menu

Jak maleńki Urugwaj wodzi za nos gigantów futbolu

27 lipca 2011, 13:52 | Hubert Zdankiewicz / Polska The Times

Pokonując w niedzielę Paragwaj w finale Copa America, Urugwaj nie tylko został najbardziej utytułowanym zespołem w historii tej imprezy (15 zwycięstw). Podopieczni Oscara Tabareza potwierdzili również swoją klasę. Już nikt nie powie, że czwarte miejsce na ubiegłorocznym mundialu w RPA było tylko jednorazowym wyskokiem.

Nikt nie będzie też więcej kwestionował wielkości Diego Forlana, Luisa Suareza, Fernanda Muslery i spółki. Przeszli do historii. Zwłaszcza pierwszy, bo mistrzostwo kontynentu zdobywali wcześniej jego ojciec i dziadek. Dzięki nim Urugwaj znów jest piłkarską potęgą.

Przez ostatnie kilkanaście (albo nawet kilkadziesiąt) lat różnie z tym bywało, choć nigdy nie brakowało w tym kraju wielkich piłkarzy.
Na tle sąsiadów - Argentyny i Brazylii - wygląda jak ubogi krewny. Przynajmniej na oko. Niespełna 3,5 mln mieszkańców (131. miejsce na świecie) - tu nie ma co porównywać się nawet z Polską. Prawie dwa razy więcej ludzi mieszka w… województwie mazowieckim. Powierzchnia też niezbyt imponująca - 176,2 km kw. (131. miejsce na świecie, Polska jest 34.). Taki tam kawałek ziemi wciśnięty pomiędzy dwa futbolowe (i nie tylko) mocarstwa.

Bynajmniej nie przeszkadzało to reprezentacji tego kraju nieraz dać się we znaki potężnym sąsiadom. Nie tylko im, ale akurat w Argentynie i Brazylii na dźwięk nazwy Urugwaj kibice zgrzytają ze złości zębami. Nie tylko ci najstarsi wiekiem - to przecież właśnie Forlan i spółka ograli Argentyńczyków w ćwierćfinale zakończonego właśnie Copa America. To również Argentyna była finałowym rywalem Urugwaju, gdy ten w 1930 roku wygrywał pierwsze w historii mistrzostwa świata. Albicelestes przegrywali z sąsiadami w zasadzie, odkąd w Ameryce Południowej zaczęto kopać piłkę. To Urugwaj wygrał w 1916 roku pierwszą edycję Copa America. Kto był drugi? Oczywiście Argentyna. Taką sama kolejność na podium odnotowano podczas igrzysk olimpijskich w 1928 roku.

A Brazylia? - Tylko trzy osoby zdołały uciszyć stadion Maracana jednym gestem: Frank Sinatra, papież Jan Paweł II i ja - wspominał po latach Alcides Ghiggia, strzelec bramki, która zdecydowała o drugim w historii tytule mistrza świata dla Urugwaju. Po meczu, który przeszedł do historii - w 1950 roku Canarinhos byli po raz pierwszy (po raz drugi będą za dwa lata) gospodarzem mundialu. Wszyscy oczekiwali, że zostaną też po raz pierwszy mistrzem, bo skład mieli naprawdę imponujący. Wyniki również. Decydującą fazę turnieju rozgrywano wówczas systemem każdy z każdym pomiędzy czterema drużynami. Brazylia rozgromiła najpierw 7:1 Szwecję (cztery gole legendarnego Ademira), a potem 6:1 Hiszpanię. Urugwaj również pokonał 3:2 Szwecję i tylko zremisował 2:2 z Hiszpanią. Faworyt ostatniego spotkania mógł być w tej sytuacji tylko jeden. Tym bardziej że do tytułu Brazylijczykom wystarczał remis. Co więcej - Canarinhos prowadzili od 47. minuty 1:0.

Co było dalej. Najpierw wyrównał Juan Alberto Schiaffino, a w końcówce o zwycięstwie gości przesądził wspomniany już Ghiggia i 200 tys. kibiców na Maracanie (dokładnie 199 854) dosłownie osłupiało. Feta zmieniła się w stypę. - Wszyscy płakali jak na pogrzebie. Organizatorzy uciekli do szatni i zostałem sam na środku boiska z Pucharem Świata w rękach. Podszedłem więc do kapitana Urugwajczyków Obdulia Vareli. Wręczyłem trofeum i poklepałem go po plecach. To była cała uroczystość, żadnych przemówień, medali… - wspominał ówczesny prezydent FIFA Jules Rimet.

Przez kolejne pół wieku Urugwajczycy takich sukcesów już nie odnosili, choć nadal rodziły się w tym kraju wielkie gwiazdy. Że wymienimy tylko Nestora Gonçalvesa, Luisa Ubinasa, Ladislao Mazurkiewicza, Alvaro Recobę, Nelsona Gutierreza czy Enzo Francescolego. Na rodzimym kontynencie szło Urusom jeszcze jako tako (sześć razy wygrywali Copa America, ostatni raz w 1995 roku). Za to podczas tej najważniejszej imprezy zawodzili. Ostatnim sukcesem było czwarte miejsce w 1970 roku.

Niewielu ludzi spodziewało się, że dawnym mistrzom dorówna akurat to pokolenie piłkarzy. - Sam muszę posypać głowę popiołem. Przed mundialem w RPA porównałem Diego Forlana do gwiazdy spaghetti westernów. Niby grywał pierwszoplanowe role, ale w drugoplanowych klubach i rozgrywkach. W Villarrealu i Atletico Madryt, ale w Manchesterze United już nie - przyznaje Wojciech Jagoda, trener i ekspert nSportu, którego zdaniem w sukcesach zespołu Tabareza nie ma jednak przypadku. - Oglądałem z uwagą nie tylko mundial w RPA i Copa America. Niedawno widziałem również kilka spotkań młodzieżowych mistrzostw świata do lat 17, w których piłkarze Urugwaju doszli do finału, grając dokładnie tym samym systemem co ich starsi koledzy. To dowodzi, że mamy do czynienia z przemyślanym działaniem - podkreśla.


Polecamy