menu

Jak aktorzy bez Oscara. Wielcy piłkarze, którzy nie zdobyli Ligi Mistrzów [GALERIA]

25 kwietnia 2017, 21:25 | Maciej Kanczak

Są jak aktorzy bez Oscara na koncie. Wspaniałe role (czytaj mecze), w znakomitych filmach (klubach), wieczne miejsce w pamięci widzów (kibiców), ale Oscara (Pucharu Mistrzów) brak. Tutaj jednak analogie się kończą. Artyści zza oceanu muszą poza tym liczyć również na przychylność członków Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej. Piłkarze na Starym Kontynencie są zależni tylko i wyłącznie od siebie. W minionym tygodniu kolejna grupa zawodników marzenia o triumfie w najważniejszych klubowych rozgrywkach w Europie, zmuszona była odłożyć na przyszły rok. Paru graczy wciąż jednak ma powody, aby myśleć o zdobyciu brakującego w piłkarskim życiorysie trofeum. Kto, po zakończeniu sezonu 2016/2017 z wielką radością odstąpi komu innemu miejsce w tej mało prestiżowej jedenastce?

[b]Radamel Falcao Najbliżej triumfu: -[/b] Kolumbijczyk to bez wątpienia jeden z najlepszych napastników drugiej dekady XXI wieku. Sukces w Lidze Mistrzów nie był mu jednak w tym czasie pisany z jednego powodu – ciągłego mijania się jego potencjału z potencjałem pracodawcy, albo na odwrót. Gdy na potęgę strzelał gole dla FC Porto i Atletico Madryt, oba kluby były wystarczająco mocne, żeby dominować w Lidze Europy, ale za słabe, żeby znaczyć coś więcej w Lidze Mistrzów. Kiedy zacumował u wybrzeży Monte Carlo, AS Monaco dopiero rozpoczynało budowę swojej dzisiejszej potęgi. Z kolei w czasie swojej dwuletniej przygody na Wyspach Brytyjskich, Manchester United akurat był poza LM, a w Chelsea Londyn, Jose Mourinho nie był skory dać mu szanse gry w Champions League. W efekcie do sezonu 2015/2016, „El Tigre” miał na koncie zaledwie osiem występów i cztery gole na arenie tych najbardziej prestiżowych rozgrywek w Europie. Dorbek, jak na tej klasy napastnika, więcej niż słaby. Lata posuchy i niepowodzeń odrabia z nawiązką w bieżących rozgrywkach. Pięć goli w ośmiu meczach daje mu miejsce w czołówce strzelców LM. Dla fanów ASM to z kolei solidny fundament wiary w to, że w tej kampanii zespół z Księstwa ma wszelkie dane ku temu, by pokrzyżować szyki faworytom.
fot. Wikimedia Commons
[b]Mesut Oezil Najbliżej triumfu: półfinał z Realem Madryt w sezonach 2010/2011, 2011/2012 i 2012/2013[/b] Gdy genialny niemiecki rozgrywający przywdział biały trykot Realu Madryt, ten przerwał w końcu rekordową serię sześciu porażek z rzędu w 1/8 finału LM. Z drugiej strony, sam nie potrafił skończyć passy trzech przegranych półfinałów z rzędu. Rozgoryczony tym faktem, a także nie mogący się doprosić podwyżki, niespodziewanie zamienił latem 2013 r. Real na Arsenal. W stolicy Wielkiej Brytanii nie mieli wątpliwości, że należy Mesutowi zapewnić godziwą gażę, ale równocześnie nie byli w stanie zapewnić go, że stworzyli zespół, zdolny rywalizować o Puchar Mistrzów. Oezil wpadł zatem jak śliwka w kompot, bo w czasie, gdy jego byli koledzy dwukrotnie wygrywali już Champions League (a obecnie stoją przed szansą kolejnego triumfu), jego „Kanonierzy” najdalej doszli do ćwierćfinału. Oczywiście Niemiec (wespół z Alexisem Sanchezem) przerasta resztę podopiecznych Arsene Wengera o głowę, ale nie można mu nie zarzucić tego, że w fazie pucharowej w niczym nie przypomina gracza, który zwykle czaruje w fazie grupowej. Po zakończeniu sezonu, były as „Los Merengues” chyba będzie zmuszony pójść za przykładem Fabregasa i uznać w końcu, że triumf w LM z „The Gunners” może być zadaniem ponad jego siły.
fot. By Ronnie Macdonald from Chelmsford, United Kingdom (Mesut Özil Uploaded by Dudek1337) [CC-BY-2.0 (http://creativecommons.org/licenses/by/2.0)], via Wikimedia Commons
[b]Cesc Fabregas Najbliżej triumfu: finał z Arsenalem Londyn w sezonie 2005/2006[/b] Uszaty puchar miał na wyciągnięcie ręki w 2006 r. w Paryżu, ale osłabiony przez czerwoną kartę dla Jensa Lehmanna, Arsenal nie dał rady pokonać Barcelony, której Cesc jest wychowankiem. Po ośmiu latach spędzonych, najpierw na Highbury, a później na The Emirates Stadium, hiszpański pomocnik wiedział jedno – z „Kanonierami” o triumf w Pucharze Mistrzów będzie ciężko, dlatego latem 2011 r. wielce uradowany wrócił do domu. W stolicy Katalonii o sukces w Champions League miało być łatwiej. Nie było. Z Franceskiem Fabregasem Solerem w składzie, „Blaugrana” doszła co najwyżej do półfinału (dwukrotnie). Leo Messi nie zawsze wykorzystywał podania Fabregasa, a Andres Iniesta czy Xavi, choć przecież z Ceskiem rozegrali dziesiątki meczów w reprezentacji Hiszpanii, też nie zawsze rozumieli intencje młodszego kolei. Dlatego też przygoda Fabregasa z Barcą trwała tylko trzy lata. Gdy odszedł do Chelsea, „Duma Katalonii” już w pierwszym sezonie sięgnęła po Puchar Mistrzów. Z kolei „The Blues”, z Hiszpanem w składzie dwukrotnie kończyli przygodę z Champions League już w 1/8 finału, a w bieżących rozgrywkach w ogóle nie pokazali się europejskiej publiczności. W przyszłym sezonie taka katastrofa już im nie grozi, ale na 99% Fabregas nie będzie uczestniczył w tym wielkim powrocie na salony. Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują bowiem, że latem odejdzie do AC Milan, który w LM w kolejnej kampanii się nie pojawi.
fot. Autor: Ben Sutherland from Crystal Palace, London, UK (DSC01444) [CC BY 2.0 (http://creativecommons.org/licenses/by/2.0)], Wikimedia Commons
[b]Łukasz Piszczek Najbliżej triumfu: finał z Borussią Dortmund w sezonie 2012/2013[/b] Porażka z Bayernem Monachium w londyńskim finale w 2013 r. bolała ogromnie, zwłaszcza, że Arjen Robben zdobył zwycięską bramkę w momencie, gdy większość graczy BVB myślami była już przy dogrywce. Z tamtej magicznej ekipy Jurgena Kloppa, która rozkochała w sobie całą Europę, z sezonu na sezon ubywali kolejni ważnie gracze, ale polski obrońca wytrwale stał na posterunku po prawej stronie defensywy. Pomijając ubiegłą kampanię, żółto-czarni w fazie pucharowej meldowali się regularnie, ale nie byli już w stanie nawiązać do sukcesów z lat 2012/2013. Piszczek niedawno przedłużył kontrakt z żółto-czarnymi do 2020 r., co oznacza, że wciąż wierzy w powtórzenie wyniku legendarnej ekipy Ottmara Hizfelda z rozgrywek 1996/1997. Jeżeli weterani, z byłym graczem m.in. Herthy Berlin na czele, będą w stanie utrzymać do tego czasu wysoki poziom, a zdolna młodzież nie zmieni adresu, kto wie, czy BVB faktycznie po raz drugi w historii nie wygra LM? Inna sprawa, że „Piszczu” po każdym z mistrzowskich sezonów dortmundczyków mógł przebierać w atrakcyjnych ofertach i możliwe, że gdyby z której z nich skorzystał, dziś w tej jedenastce graczy niespełnionych w Lidze Mistrzów, wcale nie musiałby się znaleźć.
fot. Bartek Syta / Polska Press
[b]Robert Lewandowski Najbliżej triumfu: finał z Borussią Dortmund w sezonie 2012/2013[/b] Z BVB w Lidze Mistrzów, polski napastnik osiągnął absolutne maksimum. Finał i ćwierćfinał w ciągu trzech sezonów to znakomite rezultaty, zważywszy na to, że potencjałem ekipa z Zagłębia Ruhry jednak odstawała od czołowych drużyn z Hiszpanii czy Anglii. Transfer do Bayernu Monachium miał sprawić, że i „Lewemu” będzie dane wznieść w górę Puchar Mistrzów. Niestety, „Bawarczyków” w sezonie poprzedzającym przenosiny Lewandowskiego dopadła epidemia „hiszpanki”, która trwa już trzeci rok. W sezonie 13/14 Bayern został zdemolowany w dwumeczu przez Real Madryt. W kolejnej kampanii, już z Polakiem uzbrojonym w snajperską szczepionkę miało być lepiej, ale tym razem „Gwiazdę Południa” poturbowała FC Barcelona. Następnie leżącego mocno skopało Atletico Madryt, a w bieżącym sezonie, i Lewy mógł się przekonać jak bardzo boli zderzenie z Realem. Oczywiście ustalić i uwypuklić trzeba jedno – najlepszy polski zawodnik w XXI wieku ma absolutnie czyste sumienie. Z 40 goli, które Lewandowski strzelił w Champions League, prawie połowa dorobku (17) uzyskana została w fazie pucharowej. Polak w decydujących momentach nie pęka i jest zawsze klasą samą w sobie. Gorzej, że do jego wysokiego poziomu nie zawsze potrafili dostosować się partnerzy.
fot. Matthias Schrader/AP Photo
[b]Gianluigi Buffon Najbliżej triumfu: finał z Juventusem Turyn w sezonie 2002/2003 i 2014/2015[/b] Przez lata uchodził za piłkarskiego Leonardo Di Caprio. Urodzony w Los Angeles aktor, choć w swojej bogatej karierze wykreował wiele fantastycznych i niezapomnianych postaci, długo nie mógł doczekać się otrzymania Oscara. Udało mu się to dopiero w 2016 r., gdy został nagrodzony za rolę w filmie „Zjawa”. „Gigi” na uszaty puchar wciąż czeka. Przez 20 lat gry na najwyższym poziomie, dwukrotnie stanął przed szansą na jego wywalczenie. W sezonie 2002/2003 w finale z AC Milan na Old Trafford, w konkursie rzutów karnych w wielkim stylu obronił uderzenia Clarence`a Seedorfa i Kachabera Kaładze. Co z tego jednak, skoro jego koledzy z pola również nie potrafili strzałami „z wapna” pokonać Didy. Z kolei w berlińskim finale w 2015 r. FC Barcelona była zdecydowanie lepsza, nie dając „Bianconerich” absolutnie żadnych szans, wygrywając pewnie 3:1. Szansa numer trzy jest na wyciągnięcie ręki – trzeba tylko w 1/2 finału pokonać rewelacyjne AS Monaco. Inna sprawa, że 167-krotny reprezentant Włoch wielu okazji do wygrania Champions League pozbawił się na własne życzenie. Nie opuścił Juve, nawet po karnej degradacji do Serie B. Podobnie było w latach 2008-2011, gdy „Stara Dama” była w ogromnym kryzysie i miała problemy nawet z zakwalifikowaniem się do Ligi Europy. „Superman” z Carrary zyskał tym samym dozgonną miłość i wdzięczność tifosich z Piemontu, ale zarazem utracił niejedną możliwość wzbogacenia się o niezdobyte trofeum.
fot. x-news
[b]Vincent Kompany Najbliżej triumfu: półfinał z Manchester City w sezonie 2015/2016[/b] Gdy grał w Anderlechcie Bruksela, szanse na triumf w LM miał znikome, bo czasy, gdy „Fiołki” liczyły się w walce o europejskie trofea minęły chyba bezpowrotnie. Gdy występował w Hamburger SV, zespół z północy Niemiec tylko raz zakwalifikował się do Champions League, ale miast pokrzyżować szyki faworytom w sezonie 2006/2007, z hukiem wyleciał z tych rozgrywek już po fazie grupowej. Gdy trafił do Manchester City, a ci dzięki potężnemu zastrzykowi gotówki prosto ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, zostali jednym z najbogatszych klubów w Europie, wydawało się, że wraz z kolegami będzie zdobywał Puchar Mistrzów regularnie. Nic z tych rzeczy. „Citizens” od momentu przejęcia zespołu przez grupę Abu Dhabi United Group Investment and Development Limited w Lidze Mistrzów wystąpili tylko sześć razy, z grupy wychodząc czterokrotnie, ale tylko raz udało im się przebrnąć przez 1/8 finału (półfinał w ubiegłym sezonie). Cóż z tego jednak, skoro w rywalizacji o finał z Realem Madryt zaprezentowali się beznadziejnie, nie będąc dla „Królewskich” specjalnie wymagającym rywalem. Oczywiście trudno za wszystko winić belgijskiego stopera, zwłaszcza, że ten ostatnimi czasy częściej przebywa na trybunach, aniżeli na boisku. Niemniej Kompany w ekipie City legitymuje się jednym z najdłuższych staży, zatem w każdej nieudanej dla „Obywateli” kampanii w CL zmuszony był uczestniczyć.
fot. Wikimedia Commons
[b]Matts Hummels Najbliżej triumfu: finał Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund w sezonie 2012/2013[/b] Typowy casus piłkarza, który w ostatnim czasie zamienił Borussię Dortmund na Bayern Monachium - rozbudzone apetyty po udanych startach w Lidze Mistrzów w barwach BVB i nadzieja, że w nieporównywalnie silniejszym Bayernie, uda się zrealizować to, co nie udało się w Dortmundzie. Urodzony w Bergisch Gladbach obrońca najboleśniej przeżył ostatnią porażkę „Bawarczyków” w LM, z racji faktu, że jest wychowankiem FCB i latem, po ośmiu latach przerwy, wrócił na stare śmieci. Wcześniej, przed transferem do Westfalii, nie nagrał się za długo w Bayernie (1 spotkanie), ale za to z bliska miał okazję oglądać triumf „Gwiazdy Południa” w kampanii 2000/2001, ale również i był świadkiem traumatycznej porażki w finale z Manchester United w Barcelonie dwa lata wcześniej. Teraz sam musiał przełknąć gorzką pigułkę na hiszpańskiej ziemi, biorąc udział w przegranym ćwierćfinałowym dwumeczu z Realem w Madrycie.
fot. Wikimedia Commons
[b]Filipe Luis Kasmirski Najbliżej triumfu: finał z Atletico Madryt w sezonie 2013/2014 i 2015/2016[/b] Przegrana w finale Ligi Mistrzów zawsze boli. Przegrana w finale Ligi Mistrzów dwa razy w ciągu trzech sezonów boli podwójnie. Jak jednak opisać ból, gdy dwukrotnie przegrywa się w nim ze znienawidzonym sąsiadem zza między, w dodatku zawsze w dramatycznych okolicznościach? Mający polskie korzenie, lewy obrońca Atletico Madryt doskonale wie co to znaczy, bo to m.in. o nim mowa w pierwszych zdaniach tego tekstu. W półfinale rozgrywek w tym sezonie znów czeka Real, znów będzie krew, pot i łzy, ale trudno posądzić lewego obrońcę „Los Cholchoneros” o posiadanie osobowości masochistycznej. Z Atletico, brazylijski defensor w Hiszpanii zdobył wszystko, co było do zdobycia. W Europie, mimo że gracze z Vicente Calderon od lat czarują wszystkich kibiców, nie zdobył najważniejszego trofeum. Po finale w 2014 r., a przed finałem w 2016 r. wychowanek Figueirense próbował zdobyć Puchar Mistrzów z Chelsea Londyn, ale wraz z londyńskimi kolegami potknął się już na pierwszej przeszkodzie. Nie chciał więcej tego robić, zatem wrócił tam, gdzie było mu najlepiej. Nie chce również potykać się już po starciu z „Królewskimi”. Zobaczymy co na to piłkarze Zinedine Zidane`a.
fot. Wikimedia Commons
[b]Francesco Totti Najbliżej triumfu: ćwierćfinał z AS Roma w sezonie 2006/2007 i 2007/2008[/b] Symbol „Wiecznego Miasta” sam wybrał los piłkarskiego straceńca, w kontekście walki o europejskie laury. AS Roma, której pozostaje wierny od dziecka, to w XXI wieku stały uczestnik walki o miejsce na podium Serie A, ale mimo najszczerszych chęci, niewystarczająco mocny zespół, aby znaczyć coś w rywalizacji największych klubów na Starym Kontynencie. Dość powiedzieć, że „Giallorossi” w Lidze Mistrzów w swojej historii tylko cztery razy potrafili zakwalifikować się do fazy pucharowej (na dziesięć prób), najdalej dochodząc do 1/4 finału (dwa razy). Oczywiście wyniki te mogły być lepsze, by okazji ku temu nigdy nie brakowało. Przy okazji częstych potyczek Romy z Realem Madryt, Florentino Perez nie raz i nie dwa przekonywał Tottiego, że do twarzy byłoby mu w białym. Również Silvio Berlusconi nalegał, by Francesco zmienił adres rzymski na mediolański. Dla "Il Gladiatore" miłość fanów ze Stadio Olympico, wierność borodowo-pomarańczowym barwom i doczesne miejsce w 90-letniej historii ASR zawsze były jednak ważniejsze niż hurtowo zdobywane trofea w innych klubach. Uczciwie też jednak trzeba przyznać, że trudno sobie przypomnieć jakieś wybitne występy Tottiego w CL. Jego bilans z tych rozgrywek (56 meczów i 18 goli) również na kolana nie powala.
fot. Wikimedia Commons
Są jak aktorzy bez Oscara na koncie. Wspaniałe role (czytaj mecze), w znakomitych filmach (klubach), wieczne miejsce w pamięci widzów (kibiców), ale Oscara (Pucharu Mistrzów) brak. Tutaj jednak analogie się kończą. Artyści zza oceanu muszą poza tym liczyć również na przychylność członków Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej. Piłkarze na Starym Kontynencie są zależni tylko i wyłącznie od siebie. W minionym tygodniu kolejna grupa zawodników marzenia o triumfie w najważniejszych klubowych rozgrywkach w Europie, zmuszona była odłożyć na przyszły rok. Paru graczy wciąż jednak ma powody, aby myśleć o zdobyciu brakującego w piłkarskim życiorysie trofeum. Kto, po zakończeniu sezonu 2016/2017 z wielką radością odstąpi komu innemu miejsce w tej mało prestiżowej jedenastce?
fot. x-news
[b]Zlatan Ibrahimović Najbliżej triumfu: półfinał z FC Barcelona w sezonie 2009/2010[/b] - Jeśli Zlatan nie wygrał nigdy Ligi Mistrzów, tym gorzej dla Ligi Mistrzów – oznajmił kiedyś światu z pełną powagą, szwedzki napastnik. W Champions League obecny w latach 2002-2016. Pomijając Ajax Amsterdam, mający już lata świetności dawno za sobą, zawsze w wielkich klubach, które rok w rok uchodziły za zdecydowanych faworytów rozgrywek. Co z tego jednak, skoro grając kolejno w Juventusie Turyn, Interze Mediolan, FC Barcelona, AC Milan i PSG przez 14 lat, najdalej zaszedł do 1/2 finału, w dodatku zaledwie raz. W obu meczach półfinałowych z „Nerrazzurich” został jednak zdjęty z murawy po godzinie gry, zatem pamięcią pewnie nie wraca do tego dwumeczu zbyt często. Przez 14 lat obecności na najwyższym poziomie, poza wspomnianym już półfinałem z FCB, raz odpadał w fazie grupowej, cztery razy w 1/8 finału i osiem razy w 1/4 finału. Najbardziej kasowa produkcja XXI wieku w futbolu toczyła się zatem bez Szweda w roli głównej. Statystą nigdy nie był, ale już stwierdzeniem, że było co najwyżej postacią drugoplanową, nie będziemy mijać się z prawdą. Przypięta mu łatka „zawodzącego w najważniejszych momentach” rzecz jasna razi w oczy kibiców (bo Zalatan oczywiście te opinie ma w głębokim poważaniu), wszak mówimy o piłkarzu, który w czasie swojej kariery nastukał 420 goli w 723 występach, a w bieżącym stuleciu na siedemnaście sezonów, w aż 12 zdobywał mistrzostwo kraju. Jeśli jednak zagłębimy się w wyczyny Ibrahimovicia w play-offach Ligi Mistrzów, dojdziemy do jedynej słusznej konkluzji – tego kto tą łatkę przypiął, z pewnością nie był szaleńcem i myślał racjonalnie. W fazie pucharowej ze swoimi klubami Szwed meldował się 13-krotnie. Pierwsze trafienie zaliczył dopiero za siódmym razem, kiedy jego gol dał Barcelonie cenny, wyjazdowy remis z VfB Stuttgart. Później, trafiał jeszcze ośmiokrotnie, ale nigdy w fazie w której przegrywający w dwumeczu odpadał, nie przekroczył granicy trzech trafień. Łącznie zatem w play-off, przez 13 sezonów zdobył zaledwie dziewięć bramek. Kolejne występy Zlatana na scenie Champions League stanęły pod dużym znakiem zapytania, po fatalnej kontuzji zerwania więzadeł krzyżowych przy okazji starcia jego Manchester United z Anderlechtem Bruksela w 1/4 finału Ligi Europy. Wiadomo już, że w tym sezonie Szwed nie pojawi się na murawie. Rozpoczyna się walka, by w ogóle kiedykolwiek się na boisku. Liga Mistrzów trzyma zatem za „Ibrę” mocno kciuki, bo bardzo chce, by i on w końcu ją wygrał.
fot. AP Photo
1 / 12

Polecamy