Klasyk nie zawiódł. Chelsea uratowała remis z Manchesterem United w doliczonym czasie [RELACJA, ZDJĘCIA]
W hicie 25. kolejki ligi angielskiej Chelsea Londyn zremisowała z Manchesterem United 1:1. Kiedy wszystko wskazywało na zwycięstwo Czerwonych Diabłów, Diego Costa już w doliczonym czasie gry strzelił gola na wagę remisu.
Takiego wyniku mogliśmy się spodziewać. W końcu stanęły naprzeciw siebie dwie drużyny, które w tym sezonie remisują nadzwyczaj często, a na pewno z większą częstotliwością, niż wskazywałyby na to aspiracje obu klubów. To również nie pierwszy raz, kiedy Chelsea wydarła punkt w ostatnich minutach meczu. Z jednej strony kibice "The Blues" mogą cieszyć się, że ich zespół łatwo się nie poddaje i walczy do końca, z drugiej w Londynie potrzebują zwycięstw, a Guusa Hiddinka zaczyna się coraz częściej nazywać specjalistą od remisów. Natomiast w United już dawno pogodzili się, że za kadencji van Gaala mecze często kończą się tylko podziałem punktów.
Ten mecz należał do bramkarzy. To oni rozgrywali dzisiaj najlepsze zawody i oba zespoły w równej mierze zawdzięczają ten remis swoim golkiperom. Najpierw popisywał się głównie Thibaut Courtois, bo przez pierwsze 30 minut Chelsea nie potrafiła nawet przez chwilę przytrzymać piłki przy nodze. Manchester natomiast swoją ogromną przewagę potrafił wykorzystać rzadko, przez większość czasu - do czego zdążyliśmy się już przyzwyczaić - jałowo klepiąc piłkę. Z czasem jednak dochodził do coraz groźniejszych sytuacji, zwłaszcza na początku drugiej połowy. Belg doskonale wybronił najpierw strzał Anthony'ego Martiala lecący w samo okienko, a później także próby Wayne'a Rooneya oraz Jesse Lingarda.
W końcu, w 61. minucie skapitulował, po świetnym uderzeniu tego ostatniego z pola karnego. Chwilę wcześniej groźnej kontuzji nabawił się Kurt Zouma, który źle wylądował na nodze i musiał zostać zniesiony z boiska na noszach. Przymusowe wejście Gary'ego Cahilla mogło na chwilę zdezorganizować szyki obronne "The Blues", co skrzętnie wykorzystał młody zawodnik Manchesteru United.
Chelsea, która w pierwszej połowie zagrała właściwie tylko przez 15 minut (nie stwarzając sobie zresztą żadnej dogodnej sytuacji) obudziła się dopiero po straconej bramce. Tutaj na scenę wszedł David de Gea, który dokonywał w bramce cudów większych jeszcze niż Courtois. Najpierw wybronił woleja Branislava Ivanovicia, który wymierzony był tuż pod poprzeczkę, a kilka minut później ratował zespół po doskonałym strzale Cesca Fabregasa. Manchester United jeszcze zacieśnił szyki obronne, a podopieczni Hiddinka stracili rezon, nie mogąc znaleźć sposobu, aby znów zagrozić bramce przeciwnika. Dopiero w 91. minucie mogliśmy wreszcie zobaczyć trochę magii Fabrgasa, który posłał świetne prostopadłe podanie. Dopadł do niego Diego Costa - przy dużej pomocy obrony Manchesteru - i wpakował piłkę do siatki.
Chociaż oba zespoły próbowały jeszcze zdobyć bramkę, fundując nam niesamowicie emocjonującą końcówkę, żadnemu z nich nie udało się przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść. W ostatnich sekundach kolejną doskonałą interwencją uratował swój zespół de Gea. To był zdecydowanie popisowy mecz bramkarzy, a podział punktów wydaje się sprawiedliwym wynikiem - zapewne jednak żadnej ze stron nie zadowolił.