Klasyk z jakością w ostatnim kwadransie. Malarz uchronił Legię od kolejnej porażki
Spotkanie ostatniej drużyny Ekstraklasy z trzecią od końca wyglądało dokładnie tak, jak miejsca obu drużyn w tabeli. Czyli słabo. Emocje zaczęły się dopiero w ostatnim kwadransie, a gdyby nie Arkadiusz Malarz, który obronił rzut karny, Legia przegrałaby kolejny mecz. Aleksandar Vuković w niecały tydzień cudów nie zdziałał.
Kto by się spodziewał, że pierwsze w tym sezonie starcie Wisły z Legią będzie spotkaniem ostatniej drużyny w tabeli z trzecią od końca? O kryzysie w obu ekipach powiedziano już chyba wszystko. W Krakowie po błyskawicznej zmianie właściciela chwilowo przestał obowiązywać najwyższy stopień alarmu. W stolicy mają trochę inne problemy – Besnik Hasi zepsuł chyba wszystko, co w zespole „Wojskowych” było do zepsucia. Kłopoty Legii wyglądają jednak na takie, które da się odkręcić szybciej od tych, które trawią Wisłę.
Statystyka już postawiła na gospodarzach krzyżyk – od wprowadzenia reformy ESA 37 aż czterech spadkowiczów miało po dziewiątej kolejce tyle samo albo więcej punktów od „Białej Gwiazdy w obecnym sezonie. Ale na boisku Wisła wcale nie wygląda na zespół, który miałby spaść z ligi. Przynajmniej tak wypadła na tle Legii, zawodzącej nawet po odejściu Albańczyka. Krótka historia pierwszej połowy składa się niemal z samych ataków „Białej Gwiazdy”.
Nie minęła jeszcze minuta od rozpoczęcia meczu, a Adam Mójta już rozgrzał Arkadiusza Malarza niebezpiecznym strzałem z rzutu wolnego. Jak na ironię, mimo bezapelacyjnej dominacji bramek nie było. Po półgodzinie gry Zdenek Ondraszek podprowadził piłkę pod linię końcową i niecelnie dograł do Mateusza Zachary. Zamiast goli zobaczyliśmy małą awanturę – Michał Pazdan dość bezpardonowo potraktował Rafała Boguskiego. Co prawda reprezentant Polski obejrzał za to zagranie zasłużoną żółtą kartkę, ale piłkarze przepychali się jeszcze przez dłuższą chwilę.
Potem Wisła mogła tylko żałować, że nie zdążyła strzelić bramki przed gwizdkiem na przerwę. Legia przywitała się z drugą połową strzałem Adama Hlouszka. Już chwilę później Michał Miśkiewicz przytomnie odbił arcygroźną główkę swojego imiennika Pazdana. Sama „Biała Gwiazda” mogła sobie najbardziej zaszkodzić… swoim własnym rzutym rożnym. Była 73. minuta, gdy w obozie gospodarzy ktoś zapomniał o obronie. Do kornera popędziła większość piłkarzy w czerwonych koszulkach. Dośrodkowanie było na tyle nieudane, że piłkę przechwycił Aleksandar Prijović i popędził w samotnym rajdzie na bramkę Miśkiewicza. Do Szwajcara kilkoma susami doskoczył Maciej Sadlok i swoją interwencją wywołał wielki aplauz na trybunach.
Debiut Aleksandara Vukovicia w roli tymczasowego szkoleniowca Legii nie należał do najłatwiejszych, a mogło być jeszcze gorzej. Jeszcze w 77. minucie sędzia Paweł Gil nie zinterpretował interwencji Pazdana po strzale Ondraszka jako zagranie ręką. Kilka minut później ręką bezdyskusyjnie zagrał Hlouszek i do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł Denis Popović. Co prawda Słoweniec nie uderzył tak źle, jak nieobecny dzisiaj z powodu kontuzji na rozgrzewce Paweł Brożek w pamiętnym spotkaniu w Warszawie, jednak Arkadiusz Malarz i tak obronił jego strzał.
Zmarnowanie doskonałej szansy na zdobycie prowadzenia tak oszołomiło wiślaków, że w 88. minucie to Miśkiewicz musiał ratować gospodarzy po strzale Michaiła Aleksandrowa. Ani Bułgar, ani inny zmiennik Kaspar Hamalainen już nie ułatwili debiutu Vukoviciowi. Chociaż jeszcze w samej końcówce Boban Jović wybijał piłkę z linii bramkowej, mecz skończył się dość rozczarowującym bezbramkowym remisem. To „Biała Gwiazda” może być dumna ze swojej postawy nawet biorąc pod uwagę to, jak ostatnio prezentuje się zespół osierocony przez Hasiego.
Pod Wawelem długo nie wyprostują finansów, jeżeli kibice nadal będą odpalać pirotechnikę. Oprawa piątkowego hitu była godna przeciwnika, który przyjechał na Reymonta. Niestety, razem z dymem rac uleciało dobre kilkanaście tysięcy złotych. To nie do końca w porządku wobec tych fanów, którzy od kilku tygodni w pocie czoła wspomagają „Białą Gwiazdę” kupując pamiątki, bilety czy nawet poszukując sponsora przez serwisy społecznościowe. Sportowo Wisła jeszcze jest jak najbardziej do uratowania i prawdopodobnie nie będzie żałowała nawet pudła Popovicia z dzisiejszego meczu.