Kibice Legii w Eindhoven obeszli się smakiem
Wstydzić niby nie ma się czego. Maciej Skorża podkreślał przed meczem, że jego zespół lepiej radzi sobie w tym sezonie na wyjazdach. Rzeczywistość szybko zweryfikowała jednak plan wywiezienia punktów z Holandii.
W przerwach między ogrywaniem Spartaka Moskwa w eliminacjach Ligi Europy Legia Warszawa potknęła się w lidze na własnym stadionie ze Śląskiem Wrocław. Jeśli po kolejnej wpadce (a raczej blamażu, bo tym razem przegrała u siebie z Podbeskidziem) ktoś liczył na powtórkę z rozrywki, musiał tym razem obejść się smakiem. Debiut zespołu Macieja Skorży w fazie grupowej LE zakończył się falstartem i wyjazdową porażką 0:1 z PSV Eindhoven.
Wstydzić niby nie ma się czego. Nie da się jednak ukryć, że wszyscy liczyli na więcej. - Zagramy odważnie - zapewniał awizowany przez część mediów do gry w pierwszej jedenastce Jakub Rzeźniczak (ostatecznie przesiedział mecz na ławce rezerwowych).
Skorża podkreślał, że jego zespół lepiej radzi sobie w tym sezonie na wyjazdach. Zarówno w ekstraklasie, jak i w pucharach (cztery mecze i komplet zwycięstw). - Szanujemy Holendrów, ale z drugiej strony w tej edycji dwukrotnie graliśmy z zespołami mającymi ogromne atuty ofensywne i paradoksalnie na ich boiskach odnosiliśmy zwycięstwa. Tym razem też zamierzamy zdobyć punkty - mówił.
Rzeczywistość szybko zweryfikowała te plany, a do przerwy na murawie Philips Stadion istniał tylko jeden zespół. Skorża zdecydował się na wariant ostrożny. Z trzema defensywnymi pomocnikami - Ivicą Vrdoljakiem, Januszem Golem i Arielem Borysiukiem, co spowodowało, że na ławce usiadł początkowo Radović. Serb szybko zaczął się jednak rozgrzewać, bo już po kilkunastu minutach stało się jasne, że taka taktyka nie przynosi żadnych efektów. Gospodarze robili w środku pola, co chcieli, za to Legia nie była w stanie przeprowadzić choćby jednej składnej akcji ofensywnej.
0:1 do przerwy było w tym wypadku najniższym możliwym wymiarem kary. W 21. minucie prostopadłe podanie w pole karne do Oli Toivonena przeciął Marcin Komorowski. Zrobił to jednak tak nieszczęśliwie, że piłka trafiła prosto pod nogi Driesa Mertensa, który strzałem zza pola karnego pokonał źle ustawionego Duszana Kuciaka.
Po przerwie za kompletnie bezproduktywnego Manu wszedł w końcu Radović i druga połowa w wykonaniu Legii była już zupełnie inna. Lepsza. Zespół Skorży zaczął w końcu konstruować akcje ofensywne, a jego gra mogła się nawet podobać. Brakowało niestety ich wykończenia w postaci celnych strzałów. Broniący holenderskiej bramki Przemysław Tytoń pierwszą okazję do interwencji miał dopiero w 76. minucie, gdy w pole karne gospodarzy zapędził się Komorowski. Później próbowali jeszcze Radović, Jakub Wawrzyniak i Danijel Ljuboja. Swoje szanse mieli też gospodarze, ale tym razem bez zarzutu spisywał się Kuciak.
- Przegraliśmy z bardzo dobrą drużyną, ale czujemy olbrzymi niedosyt. W pierwszej połowie, przez którą przegraliśmy, oddaliśmy zbyt wiele pola rywalowi. Mieliśmy za dużo respektu - podsumował mecz trener Legii.
W niedzielę jego zespół czeka kolejny trudny sprawdzian. Polonia Warszawa to nie PSV, ale na własnym boisku nieraz potrafiła dać się Legii we znaki (ostatnio wygrała 3:0). W zespole gości nie zagra zawieszony na dwa mecze przez Komisję Ligi Moshe Ohayon.