Casus Pawłowskiego, czyli spór o kasę, na którą nie zasługuje nikt [KOMENTARZ]
Po zaledwie jednej rundzie spędzonej na boiskach Ekstraklasy, młody polski skrzydłowy, Bartłomiej Pawłowski, dostał niewątpliwie życiową szansę na wielką karierę w poważnej piłce, jaką jest kontrakt w hiszpańskiej Maladze i gra w Primera Division. Poza jego plecami toczy się jednak wojna jego dwóch byłych klubów, Widzewa Łódź i Jagiellonii Białystok, które w postępowaniu prawnym w PZPN dochodzą swoich praw do blondwłosego utalentowanego zawodnika, a raczej do pieniędzy, jakie jest on rzeczywiście wart. Kto ma rację w tym sporze?
Sprawa toczy się o naprawdę spore pieniądze, bowiem Pawłowski wypożyczony jest (obecnie) z Widzewa do hiszpańskiego zespołu za 300 tysięcy euro z prawem pierwokupu za kolejne 800 tysięcy. Jak łatwo się domyślić, kwota całego transferu może sięgnąć nawet 1,1 miliona euro, co daje około 4,5 miliona złotych. Takie pieniądze to około 25-35% rocznego budżetu zarówno łódzkiego Widzewa, jak i białostockiej Jagiellonii. Cały problem polega na tym, że bardzo niejasna jest przynależność klubowa Bartłomieja Pawłowskiego. Młodzieżowy reprezentant Polski został zimą wypożyczony z Białegostoku do Łodzi z prawem pierwokupu za ledwie 200 tysięcy złotych. Piłkarz w Łodzi czuł się jak ryba w wodzie, przez co łodzianie już w maju zadeklarowali chęć wykupienia go na stałe, ale na przeszkodzie stanął (i po wczorajszej decyzji Komisji Odwoławczej nadal stoi) nałożony na nich zakaz transferowy, który nie pozwala Widzewowi na rejestrowanie nowych zawodników w PZPN, pozyskanych na zasadzie transferu gotówkowego, jakim jest także skorzystanie z prawa pierwokupu.
W tym momencie Pawłowskiemu prawnie najbliżej jest do pozostania zawodnikiem Jagiellonii Białystok, klubu, który przez ostatnie kilka sezonów robił wszystko, żeby się go pozbyć. Obecnego młodzieżowego reprezentanta Polski wysyłano na przeróżne wypożyczenia, zamykając drogę nawet do trenowania z pierwszym zespołem Jagi. Nie sprawdził się tylko w GKS Katowice, w Jarocie Jarocin i Warcie Poznań był już wyróżniającą się postacią, ale za każdym razem musiał ponownie wracać do stolicy Podlasia, by zostać wysłanym w kolejne miejsce, bez prawdziwej szansy pokazania się w rozgrywkach najwyższej klasy. "Odpalił" dopiero tej wiosny w Widzewie i to na tyle, że w Ekstraklasie spędził zaledwie jedna rundę, by po chwili móc wybrać sobie grę w hiszpańskiej Maladze. Gdy wartość piłkarza wzrosła do całego miliona euro, w Białymstoku nagle sobie o nim przypomniano i Cezary Kulesza wcale nie zamierza odpuścić w walce przeciwko, jego zdaniem, bezprawnemu (i uchylonemu w środę) pozwoleniu na transfer definitywny zawodnika do łódzkiego klubu. Co ciekawe, nieoficjalnie mówi się, że zdaniem samego Pawłowskiego, prezesowi Kuleszy wcale nie zależy na pieniądzach z Andaluzji, ale na stworzeniu mu kolejnych problemów w rozwoju jego kariery piłkarskiej. Przykre i bardzo nieeleganckie… Czy tacy ludzie powinni otrzymać blisko 4 miliony złotych za zawodnika, którego sami odstrzelili?
Problem w tej sprawie polega na tym, że jakkolwiek się działacze Jagiellonii nie zachowywali wobec Pawłowskiego, prawo pozostaje prawem i trzeba go przestrzegać. Tymczasem zakaz transferowy nałożony na Widzew mówi jasno – łodzianie nie mogą przez najbliższy rok rejestrować w PZPN nowych zawodników pozyskanych na zasadzie transferu gotówkowego. Nie ma także żadnych przesłanek do tego, żeby ten zakaz skrócić, odwołać, bądź zrobić jakikolwiek wyjątek, bowiem do tej pory nie zostało zakończone wykonywanie zatwierdzonego przez sąd układu łódzkiego klubu z wierzycielami. Zakończenie tego procesu mogłoby znieść to nałożone na Widzew ograniczenie, ale czy Sylwestrowi Cackowi i działaczom Widzewa w ogóle na tym zależy?
Od kilku dobrych sezonów łódzki klub funkcjonuje tak, żeby na wszelkie możliwe sposoby grać w ekstraklasie za jak najmniejsze pieniądze. Tak samo było także z Pawłowskim, który był do wzięcia ‘za grosze’, a mimo to przyjechał do Łodzi na zasadzie wypożyczenia i najzwyczajniej na świecie sam sobie wywalczył miejsce w składzie drużyny Radosława Mroczkowskiego dobrą formą w sparingach. To nie Pawłowski zawdzięcza wiele Widzewowi, ale Widzew Pawłowskiemu, bo bez niego ciężko by było o utrzymanie w poprzednim sezonie – nad GKS-em Bełchatów Widzewiacy mieli ostatecznie tylko dwa punkty przewagi, a co by było bez najlepszego wtedy w ich szeregach młodego skrzydłowego? Łodzianie, którzy, tak jak Jagiellonia, poczuli możliwość sporego zarobku, przez wszystkie swoje kombinacje finansowe w wykonaniu działaczy, także nie zasłużyli na miliony złotych za transfer Pawłowskiego i wiele wskazuje na to, że ich sprytna ‘polityka’ wreszcie się na nich zemści. Zakaz transferowy nie został na nich nałożony bez powodu, a każdy wyjątek od tego ograniczenia byłby zwyczajnie bezprawnym i niebezpiecznym precedensem.
W środę Komisja Odwoławcza ds. Licencji Klubowych uchyliła decyzję zezwalającą na transfer Pawłowskiego z Jagiellonii do Widzewa, a co za tym idzie, także i przeprowadzkę do Malagi. W tym momencie młody piłkarz jest zawodnikiem Jagiellonii, ale… do końca roku powinien w takim razie przebywać na wypożyczeniu w Łodzi, co praktycznie wyklucza jego przenosiny do La Liga. Wszystko jeszcze może się zmienić 28 sierpnia, gdy zbierze się Komisja Ligi Ekstraklasy, ale już wtedy Malaga będzie już po ligowych starciach z Valencią czy Barceloną.
Podsumowując, ani Widzew, ani Jagiellonia nie zasługują na pieniądze od Malagi za Bartka Pawłowskiego. Najsprawiedliwszym, ale też zupełnie nierealnym rozwiązaniem byłoby zwyczajne rozwiązanie kontraktu Pawłowskiego z Jagiellonią i jego wolny transfer za granicę. Ktoś jednak te pieniądze dostać musi, a to sprawia, że sprawa jeszcze może ciągnąć się tygodniami. Szkoda, że tak naprawdę na tym całym zamieszaniu cierpi tylko jedna osoba – blond włosy młodzieżowy reprezentant Polski, któremu może uciec w tym wszystkim okazja na sporego kalibru międzynarodową karierę…
JAGIELLONIA - serwis specjalny Ekstraklasa.net