - red.), który w ogóle mnie nie znał, mówił o mnie takie rzeczy, że mózg staje. Pytanie, dlaczego? Są jeszcze inni, którzy nazywają siebie przyjaciółmi Sandecji. Byli w moim pokoju. Po wygranym meczu poklepywali, a po porażce czy remisie zwalniali Kurasa. Niektórzy koledzy po fachu dołożyli cegiełkę. Byli moimi przyjaciółmi, a w tej chwili są tylko znajomymi z pracy. Nazwisk nie powiem. Jak to przeczytają, będą wiedzieć.

Po Nowym Sączu krążą różne plotki. Zdarzało się, że z góry miał Pan powiedziane, który piłkarz ma wybiec na boisko albo chociaż znaleźć się w kadrze meczowej?
Pracowałem kiedyś pod prezesem Antonim Ptakiem i nikt nigdy nie ustalał mi składu. Nie pozwoliłbym sobie na to, żeby ktoś robił to w Sandecji. Byłby to absurd, potwarz. Może pan wycofać to pytanie.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że w internecie krytykują Pana "tatusiowie synalków, którzy nie przebili się do pierwszej drużyny".
To takie spojrzenie - mój syn jest lepszy, a stawia się na kogoś innego. Czasami miałem odczucie, że sfrustrowani ojcowie podkręcali atmosferę. To chore. Niektórzy chcieliby wszystko dostać na tacy. Jeżeli mój syn miał wygrać ze mną w "Chińczyka", to musiał to naprawdę zrobić. Nie dawałem mu za darmo. Był żal i płacz. Miała o to pretensje żona. Nie powinno się ciągnąć kogoś za uszy tylko dlatego, że jest wychowankiem. Powinien grać ten, który jest dobry. Niektórzy wydzwaniali do ludzi z klubu i pytali, dlaczego nie występuje ten albo tamten. Dlaczego? Bo taka była moja decyzja. Jeżeli ktoś pokazuje na treningach,że zasługuje na szansę, to ją dostaje.

Od początku miał Pan w tym mieście pod górkę. Nie został Pan zaakceptowany przez trybuny. Część fanów w trakcie każdego meczu krzyczała "do budy".
To bolesne. Byłem trenerem gospodarzy, ludzie powinni być ze mną. To do bólu chamskie zachowanie. Tego doznałem tylko i wyłącznie tutaj. A że stoję przy linii? Lubię żyć meczem. Jest też inna strona. Mieszkałem na osiedlu, które żyło Sandecją. Dużo zakapturzonych chłopaków. Ci młodzi kibice, których niektórzy się boją, stawali i rozmawialiśmy. Merytorycznie. Chciałem być - jak to mówią fani - sączersem. Nie dostałem jednak na to szansy. Jeszcze nie przyjechałem do Nowego Sącza, a już mówiono o mnie różne niepochlebne rzeczy. Nigdy nie byłem zaakceptowany i odbierany jako swój człowiek. To bolesne. Było wiele bardzo dobrych meczów, a epitety pojawiały się zawsze. Moje decyzje personalne nie podobały się wielu ludziom. Komentarze Maćka Kowalczyka, że to błąd trenera, że odszedł do Kolejarza Stróże, to kłamstwo i bzdura. To cios poniżej pasa. Do prasy trzeba mówić szczerze, czasem dyplomatycznie. Należy umieć przyznać że "trener Kuras był, jaki był, ale to moja decyzja, że odszedłem do Kolejarza". Nie żałuję, że Maciej tam poszedł. Ja potrzebowałem ludzi do biegania i walki, on preferował inną grę. Nowy Sącz wspominam miło. Wielu ludzi traktowało mnie fajnie. Była jednak garstka, która od początku nastawiła się przeciwko mnie. Ciągle pytali, dlaczego nie gra Petar Borovicanin.

Pora powiedzieć naprawdę, dlaczego nie grał.
Bo nie chciał. Mówił pan wcześniej, że czasem piłkarze zwalniają trenerów. Myślę, że pan Petar Borovicanin właśnie to chciał ugrać. Piotrek miał karę dyscyplinarną. W trakcie sezonu nikomu o tym nie mówiąc pojechał do Belgradu. To jedna rzecz. Druga - po jednym z meczów, w których nie grał w podstawowym składzie, był na tyle obrażony, że został przyłapany po 22.30 w lokalu. Był do zwolnienia dyscyplinarnego, a rozwiązano z nim kontrakt i grzecznie zapłacono. Jeżeli ktoś tak wystawia się na patelnię, żeby go skasować, to trzeba strzelić brutalnie i mocno. Tak jak się strzela do trenerów.

Ciągle jest sens budować wielką piłkę w Nowym Sączu?
Tak. Potencjał jest ogromny. Ta drużyna nie jest słaba. Kilku piłkarzy poradziłoby sobie na najwyższym szczeblu. Gdyby przyjeżdżały wielkie firmy - Cracovia, Wisła czy Legia, brakowałoby biletów. Jestem o tym przekonany. Sandecji w tej chwili na grę o ekstraklasę jednak nie stać. Zabrakło tego stwierdzenia. Od wszystkich.

Rozmawiał Łukasz Madej / Gazeta Krakowska