Kapitan podniósł Pogoń z kolan w meczu z Koroną! Murawski jak Fabregas!
W ostatnim meczu 22. kolejki Ekstraklasy Pogoń Szczecin pokonała Koronę Kielce 3:2, choć do 59. minuty przegrywała jeszcze 0:2. Sygnał do ataku dał jednak kapitan "Portowców" Rafał Murawski, który najpierw zdobył bramkę, a potem zanotował dwie asysty przy trafieniach Adama Frączczaka i Adama Gyurcso. Szczególnej urody była akcja przy decydującym golu, w której pomocnik Pogoni efektownie minął kilku rywali.
fot. Andrzej Szkocki / Polska Press
W poniedziałkowy wieczór piłkarze Pogoni oraz Korony postanowili zaprosić nas na thriller, który trzyma w napięciu do samego końca, a zwrot akcji następuje mniej więcej w połowie seansu. W obsadzie filmu nie zabrakło twarzy znanych na ekstraklasowych salonach, choć znalazło się również kilka miejsc dla artystów, których polska scena nie miała jeszcze okazji poznać. I tak w składzie Pogoni od pierwszych minut oglądaliśmy Adama Gyursco, czyli kumpla gwiazdy Ekstraklasy, Nemanji Nikolicia. Obaj znają się doskonale z Videotonu, gdzie stanowili o sile ofensywnej drużyny, co już było rozsądną rekomendacją. Jeżeli chodzi o debiut Węgra, to wypadł on bez szału. Widać było, że skrzydłowy musi się jeszcze przyzwyczaić do warunków Ekstraklasy. Wyraźnie brakowało mu dokładności w zagraniach, ale w Szczecinie pewnie się tym nie przejmują, skoro chłop w najważniejszej sytuacji zachował się tak, jak trzeba. O tym jednak za chwilę.
Z kolei w Koronie swój pierwszy mecz w polskiej lidze zaliczył Dmitrij Wierchowcow. Białorusin długimi momentami grał tak jak na doświadczonego obrońcę przystało. Pewny w interwencjach, dobry w grze w powietrzu… Ogólnie wypadł naprawdę nieźle, choć końcowy wynik na pewno będzie rzutował na jego meczową ocenę. Oprócz niego po raz pierwszy koszulkę Korony założył Charlie Trafford. Tu widzimy mniej powodów do optymizmu – na razie Kanadyjczyk z polskim paszportem musi się jeszcze pociągnąć pod względem kondycyjnym, choć ogólnie jego występ nie był zły, a raczej całkiem przyzwoity.
Wróćmy do punktu zwrotnego spotkania, czyli przerwy. Nie wiemy, co podczas 15 minut w szatni Czesław Michniewicz zdążył przekazać swoim zawodnikom, ale jak widać, podziałało, ponieważ w drugiej odsłonie meczu widzieliśmy zupełnie inną Pogoń. W pierwszej połowie gospodarze trzymali piłkę, wymieniali więcej podań od rywali, ale byli w tym wszystkim ślamazarni. Większość ich strzałów leciała natomiast z taką prędkością, że Zbigniew Małkowski zdążyłby zejść z bramki, pójść po herbatę, wrócić i jeszcze piłka nie doturlałaby się do jego bramki. Tak naprawdę przed przerwą „Portowcy” tylko raz zmusili go do wysiłku, kiedy w jednej akcji silnie uderzał najpierw Rafał Murawski, a później Marcin Listkowski.
Podobną liczbę groźnych sytuacji wykreowała sobie Korona. Różnica była jednak taka, że koroniarze potrafili wykorzystać to, co mieli. Zresztą, kiedy na początku meczu Nabil Aankour próbował uderzać z przewrotki, wiedzieliśmy, że będzie ciekawie. I było. I to już po chwili. Do roboty wziął się bowiem Airam Cabrera, który zagrał kapitalnie za linię obrony Pogoni, gdzie piłkę dogonił Bartłomiej Pawłowski, który z wielkim luzem wykończył całą akcję. Przez następne minuty Korona stosowała wysoki pressing i to przyniosło efekty w postaci gola numer dwa. Tym razem na listę strzelców wpisał się Cabrera, któremu piłkę z lewej strony dograł Aankour (ten wcześniej sam otrzymał podanie, ale był na spalonym, czego jednak arbiter nie zauważył).
Jak pisaliśmy, w drugiej połowie role całkowicie się odwróciły. Co prawda na początku Pawłowski mógł podwyższyć prowadzenie Korony (dobrze interweniował Jakub Słowik), ale z czasem coraz więcej do powiedzenia mieli gospodarze. Wyjątkowo wielkiego wpływu nie miał na to Łukasz Zwoliński, który pojawił się na murawie tuż po przerwie (ostatni występ zaliczył pod koniec października). Prawdziwym bohaterem „Portowców” był jej kapitan, Rafał Murawskim, który jest jak wino. Im starszy, tym lepszy. Muraś najpierw doprowadził do wyrównania, kiedy zachował trzeźwość umysłu w zamieszaniu w polu karnym Korony i precyzyjnym uderzeniem pokonał Małkowskiego (brawa należą się też Wladimerowi Dwaliszwiliemu, który przytomnie – choć na leżąco – odegrał piłkę do Murawskiego).
Nie minęło parę minut, a kapitan gospodarzy cieszył się również z asysty, choć w tym przypadku wiele nie zrobił. Po prostu oddał piłkę Adamowi Frączczakowi, który zszedł do środka i uderzył tak, że futbolówka odbiła się bilardowo od obu słupków i skończyła bieg w siatce. Na koniec Murawski postanowił natomiast pokazać młodszym kolegom (i warto, żeby podglądali takie zachowania), jak wyprowadzać piłkę z własnej połowy. „Muraś” najpierw poradził sobie z trzema rywalami, następnie przebiegł kawał boiska i w finalnej fazie akcji odegrał na lewą stronę do Gyursco, który strzelił precyzyjnie między nogami Vladislavsa Gabovsa, zaskakując Małkowskiego.