Hajto: Janek Urban to jedyny polski trener, który pracuje za granicą. Wobec kogo ja mam mieć kompleksy?
- Mam ambicję, aby prowadzić wielki klub i także reprezentację Polski. Nie zabierajcie młodym ludziom w Polsce motywacji i celu, do którego chcieliby dojść - mówi Tomasz Hajto, 62-krotny reprezentant Polski.
fot. T-Mobile Ekstraklasa/x-news
Wielki powrót Tomasza Hajty?
Nie chciałbym wywoływać skrajnych emocji. Czekałem na poważną ofertę i ją w końcu dostałem.
Kiedy obejmował Pan Jagiellonię, co było Pana pierwszą pracą trenerską, wielu doradzało, aby Hajto lepiej zaczął od jakiejś niższej ligi, a nie od razu na głęboką wodę...
No to niech sobie inni zaczynają od niższej ligi. Antiga wziął reprezentację siatkarzy i w swojej pierwszej robocie zdobył mistrzostwo świata. Czas pokaże, czy ja jestem dobrym trenerem.
Wziął Pan drużynę praktycznie do spadku. Tylko cud mógłby uratować GKS Tychy, trzecią drużynę od końca pierwszej ligi.
Duże wyzwanie, czyli to, co ważne w sporcie. Ale perspektywy mamy dobre. Normalna praca, nowy stadion, można coś zbudować. Najłatwiej iść do zespołu, który ma renomę i dobrych piłkarzy. Do Jagiellonii poszedłem w ciężkim momencie, po jej największych sukcesach w historii. Na dzień dobry musiałem przebudować cały zespół. Nie uniknąłem błędów, ale pracę wykonałem bardzo sumiennie. Wypełniłem kontrakt, nie zostałem zwolniony. Zostawiłem ludzi, na których Jaga teraz dobrze zarabia, mam bardzo dobry kontrakt z właścicielami i prezesami. Quintana, Pazdan, Gajos, Makuszewski, Drągowski - to były moje pomysły. Na pewno było wiele emocji przy tej mojej pracy w Białymstoku, ale co ja mogę zrobić? Tak już jest, że nazwisko Hajto wywołuje skrajne emocje i to nie moja wina.
Nie Pana?
No, mam wyrazisty charakter. Jak mi się coś nie podoba, to mówię. A to u nas w kraju nie jest to chętnie widziane. Ja nie lubię mówić ogólnikowo.
Spokorniał Pan po swojej pierwszej trenerskiej przygodzie w Białymstoku?
Nie jest prawdą, że w Białymstoku próbowałem wszystkich ustawiać. Podejmowałem decyzje. Przyszedłem jako chłopak nie stamtąd, normalny, wyrazisty. Wiadomo, że zmiany mają swoich wrogów. I ja też jakichś miałem. Ale wspominam tamten czas bardzo dobrze, zebrałem cenne doświadczenia. Cieszyłem się tym swoim ostatnim meczem z Ruchem Chorzów, w którym dałem się też pożegnać i Smolarkowi, i Frankowskiemu. Wygraliśmy 1:0. Bramkę strzelił Quintana i pobiegł do mnie, aby przybić piątkę. To była taka nagroda za to, że byłem wobec tych chłopaków w porządku.
W międzyczasie udzielał się Pan medialnie: ekspert Bundesligi w Eurospocie, komentator meczów reprezentacji Polski w Polsacie...
Nie miałem co robić. Z niczym mi to nie kolidowało. Wydaje mi się, że odbiór tego, jak to wykonywałem, był dobry. Skomentowałem przełomowy mecz Polska - Niemcy. Miałem ogromne szczęście, to wszystko było miłe. Teraz jednak pracuję w Tychach i na tym się skupiam. Może raz na pół roku jakiś hit Bundesligi, jak nie będzie to kolidowało z moją pracą w GKS, skomentuję.
W Tychach nie obawiają się, że Pana osobowość, rozpoznawalność i ego nieco przyćmią resztę?
Nie jestem szarą myszką, to fakt. Wiele lat w piłkę grałem i pracowałem na swoje nazwisko. Nic nie spadło mi z nieba. Ludzie znają mnie z powodu solidnej gry w piłkę, a nie wywiadów. Zresztą za moich czasów piłka i sama Bundesliga w Polsce nie były aż tak napompowana jak teraz. Zwróćmy uwagę nawet na Roberta Lewandowskiego. Media się tak rozwinęły, że trudno sobie wyobrazić osobę jeszcze bardziej medialną. Ja już się w piłkę nagrałem, teraz chcę, aby moja drużyna grała. Chcę mieć w zespole porządek i profesjonalizm. Muszą być pożegnania, bo nie ma przypadku w tym, że ta drużyna jest trzecia od końca.
Mówił Pan kiedyś, że Pana ambicje trenerskie sięgają samego szczytu, czyli reprezentacji Polski...
Mówiłem i nie widzę powodu, aby tego nie podtrzymywać. Tak, mam ambicję, aby prowadzić wielki klub i także reprezentację Polski. Nie zabierajcie młodym ludziom w Polsce motywacji i celu, do którego chcieliby dojść. A co mam powiedzieć, że bym nie chciał? Byłbym hipokrytą.
Dołączy się Pan do tych, którzy krytykują zatrudnianie zagranicznych trenerów w Polsce?
Nie mam nic przeciwko nim, ale chciałbym, aby Polaków też szanowali. Ani nie czuję się gorszym byłym piłkarzem, od tych, którzy ściągani są z zagranicy, ani trenerem. Oni przecież też jakichś osiągnięć nie wiadomo jakich nie mieli, zanim trafili do polskiej ligi. To tak jak my, Polacy. Poza Kazimierzem Górskim i Antonim Piechniczkiem, którzy przywozili medale z mistrzostw świata, to przez długie lata było bardzo marnie. Popatrzmy na fakty. Franek Smuda i Paweł Janas awansowali kiedyś z Legią do Ligi Mistrzów, Janusz Wójcik zdobył medal olimpijski, Henryk Kasperczak prowadził kluby i reprezentacje zagraniczne, Jacek Gmoch wygrywał w Grecji. A reszta? Może się chwalić jeden albo drugi, że zdobył dwa mistrzostwa albo Puchar Polski. A co to jest w skali Europy? No nie żartujmy. Jedyny nasz, który pracuje teraz za granicą, to jest Janek Urban w drugiej lidze hiszpańskiej. Wobec kogo ja mam mieć kompleksy? Ocenicie mnie za dwadzieścia lat.
Na kim się Pan wzoruje?
Na nikim. Takie opowieści, o tym, jaką się chce taktykę stosować, porównania do największych trenerów na świecie, jaki to ma sens w naszych warunkach? Co z tego, że zalecę taktykę jak Mourinho, skoro piłkarze nie mają siły biegać? Zgadzam się z Michałem Probierzem czy Robertem Podolińskim, którzy twierdzą, że wciąż daleko nam w Polsce do profesjonalnej piłki. Uwierzcie mi, że, porównując naszą ekstraklasę z Bundesligą, dzieli nas otchłań.
Aż tak?
Nawet nie ma co dyskutować. Mówię właściwie o wszystkich aspektach - od zapełnienia stadionów po podejście piłkarzy do zawodu. Spotkania z kibicami, fanklubami. W Niemczech oprócz tego, że zawodnik gra w piłkę, ma mnóstwo innych obowiązków, podpisywanie piłek, rozdawanie autografów, uczestniczenie w całej machinie marketingowej, dzięki której to wszystko tak się kręci. W Polsce poza Legią, która powoli zaczyna być rozpoznawalną marką i jest swego rodzaju boom na Legię, to mamy pustynię, raczkujemy. Zresztą nawet weźmy tę Legię. Jeśli będzie miała budżet na poziomie 25 mln euro, co w naszych warunkach jest kosmosem, to i tak to jest budżet na poziomie ostatniego klubu Bundesligi.
Czy kadra Nawałki powinna się witać z gąską, skoro nawet Hajto czy Wojtek Kowalczyk, nadworni krytycy reprezentacji Polski, zaczęli ją ostatnio wychwalać pod niebiosa?
Zawsze chciałem oceniać obiektywnie. Jeśli dzieje się źle, to trzeba to mówić. A u nas jest tak, że nie wolno ci tego zrobić, od razu wszyscy się obrażają. Musimy jednak pamiętać, nie zaglądając nikomu do portfela, że piłkarze zarabiają bardzo duże pieniądze i w ich zawód wpisana jest umiejętność radzenia sobie z presją. I taki zawodnik musi też umieć żyć, jeśli gra słabiej, z jakąś racjonalną oceną z zewnątrz. Rok temu mówiłem, że reprezentacja potrzebuje meczu, który będzie szokiem. Takiego spotkania, które pozwoli tym chłopakom uwierzyć w swoje umiejętności. I żeby inni nas zaczęli szanować. Na to szczęście trzeba zapracować w jakimś meczu, w którym się tyra. Polska tyrała w końcówce meczu z Niemcami. Wygraliśmy dzięki morderczej pracy. I takie rzeczy trzeba chwalić. Postęp, jaki wykonali poszczególni gracze, też cieszy. Taki Glik wyrasta na drugiego lidera. Lewandowski pokazał, że potrafi także ciężko harować. Trener Nawałka dotarł do zespołu, przekonał ich do ciężkiej pracy i teraz sytuacja jest taka, że wszystko mamy w swoich rękach. Jeśli tego nie pokpimy i dobrze zagramy z Irlandią na wiosnę, to na pewno to drugie miejsce w grupie wywalczymy.
Czytaj cały wywiad z Tomaszem Hajtą w serwisie PolskaTheTimes.pl!