Kolejny comeback Lechii! Rezerwowi odwrócili losy meczu z Widzewem
Lechiści zakończyli w Łodzi niechlubną serię 8 meczów bez zwycięstwa. Niezwykłym trenerskim nosem wykazał się "Bobo" Kaczmarek, bowiem rezerwowi dali gdańszczanom zwycięstwo nad Widzewem.
Zobacz więcej zdjęć z meczu Widzew - Lechia!
To były długie i ciężkie tygodnie lechistów. W rundzie wiosennej, w głównej mierze po zimowym odejściu Abdou-Razacka Traore są drużyną z zupełnie innej bajki. Zamiast walczyć o europejskie puchary, spadali w tabeli na łeb, na szyję, coraz bardziej ku dołowi. Od wygranej z Koroną Kielce, czyli od ośmiu kolejek nie potrafili dopisać do konta kolejnych trzech punktów, nie wspominając już o katastrofalnej postawie na wyjazdach, gdzie ostatnie zwycięstwo odnotowali w... 11. kolejce. Dzisiaj obie złe passy znalazły kres. Lechia wygrała, awansowała na 8. miejsce w tabeli i już chyba nie musi się martwić o swój los, w przeciwieństwie do Widzewa, który nad strefą spadkową ma osiem oczek przewagi, a w perspektywie spotkania z tak silnymi rywalami jak Legia, Korona czy Podbeskidzie.
Mylna wróżba pierwszej połowy
Pierwsza połowa była raczej wyrównana. Lepiej w spotkanie wszedł Widzew, szybko chciał otworzyć wynik spotkania, by na resztę czasu mieć spokojną głowę. Po dalekim zagraniu Marcina Kaczmarka, strzał uruchomionego w polu karnym Łukasza Brozia przeleciał obok słupka po interwencji obrońcy. Następnie do piłki dogranej przez Bartłomieja Pawłowskiego, minimalnie spóźnił się w polu karnym Mehdi Ben Dhifallah.
Widzew dopiął celu dopiero w 35. minucie. W spełnieniu zamiarów pomógł Krzysztof Bąk niefortunnie dotykając piłkę ręką w polu karnym. Rzut karny pewnie zamienił na bramkę Łukasz Broź, bez problemów wyczuł intencje Michała Buchalika. Tym samym podwyższył osobisty dorobek strzelecki do siedmiu bramek, z czego aż pięć to zasługa wykorzystanych jedenastek.
Trudno jednak napisać, że Widzew był lepszy w pierwszej połowie. Może odważniej i aktywniej przechodził do przodu, ale za to na potęgę dopuszczał się strat, niecelnych zagrań oraz fauli w pobliżu pola karnego, na czym przyjezdni mogli skorzystać. Duże niebezpieczeństwo siały dośrodkowania Deleu, czy to ze stałych fragmentów, czy to z gry. Maciej Mielcarz stał zawsze tam gdzie trzeba, ale w 42. minucie mógł mówić o sporym szczęściu. Zagrożenie sprokurował fatalnym wybiciem Hachem Abbes, Marcin Wiśniewski odegrał na lewo do wychodzącego na czystą pozycję Piotra Wiśniewskiego. Niektórzy widzieli już futbolówkę w siatce, tymczasem ta poszybowała centymetry od światła bramki.
Siódmy zmysł węchu Kaczmarka
Po zmianie stron gra jednych i drugich długo się nie kleiła. Pomimo ostrej reprymendy w szatni, Lechia nie wykazywała symptomów dających nadzieję na odmianę losów spotkania. Widzew również nie mógł mówić o poprawie. Poza ładnym strzałem Marcina Kaczmarka z 18 metrów (minął słupek o centymetry), nie potrafił wypracować większego zagrożenia.
Nagły zryw Lechii spadł na gospodarzy niczym piorun. A rolę mitycznego Zeusa odegrał Bogusław Kaczmarek, który w najlepszych momentach zarządził zmiany. Pierwszy w bój ruszył Adam Duda. Raptem dwie minuty po wejściu dostał świetne podanie od Grzegorza Rasiaka, zdystansował Abbesa i przelobował zbyt wysuniętego Macieja Mielcarza. Bramkarz Widzewa mógł mieć uzasadnione pretensje do Łukasza Brozia, bo to po jego złym podaniu, rozpoczęła się bramkowa akcja.
Na jednym golu się nie skończyło. Mateusz Machaj potrzebował zaledwie ośmiu minut spędzonych na boisku, by z 20 metrów trafić do siatki płaskim uderzeniem z lewy róg.
Lechia przeniosła się nagle z piekła do nieba, a prowadzić mogła jeszcze wyżej. W 89. minucie po brazylijskiej akcji, centrę Deleu przyjął na klatkę piersiową Ricardinho, po czym huknął z przewrotki. Piłka wylądowała w bramce, ale arbiter odgwizdał spalonego.
Nie mają napastnika
Po utracie dwóch bramek, Widzew rozpaczliwie próbował odrobić strat. Trudno myśleć jednak o czymkolwiek, kiedy nad piłkarską wartością akcji dominuje wielki chaos. Problem łodzian leży przede wszystkim w braku rasowego snajpera. Do tej pory, choć nie zawsze, ale można było liczyć na błyski geniuszu Mariusza Stępińskiego. 18-latka nie ma już w Widzewie, dzisiejsze poczynania kolegów oglądał z trybun stadionu przy Alei Piłsudskiego i chyba może odczuwać wewnętrzną satysfakcję, bo nie da się ukryć, że był postacią niezastąpioną.
Radosław Mroczkowski poszukiwał dzisiaj alternatyw. Bezskutecznie. Mehdi Ben Dhifallah co prawda biega, ale z techniką i przyjęciem stoi na bakier. Jest bardzo apatyczny. Z kolei Mariusz Rybicki, to już nie ten zawodnik z jesieni, za łatwo się gubi i daje ogrywać.
W chwili obecnej ciężko będzie znaleźć w Widzewie zawodnika, który w najbliższych trzech starciach weźmie na siebie ciężar zdobywania bramek. To niepokojące zważywszy uwagę, że strefa spadkowa ciągle jest niedaleko.
Czytaj piłkarskie newsy w każdej chwili w aplikacji Ekstraklasa.net na iPhone'a lub Androida.