Robak: Do Widzewa na pewno nie wrócę
Marcin Robak opowiada nam o swojej przygodzie w Turcji. Jego klub spadł do drugiej ligi i byłemu snajperowi Widzewa nie uśmiecha się gra na zapleczu tureckiej superligi. Czytaj obszerny wywiad!
O Pana tureckiej przygodzie z Konyasporem można powiedzieć: I to by było na tyle?
Nie mam bladego pojęcia. Klub spadł do drugiej ligi, a ja nie ukrywam, że gra na zapleczu Superligi mi się nie uśmiecha. Z tego, co słyszałem, działacze chcą jednak, abyśmy razem z Mariuszem Pawełkiem zostali w drużynie.
A Wy chcecie zostać?
"Mario" mówił, że wciąż chce tu grać, ale jemu jest trochę łatwiej. Przyszedł za darmo, ma krótszy kontrakt. Natomiast ja muszę to wszystko przemyśleć. Najważniejszy argument to oczywiście poziom sportowy, ale istotnym czynnikiem jest też organizacja. A zaczynają się dziać jakieś dziwne rzeczy. Są zaległości finansowe.
Klub zalega Panu z płatnościami?
Mi i Pawełkowi na szczęście nie, ale słyszałem, że nie płacą piłkarzom, których chcą się pozbyć. Część z nich już złożyła papiery do FIFA o rozwiązanie umowy z winy pracodawcy, zaległości wynosiły trzy miesiące i chłopaki są już wolnymi zawodnikami. Takie sytuacje - jak regularne niepłacenie za wykonaną pracę - nie powinny mieć jednak miejsca.
Pewnie żal byłoby żegnać się z wysokim kontraktem?
Spokojnie, krezusem nie jestem. Myślę, że z moimi zarobkami plasowałbym się w czołówce płacowej polskiej ligi. Na pieniądze nie narzekam, ale nie patrzę tylko na kasę. Liczy się jeszcze ambicja.
Mówi Pan o ambicji. A więc pięć bramek to dużo czy mało?
Wydaje się, że to niezły rezultat. Szczególnie kiedy popatrzymy, jak niektórzy obcokrajowcy wolno aklimatyzują się chociażby w Polsce. Trochę jest żal, bo mogło być tych trafień znacznie więcej.
Zabrakło skuteczności.
Nie tylko. W jednym meczu sędzia nie uznał mi dwóch bramek, obu jak najbardziej prawidłowych. Raz rzekomo faulowałem golkipera Antalyasporu, później byłem na spalonym, którego tak naprawdę nie było. Miałem jeszcze z pięć, sześć stuprocentowych sytuacji, których nie wykorzystałem. Zadowolony byłbym z siebie, gdybym strzelił dziesięć goli, ale piąteczka to też niezły wynik. Szczególnie jak na debiut w lidze tureckiej.
Nie wystarczyło to jednak, żeby utrzymać zespół w Superlidze.
Sprawę zaprzepaściliśmy u siebie, w Konyi. Kilka spotkań, w których graliśmy naprawdę nieźle, zakończyliśmy bezbramkowymi remisami. Gdyby choć część tych meczów udało się wygrać, to dziś wciąż walczylibyśmy o utrzymanie. Wciąż byłaby jakaś tam szansa. Niestety, zawiedliśmy.
Kto zawiódł? Polacy?
My wszyscy. Ale powiem szczerze, że jest jedna rzecz, która nas, obcokrajowców, strasznie tu irytuje. To wyluzowane podejście Turków do naszych wyników. Nie rozumiem tych ludzi...
Proszę o tym opowiedzieć.
Dochodziło do tego, że po porażce, w szatni nasz trener tylko się uśmiechał i udawał, że nic się nie stało. Tureccy piłkarze też chyba nie widzą problemu w tym, że spadamy z ligi. Każdy zadowolony, uśmiechnięty. Czasami rozmawiamy - ja, Mariusz i Słowak Grajciar - o tym wszystkim i nikt z nas nie wie, o co tu tak naprawdę chodzi. Atmosfera jest ciągle taka sama - niezależnie od tego czy wygramy, czy przegramy. W Polsce nerwówka pojawiała się po dwóch, trzech porażkach, a tu nie ma jej w ogóle.
Nie taki diabeł straszny, jak go malują? Legendy o szalonych kibicach, którzy po porażkach grożą piłkarzom śmiercią, okazały się przesadzone?
Nie mamy wielkich problemów z naszymi fanami, ich złość skupia się raczej na arbitrach. Zdarzały się jednak jakieś pojedyncze incydenty. Raz po treningu przyszło dziesięciu kibiców i zaczęło coś krzyczeć do zawodników. Jeden z nas coś odpowiedział i zaczęły się przepychanki między nimi a nami. Niewiele brakowało, aby rozpoczęła się normalna bójka. Po kilku minutach sytuacja została opanowana. Natomiast na meczach jest spokojnie.
I nikt nie rzuca kamieniami w wasz autobus?
Na szczęście nie. Ale pamiętam sytuację z początku mojej gry w Konyi. W trakcie rozgrzewki kibice nagle zaczęli krzyczeć moje nazwisko. Nie miałem pojęcia, o co chodzi. Dopiero Słowak Peter Grajciar wytłumaczył mi, że kiedy kibice wołają jakiegoś piłkarza, ten musi do nich biec i im trzykrotnie pomachać. Niektórzy zasuwali pod trybunę przez całe boisko. I to nie truchcikiem, a biegiem.
Jak ocenia Pan nowego trenera Ylmaza Vurala? Słyszałem, że to prawdziwy oryginał. Konyaspor to 25. klub w jego trenerskiej karierze.
No tak, ale to świadczy o tym, że nie jest to trenerska czołówka. Gdyby Vural był dobrym szkoleniowcem, to pracowałby dłużej niż po pół roku. Z Kasimpasy został zwolniony, bo zdobył tylko kilka punktów. Czasami trener żartuje w szatni, że nikt nie zna lepiej tureckiego futbolu niż on, bo pracował już wszędzie. Wszędzie oprócz trzech największych klubów ze Stambułu, czyli Besiktasu, Galatasaray i Fenerbahce.
Współpraca układa się tak dobrze jak z Ziyą Doganem, który sprowadzał Pana do Turcji?
Jest OK, choć czasami trener Vural ma absurdalne pomysły. Kiedyś zarządził bieganie dookoła boiska przez cały trening. Dwa razy po 30 minut. Żadnej piłki, żadnej różnorodności, tylko bieg. I to przed meczem! Ale mam z nim dobre stosunki, więc nie narzekam. Z tego, co wiem, trener chce, abym pozostał w Konyi.
Jeżeli Turcja, to Konyaspor, czy bierze Pan pod uwagę grę w innym klubie?
Nie ukrywam, że gdybym otrzymał propozycję z klubu pierwszoligowego, to chętnie bym się tam przeniósł. Fajnie byłoby grać w zespole, który walczy o coś więcej niż tylko o utrzymanie. Nie wyjeżdżałem przecież z Polski, żeby kopać się na drugoligowych boiskach nad Bosforem. Na zapleczu ekstraklasy grałem w Polsce i wiem, że różnica między poziomem ligi 1. i 2. jest bardzo duża.
Pana powrót do ekstraklasy jest możliwy?
Mój brat ciągle namawia mnie na powrót do kraju. Nie może oglądać moich meczów, od kiedy gram w Turcji, i już kilka razy wspominał, że powinienem wrócić do ekstraklasy. Ja jednak wolałbym zostać tutaj. Pamiętam oczywiście o zasadzie: Nigdy nie mów nigdy. Gdyby pojawiła się jakaś fajna propozycja z Polski, na pewno bym ją przeanalizował. Priorytetem jest jednak pozostanie w Turcji.
Come back do Widzewa Łódź?
Do Widzewa na pewno nie wrócę. Nie po tym, jak zachowali się wobec mnie działacze. Zasłużyłem na trochę więcej szacunku ze strony Widzewa.
Co Pan ma na myśli?
Chodzi o niewypłacone pieniądze. Chociażby premię za awans do ekstraklasy, ale nie tylko. Póki grałem w Widzewie i strzelałem bramki, to byłem potrzebny. Po tym jak wyjechałem do Turcji, już nikt o mnie nie pamięta. Klub zarobił na moim transferze milion euro, a udaje, że nie ma kasy. Tak zachowują się poważni ludzie? Mam żal do działaczy Widzewa i Pana Cacka. Ale dziś powstrzymam się od komentarzy. Powiem tyle, że ja zaległych pieniędzy nie odpuszczę. Miałem je zapisane w kontrakcie i mi się należą.
To w jakim klubie, jeżeli nie w Widzewie, chciałby Pan zagrać?
Przed moim transferem do Konyi pytała o mnie Wisła Kraków. Wcześniej były też pewne sygnały z Lecha Poznań i Legii Warszawa. Kto wie, może któryś z tych klubów ma ciągle Robaka na swojej liście? Jestem otwarty na wszelkie propozycje, ale należy pamiętać, że Konyia zapłaciła za mnie milion euro, więc za darmo na pewno mnie nie oddadzą.
Żal byłoby opuszczać Turcję?
Na pewno przyjazd tu był ciekawym doświadczeniem. Inna religia, inne jedzenia, inne zwyczaje. Myślę, że każdy piłkarz, jeżeli ma taką możliwość, powinien spróbować gry w innej lidze niż jego rodzima.
Jak się Panu żyje w Konyi? To przecież jedno z najbardziej religijnych i konserwatywnych miejsc w Turcji?
Nie jest tak źle. Faktycznie, tysiące kobiet chodzi tutaj w burkach, ale widziałem też wiele miejscowych ubranych w kuse bluzeczki. A co do religijnego konserwatyzmu - słyszałem, że niektórzy radykałowie zabraniają swoim kobietom nawet patrzeć na innych mężczyzn. Za złamanie tego zakazu można ponieść nawet śmierć. My na szczęście nie mamy z tym problemów. Nie słychać też śpiewów z meczetu, w szatni nie ma modłów co kilka minut.
Pewnie wolny czas spędza Pan razem z rodziną Mariusza Pawełka?
Nie ukrywam, że nasze życie toczy się wokół dwóch galerii handlowych, które są w mieście. Konya w porównaniu do innych tureckich miast, szczególnie nadmorskich, jest lekko zacofana. Mówi się, że to prowincja tego kraju. Już sam fakt, że w niemal dwumilionowym mieście są tylko dwie galerie handlowe, wzbudza śmiech. Naprawdę ciężko jest zorganizować sobie tutaj czas. Wszędzie jest daleko. No i dodatkowym utrudnieniem jest brak znajomości tureckiego.
A Pan nie zna?
No nie. Niby coś tam się uczyłem, ale pamiętam ledwie kilka prostych słów. Powiem szczerze, że obecnie z tego mojego tureckiego jest więcej śmiechu niż pożytku.
Jest Pan w kontakcie z innymi polskimi piłkarzami grającymi w Turcji? W tym sezonie mamy polską kolonię nad Bosforem.
Kiedyś mieliśmy zgrupowanie pod Stambułem, w bazie, która należy do Istanbul Büyükşehir, gdzie gra Marcin Kuś. Z Marcinem znamy się z czasów wspólnej gry w Koronie Kielce. Próbowaliśmy się zdzwonić, ale się nie udało. Byłem za to w mieszkaniu Pawła Brożka, gdzie po meczu z Trabzonsporem spotkaliśmy się wszyscy, a więc oprócz Pawła i mnie Arek Głowacki, Piotrek Brożek i "Mario". Z Maćkiem Iwańskim i Kamilem Grosickim nie miałem okazji się spotkać. A wracając do Pawła, to jest bardzo niezadowolony ze swojej obecnej sytuacji.
Gra mało i nie strzela bramek.
No tak, ale prawie w ogóle nie dostaje szans. Jak gra, to ogony. W meczu z Gaziantepsporem wyszedł w pierwszym składzie i od razu strzelił gola. Myślę, że za rok Pawłowi może być trochę łatwiej. Będzie znał drużynę, trenera, odbędzie cały cykl przygotowawczy. Trzeba trzymać za niego kciuki.
Mirosław Szymkowiak opowiadał, że w czasach jego gry w Trabzonie z samotności potrafił wypić butelkę whisky z kolegą, z którym rozmawiał przez internet.
My zadowoliliśmy się zaledwie winem (śmiech). Było naprawdę spokojnie. Porozmawialiśmy o Turcji, pośmialiśmy się. Nie można było przesadzić, bo rano była zbiórka.
Już za rok odbędzie się Euro 2012, które dla każdego polskiego piłkarza powinno być głównym celem. Pan jeszcze wierzy w możliwość gry w reprezentacji?
Tak, choć wiem, że niezbędne do tego są regularne występy w lepszej lidze niż druga turecka. Mecze i bramki oczywiście. Dlatego jeżeli nie udałoby mi się znaleźć ciekawego klubu w Superlidze, to poważnie wezmę pod uwagę powrót do kraju.
Stąd będzie znacznie bliżej do reprezentacji Polski.
Dokładnie. Aktualnie w biało-czerwonej koszulce zagrałem tylko cztery mecze, strzeliłem jednego gola. To trochę mało...
Rozmawiał Sebastian Staszewski / Polska The Times