menu

Rozstanie z kadrą to nie koniec świata. Jak radzili sobie byli selekcjonerzy?

29 października 2013, 08:11 | Jacek Sroka / Dziennik Zachodni

Prowadzenie reprezentacji to marzenie każdego trenera. Co jednak ma zrobić, gdy straci tę pracę? Okazuje się, że to wcale nie koniec świata i można odnaleźć się na piłkarskim rynku. Prześledziliśmy dalsze losy polskich trenerów po rozstaniu z drużyną narodową, skupiając się tylko na tych, którzy awansowali z naszą reprezentacją do finałów mistrzostw świata bądź grali z nią na Euro.

Palmę pierwszeństwa należy przyznać Antoniemu Piechniczkowi i to nie tylko dlatego, że jako jedyny w tym gronie dwukrotnie prowadził kadrę. Niemal natychmiast po rozstaniu z reprezentacją znalazł bowiem pracę w Górniku Zabrze i zdobył z nim mistrzostwo Polski.

- Po powrocie z mistrzostw świata w Meksyku, w których odpadliśmy w 1/8 finału, odpoczywałem może przez miesiąc - wspomina Piechniczek. - Wówczas zadzwonił do mnie prezes Górnika Jan Szlachta. Nie odmówiłem mu i nie żałuję, a po mistrzostwie z Górnikiem wyjechałem na wczasy do Tunezji, gdzie zgłosiły się do mnie trzy miejscowe kluby oraz przedstawiciele federacji, proponując objęcie sterów tunezyjskiej kadry. Odpowiedziałem, że najpierw chciałbym popracować w klubie i przyjrzeć się specyfice tunezyjskiej piłki. Wybrałem Esperance Tunis, z którym zdobyłem mistrzostwo i Puchar Tunezji. Po tym sukcesie nie było już odwrotu. Z reprezentacją tego kraju grałem na igrzyskach olimpijskich w Seulu. Później prowadziłem jeszcze kadrę Zjednoczonych Emiratów Arabskich, spędzając w sumie za granicą prawie 10 lat - opowiada.

Wyjazd na zagraniczny kontrakt często był dla naszych byłych selekcjonerów sposobem na kontynuowanie pracy trenerskiej. Tą drogą poszli chociażby Kazimierz Górski i Jacek Gmoch, którzy z powodzeniem kontynuowali swoje szkoleniowe kariery w Grecji, sięgając z klubami po mistrzostwo tego kraju. - Nie zapominajmy, że w tamtych czasach zagraniczny wyjazd był szansą na bardzo dobry zarobek. W kraju nawet trener reprezentacji nie zarabiał zbyt wiele, a na Zachodzie nie dość, że płacono dobrze, to jeszcze w dolarach - podkreśla Piechniczek.

Dwukrotny selekcjoner nie dziwi się przy tym, że po zakończeniu pracy z drużyną narodową każdy szkoleniowiec chce zrobić sobie dłuższą lub krótszą przerwę. - Praca z reprezentacją to stres nieporównywalny z prowadzeniem klubu. Zwłaszcza w naszym kraju, gdzie wszyscy starają się mniej lub bardziej podszczypywać selekcjonera w trakcie jego kadencji - dodaje.

Tak właśnie zrobił np. Paweł Janas, który po mistrzostwach świata w Niemczech zrobił sobie dwuletnią przerwę (później objął GKS Bełchatów). Z kolei Jerzy Engel po koreańskim mundialu nie śpieszył się z powrotem na trenerską ławkę. Wolał funkcję dyrektora sportowego czy to w warszawskich klubach, czy w PZPN. - Nie dziwię się Jurkowi, bo to znacznie spokojniejsza praca od prowadzenia drużyny klubowej, w której po 2-3 porażkach mogą podziękować ci za usługi. W dodatku nie wiem, czy bycie dyrektorem sportowym PZPN nie było ciekawsze od prowadzenia klubu, bo przecież odpowiadał za szkolenie wszystkich naszych reprezentacji juniorskich i był bardzo blisko kadry - podkreśla Piechniczek.

Klubowi działacze zresztą nie bardzo kwapią się z proponowaniem pracy byłym selekcjonerom. Być może dlatego, że większość odchodziła w ostatnich latach w niesławie, po przegranych eliminacjach MŚ lub ME, bądź po kiepskim starcie w finałach tych imprez. Świetnym przykładem jest Franciszek Smuda, na którym po klęsce na Euro 2012 wszyscy wieszali psy. Franz po półrocznej przerwie wrócił na klubową ławkę w 2. Bundeslidze, ale w Niemczech nie odniósł sukcesu, nie potrafiąc uratować przed spadkiem drużyny z Ratyzbony.

Gdy jednak latem, dzięki znajomości z właścicielem klubu Bogusławem Cupiałem, przejął Wisłę, błyskawicznie przekształcił krakowian z zespołu mającego walczyć o utrzymanie w czołową ekipę ekstraklasy. Bo choć przygoda z kadrą mu nie wyszła, to pochodzący z Lubomi trener nadal jest na krajowym podwórku jednym z najlepszych fachowców.

Podobnie będzie pewnie z Waldemarem Fornalikiem, który odnosił sukcesy w pracy z klubami (Ruch Chorzów) przed przejęciem sterów kadry, i po rozstaniu z nią zapewne też wygra jeszcze jakieś trofeum. Musi tylko uwierzyć, że nawet po reprezentacji na dobrego trenera wciąż czeka wiele wyzwań.

Dziennik Zachodni


Polecamy