Kres magii Piecha i błędy w obronie. Oceniamy piłkarzy Bełchatowa po spotkaniu z Lechią
Po momentami nudnym boju o ekstraklasowe punkty, Lechia Gdańsk pokonała u siebie GKS Bełchatów. Liczne błędy w obronie, stosunkowo mała ilość akcji ofensywnych i niemoc Arkadiusza Piecha zadecydowały o tym, że "Brunatni" wracają do domu na tarczy.
fot. Przemysław Świderski
Łukasz Zwoliński w opublikowanej wczoraj reklamie T-Mobile Ekstraklasy skierowanej do kobiet, definiował stadion jako „Jedyne miejsce, w którym bezpiecznie można oglądać się za innymi chłopakami na boisku”. Coś w tym jest. Dlatego też, za jego radą przyjrzałam się piłkarzom GKS-u Bełchatów.
Dariusz Trela (5) – miał dzisiaj dużo więcej pracy niż Mateusz Bąk. Gdyby nie golkiper bełchatowian, Lechia mogłaby odnieść zwycięstwo większą różnicą bramek. Pewnie obronił strzał Vranjesa z rzutu wolnego czy atak Friesenbichlera w 18. minucie. Kilka razy niepotrzebnie piąstkował w niezbyt trudnych sytuacjach, jednak nie spowodował tym zagrożenia na swoim polu karnym.
Adrian Basta (3) – nie zagrał najlepiej. Gubił się przy Bruno Nazario, ten ogrywał go jak chciał. W drugiej połowie również Antonio Colak sprawiał mu nie lada kłopot. Czasem musiał uciec się do fauli. W 79. minucie za jeden z nich otrzymał żółtą kartkę. Przy bramce Lechii nie zatrzymał podania do Antonio Colaka, mimo iż miał taką szansę. Defensor Bełchatowa brał też czasem udział w atakach na bramkę przeciwników, jednak przy najgroźniejszej swojej akcji w 9. minucie, dał się złapać na spalonym. Jego wrzuty w pole karne, świetnie odczytywane były przez piłkarzy z Gdańska.
Paweł Baranowski (6) - kapitan bełchatowskiej drużyny, był dzisiaj podporą obrony swego zespołu. Wiele razy zatrzymał groźne akcje rywali. Szybszy od Kevina Friesenbichlera, dobrze sobie z nim radził. Dobrze odczytywał pomysły przeciwników. Brał udział także w niektórych akcjach ofensywnych, ale zdążał wracać na czas w własne pole karne. Nie popełniał wielu błędów, troszkę uciekał mu jedynie Antonio Colak.
Marcin Flis (5) – ma za sobą całkiem niezłe spotkanie. Szczególnie w ostatnich minutach zwracał na siebie uwagę niezłymi interwencjami i zatrzymaniem kilku akcji rywali. Podczas meczu we znaki dawali mu się szczególnie Bruno Nazario i Antonio Colak. Zwykle jednak radził sobie z nimi całkiem dobrze. Z powodzeniem kontrolował Grzegorza Wojtkowiaka i popisał się paroma przytomnymi odbiorami po swojej stronie boiska. Poprzez długie podania na przeciwną połową boiska, rozpoczął kilka akcji ofensywnych. Dobrze rozumiał się z kolegami z obrony.
Adam Mójta (3) – nie do końca był to jego dzień. Zdarzyło mu się poślizgnąć i stracić piłkę z tego powodu. Dawał się oszukać Friesenbichlerowi. Wychodził do ofensywnych akcji, jednak jego udział nie przełożył się na jakiekolwiek osiągnięcia w tej kwestii. Nie zawsze natomiast zdążał powrócić na pozycję. Zabrakło go pod bramką przy decydującym trafieniu Colaka. Trzeba go jednak pochwalić za dobre zachowanie w murze, przy rzutach wolnych gospodarzy i zatrzymanie akcji Sebastiana Mili w 14. minucie.
Grzegorz Baran (4) - w obronie grał trochę w kratkę. Miewał lepsze i gorsze momenty w tym spotkaniu. Spotkanie rozpoczął od straty piłki na rzecz Ariela Borysiuka, po której Lechia wyszła z groźną akcją. Czasem nie radził sobie z Bruno Nazario i musiał uciekać się do fauli. Jego "udział" przy zwycięskiej bramce Lechii wzbudza wiele kontrowersji. Pewne natomiast jest to, że był źle ustawiony względem Antonio Colaka. Wydaje się, iż trochę zlekceważył gdańskiego napastnika.
Patryk Rachwał (3) – walczył głównie w defensywie, jednak radził sobie w niej z różnym skutkiem. W pierwszej połowie dawał się ogrywać Sebastianowi Mili. Drugą część spotkania rozpoczął od zatrzymania ulubieńca polskich kibiców – Jakuba Wawrzyniaka. Ładną interwencją popisał się też przy strzale Nazario, kiedy to poprzez rzut pod jego nogi, wymusił na lechiście bardzo niecelny wysoki strzał. Przy bramce Colaka także nie był niewinny.
Michał Mak (4) – waleczny, nie odpuszczał do końca. Nie bał się poświęcać w imię uratowania sytuacji. Na niewiele jednak się to zdało, gdyż grający mu naprzeciw Jakub Wawrzyniak dobrze sobie z nim radził. Brał udział w większości akcji ofensywnych drużyny, klika razy ładnie wyszedł z kontrą, ale niestety podania do Arkadiusza Piecha nie okazały się najlepszym pomysłem. Gdy cała drużyna wracała na własną połowę pomóc obrońcom, on także walczył o piłkę.
Kamil Wacławczyk (6) – konstruował szybkie ataki w stronę bramki Mateusza Bąka. Wraz z upływem czasu radził sobie coraz lepiej. W 67. minucie popisał się świetnym lobem w stronę Arkadiusza Piecha, tworząc najgroźniejszą akcję dla gości. Wracał także do defensywy, gdzie ogrywał Ariela Borysiuka. To właśnie Wacławczyk wykonywał wszystkie rzuty wolne swojej drużyny. Za każdym razem uderzał inaczej, jednak mimo ładnych dośrodkowań, ani razu nie udało mu się porozumieć z kolegami.
Maciej Małkowski (4) – autor pierwszego poważnego strzału GKS-u Bełchatów w 31. minucie. Z różnym skutkiem walczył z Makuszewskim, czasem udało mu się go ograć, jednak lechista często mu uciekał. W 76. minucie zdążył wbiec na połowę rywala po podaniu Piecha, ale jego podanie w pole karne nie znalazło adresata. Czasem trochę niewidoczny.
Arkadiusz Piech (2) – wypożyczony z Legii Warszawa napastnik, ma za sobą najgorszy mecz w tym roku. Na plus można mu jedynie zapisać waleczność. Mimo niskiego wzrostu, udawało mu się pokonać w powietrzu wyższych od siebie przeciwników. Oprócz tych skromnych kwestii, nie pomagał raczej zespołowi. Biegał między stoperami Lechii, jednak bez większego efektu. Wydawał się bezsilny wobec przeciwników. Przy kontrach brakowało mu szybkości, przez co lechiści zdążali z powrotami przed własną bramkę. Mógł przesądzić o końcowym wyniku, gdy po idealnym podaniu Wacławczyka w 67. minucie piłka "znalazła" go praktycznie w sytuacji sam na sam. Nie wykorzystał jednak tak dobrej okazji.
Sebastian Olszar, Pavel Komolov i Łukasz Wroński (bez oceny) – weszli na boisko dopiero w 82. minucie. Mieli być lekiem na całe zło, które działo się na boisku i w ciągu ostatnich 8 minut odwrócić losy spotkania. W rzeczywistości ich pobyt na murawie nie miał żadnego wpływu na boiskowe wydarzenia. Co prawda raz Pavel Komolov nieźle podał do Łukasza Wrońskiego, ale ich akcję przytomnie zatrzymał Jakub Wawrzyniak.