Kamil Kiereś (trener Górnika Łęczna): Chciałem zapisać się na kartach historii Górnika
Górnik Łęczna w sobotę rozegra pierwszy mecz po powrocie do krajowej elity. Pierwszym rywalem łęcznian będzie krakowska Cracovia. Trener łęcznian przed meczem mówił o najbliższym meczu, wzmocnieniach, celach na sezon i emocjach w końcówce poprzedniej kampanii.
fot. Fot. Karol Kurzępa
Jak pan ocenia okres przygotowawczy?
Przygotowania były bardzo specyficzne i jednocześnie podobne do tych sprzed roku. Wtedy także piłkarze po ciężkim sezonie musieli odpocząć. Po dwóch tygodniach powrót do pracy i zostały nam zaledwie trzy tygodnie do pierwszego meczu. Jest to trudne zadanie. Pamiętamy sprzed roku dwa słabe sparingi Górnika z Motorem Lublin i Zniczem Pruszków. W tym roku był podobny schemat. Jeden mecz z powodu koronawirusa nam niestety wypadł z harmonogramu. Okazało się, że dopiero miesiąc po ostatnim meczu z ŁKS-em zagraliśmy z Jagiellonią. Ten mecz wypadł nie najlepiej. Widać zatem podobny układ do tego sprzed roku. Nigdy nie mówię, że nic się nie dzieje. Jeżeli sparing pokazuje coś niedobrego to właśnie po to, by nas ostrzec przed pewnymi elementami. Tak było rok temu. Tego czasu jest mało. Z jednej strony w ciągu tych dwóch, trzech tygodni trzeba zespół dociążyć motorycznie. Tak zrobiliśmy, ale nie można z tym przesadzić. Na pewno ten rok i poprzedni pokazały, że pod kątem świeżości zespół na pewno w tym sparingu nie miał pełnego komfortu. Tego bym jednak nie tłumaczył. Mówiłem zawodnikom, że po meczu z Jagiellonią musimy zregenerować się, odpocząć i po prostu z dnia na dzień wrócić do treningów, do pracy nad motoryką, taktyką i eliminowaniu błędów. Nie chcę opowiadać bajek, bo tu nic nie jest gwarantowane. Ta sytuacja jest specyficzna i trudna. Rok temu udało nam się wyprostować wszystko w ciągu ostatniego tygodnia. Wygraliśmy wówczas na inaugurację. Później wygraliśmy kolejne trzy spotkania. Nie mówię, że historia się powtórzy, ale jest to możliwe. Na pewno wszystko robiliśmy w tym tygodniu, mimo takiej niekomfortowej sytuacji, żeby optymalnie przygotować się do meczu z Cracovią i walczyć o trzy punkty na własnym boisku.
Górnik rozegrał przed sezonem tylko jeden sparing. Spotkanie z Jagiellonią dało wystarczająco dużo odpowiedzi przed pierwszym meczem o punkty?
Zamiast odwołanego meczu z greckim PAS Gianniną, musieliśmy rozegrać grę wewnętrzną, która też miała dać nam wskazówki. Oczywiście mogła ona w jakimś stopniu wskazać pewne elementy. Chodziło o to jednak, by grać z mocnymi rywalami. Skala rywala miała ewidentnie uzewnętrznić nasze plusy i minusy. Rok temu ostatni sparing ze Zniczem pokazał bardzo dużo naszych mankamentów. Teraz tak było w przypadku meczu z Jagiellonią. Kiedy jednak nie gra się spotkania przez miesiąc, to tak naprawdę wychodzisz na mecz z myślą, żeby zobaczyć, co zostało w taktyce, w zachowaniach w naszej drużynie od ostatniego miesiąca. Sparing z jednej strony ma "przyklepać" pewne rzeczy, a z drugiej to jest szansa na ostrzeżenie, że w pewnych elementach coś pozapominaliśmy. Na to zwracaliśmy uwagę w tym tygodniu. Mam nadzieję, że kolejny trening sprawi, że uda nam się wyeliminować błędy.
Wynik 0:4 może budzić niepokój w kibicach. Jak odbiera go sztab szkoleniowy?
Ja na to tak nie patrzę. Zawsze mówię zawodnikom po sparingach czy innych takich wydarzeniach, że trzeba patrzeć na to z równowagą. Z jednej strony trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że zespół został mocno dociążony motorycznie na przełomie dwóch tygodni i nie miał poważnego sprawdzianu taktycznego. Zatem rozumiem, ale nie mówię, że nic się nie stało. Skoro tak się stało to znaczy, że na tym etapie są rzeczy, które trzeba bardzo szybko "złapać" i wyeliminować. Tak jak mówiłem, rok temu była sytuacja analogiczna. Wyszliśmy z tego. Gwarantować niczego jednak nie mogę. Na boisku wszystko jest możliwe.
Czy jest pan zadowolony z okna transferowego i na ile udało się wzmocnić drużynę?
Trzeba sobie powiedzieć jasno, że w warunkach pierwszoligowych jeżeli chodzi o finanse nie bylismy potentatem. Poruszaliśmy się w określonych ramach finansowych. Mozna powiedzieć, że jeśli chodzi o budżet i to w jaki sposób była budowana kadra to byliśmy w połowie stawki. Mimo wszystko udało nam się zbudować drużynę, która awansowała do ekstraklasy. Teraz mimo awansu i powiększenia budżetu na polu ekstraklasowym wydaje mi się, że jesteśmy "kopciuszkiem", jeżeli chodzi o finanse. Znów poruszamy się w ramach określonych ram finansowych. Pracujemy nad transferami. Jest dyrektor sportowy. Część transferów jest już zrealizowana, część jeszcze nie, a cześć zrealizowania z różnych powodów nie będzie. W niektórych sytuacjach odeszliśmy od transferów. Jeżeli mamy fajne nazwisko, ale zawodnik grał ostatni mecz w lutym, to zadaliśmy sobie pytanie o sens przygotowywania tego zawodnika przez pół roku do gry. Od takich rzeczy odeszliśmy. Założyliśmy sobie, że jeszcze mamy środki na pozyskanie zawodników i okno transferowe trwa do końca sierpnia. Inne drużyny rozpoczynały przygotowania na poziomie 10 czerwca. My zaczęliśmy na początku lipca. W naszej sytuacji to wszystko jeszcze będzie trwało.
Jak wprowadzają się do Górnika nowi piłkarze?
Systematycznie i powoli. Jeśli spojrzymy na moją pracę tutaj w ciągu dwóch ostatnich lat, to wprowadzanie do gry młodzieżowców było konsekwentnie przygotowywaną strategią. Oni też pracowali i z czasem wchodzili do zespołu. Dobrym przykładem jest Bartłomiej Kukułowicz. Pod koniec sezonu wszedł na pozycję prawego obrońcy, ale zimą wyglądało to niezbyt ciekawie. Dlatego nie miałem wówczas takiego pomysłu. W trakcie rundy systematycznie pracował i zrobił duży progres. Dlatego taka sytuacja się "urodziła". Jeśli zatem chodzi o młodzieżowców, to wszystko będzie wychodziło w praniu. Każdy dzień staramy się poświęcić maksymalnie na wkomponowanie ich do drużyny. Wiadomo, że Janek Gol to zawodnik bardzo doświadczony, grający za granicą i w Polsce. W Rumunii także grał systematycznie, ale zakończył ligę w pierwszej połowie maja i później miał przerwę od treningów. Potrzebuje zatem też czasu, żeby "przepalić", żeby odbudować motorykę, odświeżyć się i wkomponować w zespół. Z Bartka Rymaniaka będziemy starali się korzystać, ale to jest zawodnik po kontuzji, który wymaga dopracowania, doszlifowania motorycznego, by po tej kontuzji odnalazł w sobie pewność. Jest to praca wielostopniowa.
W ekstraklasie możemy także spodziewać się gry dwoma napastnikami, czy jednak taktyka będzie musiała zostać zmieniona?
To pokaże życie. Nie lubię zmieniać czegoś, co dobrze funkcjonuje. Na przełomie mojej pracy graliśmy różnymi ustawieniami. Zaczynaliśmy w ustawieniu 4-3-3. Później przeszliśmy na 4-4-2. Graliśmy także w ustawieniu 4-2-3-1. Czasem w trakcie spotkania przechodziliśmy na trójkę obrońców. Ja zakładam, że będziemy pracować na tym co jest w danej chwili kluczowe. Będziemy starali się szukać różnych rozwiązań. Na ten moment jednak zostajemy przy tym ustawieniu, w jakim kończyliśmy poprzedni sezon.
Pierwszym rywalem Górnika po powrocie do krajowej elity będzie Cracovia. Jaki to jest rywal?
Zacznę od trenera. Michał Probierz to szkoleniowiec bardzo doświadczony jeżeli chodzi o ekstraklasę. Ma mnóstwo doświadczenia. Z Cracovią także osiągał sukcesy. Przeżywał z drużyną też trudniejsze momenty. Ten, kto śledzi jego pracę, wie, że trener Probierz potrafi te trudne momenty pokonać. Zaszło w krakowskiej drużynie trochę zmian. Doszło do kilku ciekawych transferów. Na pewno zmienił się układ młodzieżowców. Na pewno jest to drużyna wysoka i groźna przy stałych fragmentach gry. Niektórzy, patrząc na Cracovię przez pryzmat wiosny, mówią, że to drużyna, która miała bardzo dużo dośrodkowań, że tym charakteryzowała się na poziomie ekstraklasy. Przy dobrej pracy, w dobrych momentach jest to jednak drużyna wszechstronna. By powalczyć o pełną pulę, trzeba się odnaleźć na wielu płaszczyznach.
Jaki jest cel Górnika na najbliższy sezon?
Z wypowiedzi ekspertów płynie jeden wniosek - Górnik Łęczna jest murowanym kandydatem do spadku. Ocenia się zespół na podstawie budżetu, czy też tego, że awansował po barażach. Radomiak i Termalica awansowały z dwóch pierwszych miejsc. Cel ciągnie cel. Nigdy nie zakładam jednego celu. Celem podstawowym jest utrzymanie ekstraklasy dla Górnika Łęczna. Celem wyższym jest wychylenie głowy powyżej dziesiątego miejsca. Trzeba stawiać sobie cele wyższe, bo to powoduje, że pracujesz ambitnie i bardziej zdecydowanie. Wyzwanie to będzie dla nas bardzo trudne. Z pozycji pierwszej ligi rok temu również naszym celem podstawowym jako beniaminka było utrzymanie. My staramy się mniej mówić i więcej pracować. Żyć życiem codziennym, rozwiązywaniem problemów. Nic nie jest dla nas zagwarantowane, ale wszystko jest możliwe. Będziemy starali się pracować maksymalnie i z dużym zaangażowaniem, determinacją. Bardzo będzie ważne pokonywanie trudnych momentów, złych emocji. Życie pokazało, że na przełomie dwóch lat byliśmy w tym mocni. To są te elementy, które mogą nas determinować do osiągnięcia tych celów.
Prezes Górnika, Piotr Sadczuk wspominał, że gdy obejmował pan zespół znajdujący się wówczas w II lidze, od razu padła deklaracja walki o awans do ekstraklasy. Pamięta pan ten moment?
Pamiętam, że o Łęcznej mówiono jako o miejscu, gdzie trenerowi nie daje się dużo czasu. Dziennikarze wówczas pytali mnie o mój cel. Powiedziałem, że chcę zapisać się w historii tego klubu wraz z zawodnikami, których będę trenował. Ciężko było mówić konkretnie o ekstraklasie, bo kontrakt miałem wówczas ważny przez rok. Chciałem się jednak zapisać na kartach historii Górnika i teraz, po dwóch latach mogę powiedzieć, że tak się stało. Na pewno dwa awanse z rzędu to wielki sukces i powód do dumy. Jednak te wyniki nie pojawiły się tylko ze względu na mnie. Trzeba pamiętać o szerszej perspektywie. Mogę zapisywać te sukcesy w swoim CV dzięki współpracy ze wszystkimi w klubie i wokół niego.
Dodatkowym powodem do satysfakcji może być to, że po pierwszym awansie nie zostały w zespole dokonane rewolucyjne zmiany kadrowe. Górnik dostał się do ekstraklasy podobnym zespołem.
To wynikało także z tego, że gdy tu przyszedłem spotkałem się z dyrektorem Veljko Nikitoviciem. Każdy z nas przeszedł swoją drogę i ma swoje doświadczenia. Budowaliśmy drużynę na drugą ligę z zawodnikami, których ambicje sięgają nieco wyżej. Leandro, czy Paweł Baranowski to piłkarze, którzy mieli kontakt z ekstraklasą. Później dołączył Bartosz Śpiączka i Bartłomiej Kalinkowski. Mówi się, że było mało tych transferów, ale my je robiliśmy po drodze, w tym pierwszym, drugim okienku. Maciek Gostomski, czy Sergij Krykuna to były dwa nowe mocne ogniwa przed poprzednim sezonem. One jednak dopełniały ten zespół, który wcześniej zbudowaliśmy. Układaliśmy to stopniowo. Na pewno na poprzednie rozgrywki nie budowaliśmy kadry, która w naszych zamierzeniach miała walczyć o dwa pierwsze miejsca w tabeli. Nie było takiego celu. Usiadłem jednak z zawodnikami i powiedziałem, że ten sezon to będzie taka bardzo wysoka góra i my będziemy mogli wspiąć się na jej szczyt. Mając średnią dwa punkty na mecz, możemy myśleć o szczycie. Do 23. kolejki to się udawało. Później nastąpił kryzys. Wiosną mieliśmy problemy z kontuzjami. Urazy Karola Struskiego i Michała Golińskiego były dla nas problemem, bo to byli nasi podstawowi młodzieżowcy. Musieliśmy troszkę kombinować. Do tego doszły kontuzje Pawła Wojciechowskiego, Bartosza Śpiączki, Michała Maka, Sergieja Krykuna, czy Tomasza Tymosiaka. Ciężko było ustawić stabilny i powtarzalny skład. Część zawodników wracała do rotacji, gdy powinna jeszcze tydzień lub dwa powalczyć o pierwszą jedenastkę. Wchodzili z marszu, bo taka była potrzeba. Nie byli jednak w pełni przygotowani. Mieliśmy w tym wszystkim trochę turbulencji i emocji. Cierpliwie jednak pracowaliśmy. Było kilka takich meczów, że nie było wyniku, ale gra nie była najgorsza. Był też moment, gdy musieliśmy zrezygnować z gry dwoma napastnikami. Z różnych powodów. Powiedziałem jednak zawodnikom, że być może wrócimy do tego ustawienia, gdy wypracujemy adekwatne do niego mechanizmy. Systematycznie nad tym pracowaliśmy. Udało się to na koniec sezonu i uważam, że przy dobrej dyspozycji Przemka Banaszaka, który zaczął się fajnie rozwijać, to był klucz na finał sezonu. Graliśmy trochę inną, szybszą piłkę. Dużo było gry na dwa-trzy lub jeden kontakt. Sporo było grania skrzydłami, dośrodkowań. Naszym celem było wypełnianie pola karnego. To się sprawdziło.
Można zatem powiedzieć, że zbudowaliście formę na kluczowy moment sezonu. Tak robią reprezentacje, które wygrywają wielkie turnieje.
Tak się to ułożyło w mojej karierze trenerskiej, że jest to mój czwarty awans. Za każdym razem był moment "dołka". Zawsze pojawiał się taki okres. Zawsze jednak moje zespoły okazywały się skuteczne w kluczowych momentach. Udawało się do tych chwil przygotować zespół dobrze motorycznie, mentalnie i taktycznie. Z tego czerpaliśmy swoją siłę. Po wygranym 3:0 starciu z Sandecją Nowy Sącz poczuliśmy bardzo dużą moc. W meczu barażowym w Tychach była duża dramaturgia, ale tak naprawdę widać było naszą dominację. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jadąc na finał z ŁKS-em, nie będziemy faworytami. Wiedzieliśmy jednak, że będziemy przygotowani i nie "pękniemy". Bardzo pragnęliśmy zwycięstwa i czuliśmy, że jesteśmy w stanie tego dokonać. Ta dobra końcówka nie była przypadkiem.
Ma pan jakąś uniwersalną metodę na rozmowy z piłkarzami w tych trudnych momentach?
Ważne jest wówczas zachowanie proporcji między odpowiednią relacją i komunikacją z zespołem. Nerwowe ruchy, czy nerwowa strategia komunikacji nie przynosi w takich momentach efektów. Trzeba próbować dotrzeć do świadomości zawodników. Dużo energii kosztowało mnie przygotowywanie zespołu do kolejnych spotkań. Czasem można było odczuć wrażenie wykonywania "syzyfowej pracy". Przykładowo rozegraliśmy dobry mecz z Odrą Opole. Popełniliśmy jednak błąd w końcówce, straciliśmy bramkę i znów nie wygraliśmy. Trzeba było mieć w sobie dużo siły, by w kolejnym tygodniu znów do tego zespołu dotrzeć. Wydaje mi się, że to się udało. Mam taką filozofię, że trener musi być trochę psychologiem. Jeżeli szkoleniowiec ma energię i świeżość, to można pracować długofalowo.
Przeżył pan wcześniej tak dramatyczny i emocjonujący moment jak rzuty karne w Tychach?
Przeżyłem już trochę decydujących spotkań, ale nigdy mój zespół nie rywalizował w konkursie rzutów karnych. To było nowe doświadczenie. Zawsze mówię zawodnikom, że trzeba oddychać, bo jak się nie oddycha, to nic się nie zrobi. Emocje we mnie są, ale staram się je kontrolować. Gdy coś wewnętrznie się we mnie dzieje, staram się nie przerzucać tego na zespół. Raczej zachowuję w tym wszystkim spokój. Przed meczem wzięliśmy wszystkich zawodników i podzieliliśmy ich na grupy po czterech, trzech zawodników i sprawdziliśmy, jak sobie radzą. Na tej podstawie wybraliśmy grupę bardziej doświadczonych zawodników i przeszliśmy do kolejnej rundy. Kluczową rolę odegrał jednak nasz bramkarz, Maciej Gostomski. Wydaje mi się, że on w tej chwili jest naturalnym liderem zespołu, który narodził się w ciągu ostatniego roku. Opaska kapitańska trafiła do niego nieprzypadkowo.
Jak trener chciałby zachęcić kibiców do kupowania ostatnich biletów na mecz z Cracovią?
Na pewno chciałbym zachęcić kibiców do kupowania biletów i tworzenia tej górniczej rodziny. Można było tego doświadczyć w końcówce sezonu, gdy wszyscy byli stęsknieni za wspólnym doświadczaniem meczów. Z tego co wiem, trybuny zapewnią się w większej ilości niż wcześniej. Dla mnie jako trenera też będzie to miłe doświadczenie. Chciałbym zaapelować do tego, by przychodzić na stadion i wspierać nas, bo dla nas jest to ogromne wyzwanie, ale w każdym klubie kibic jest tym dwunastym zawodnikiem. Liczę na to, że kibice będą nas wspierać nie tylko w tych dobrych momentach, ale i tych trudniejszych.
ZOBACZ TAKŻE: